Dodany: 08.12.2022 21:33|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Panna Marple wkracza na scenę, i to w trzynastu odsłonach


„Trzynaście zagadek” czytałam na tyle dawno, by teraz móc uznać, że wraz z kilkoma innymi utworami można je powtórzyć, przedłużając sobie w ten sposób udział w akcji „Rendez-vous z Agathą Christie”. Niektóre opowiadania zapamiętałam, jak się okazało, całkiem dobrze, a przynajmniej pewne ich motywy, inne zupełnie wyleciały mi z pamięci, więc podczas lektury miałam do czynienia z prawdziwymi zagadkami.
Opowiadania z tego zbiorku, inaczej, niż w kilku innych, łączy nie tylko osoba głównej bohaterki – panny Marple – ale i przemyślana kompozycja, dzięki której spajają się w swego rodzaju całość.

Oto pewnego dnia w domu panny Jane zbiera się przy kominku kilka osób gości. Jej siostrzeniec Raymond West, początkujący literat, młoda artystka Joyce Lemprière (najwyraźniej związana uczuciowo z Raymondem, choć o tym się jeszcze otwarcie nie mówi) i emerytowany komisarz Scotland Yardu, sir Henry Clithering to postacie całkiem dobrze znane wielbicielom twórczości Lady Agathy, początkującym zaś warto zwrócić uwagę, że właśnie w tych opowiadaniach pojawiają się po raz pierwszy; prócz nich są jeszcze obecni: „doktor Pender, starszawy pastor z tutejszej parafii, i pan Petherick, adwokat, niski i zasuszony mężczyzna…”[1]. Goście wpadają na pomysł przypomnienia sobie tajemniczych zdarzeń z przeszłości, z mniej lub bardziej kryminalnym podtekstem, i odgadywania ich rozwiązań, do czego, jak deklarują, każde z nich ma jakiś szczególny rodzaj predyspozycji. Pisarz umie „wniknąć w naturę ludzką i dostrzec motywy, które zwykły śmiertelnik mógłby pominąć”[2], policjant i prawnik sądzą, iż „jedyną logiczną metodą zgłębienia prawdy jest bezstronne rozpatrzenie faktów i dowodów”[3], artystka posiada kobiecą „intuicję, której brakuje mężczyznom” i ma „do czynienia z różnymi ludźmi w rozmaitych warunkach”, dzięki czemu zna „życie z innej strony”[4], duchowny zaś zna „tajniki duszy ludzkiej, która jest jak zamknięta księga dla świata zewnętrznego”[5]. A sama gospodyni spotkania – choć nie ma jakiegoś szczególnego wykształcenia i poza krótkim epizodem pracy pielęgniarki (o czym będzie mowa później, w opowiadaniu „Błękitne geranium”) nie wykonywała konkretnego zawodu, utrzymując się najwyraźniej z dywidend ze skromnego rodzinnego majątku – dzięki spędzeniu całego życia w małej miejscowości zyskała „możliwość poznania natury ludzkiej z tylu różnych stron”[6], więc także pragnie wziąć udział we współzawodnictwie, jeszcze nie wiedząc, że w ten sposób rozpocznie swoją detektywistyczną karierę. Zostaje zawiązany Klub Wtorkowych Spotkań, podczas kolejnych sesji którego poszczególni członkowie opowiadają historie, jakie najbardziej zapadły im w pamięć, a pozostali usiłują rozwikłać zagadkę. Po sześciu opowiadaniach czas przeskakuje o rok do przodu, a miejsce akcji przenosi się do domu pułkownikostwa Bantry, u których gości właśnie sir Henry. Pani domu zaprosiła na wieczór jeszcze dwoje znajomych – miejscowego lekarza, doktora Lloyda, i młodą aktorkę Jane Helier – a „do grupy sześciu osób brakowało jej stale jednej”[7] (skąd się bierze ta magiczna liczba sześciorga, nie udało mi się dociec, ale widać musi być ważna, bo i poprzednio u panny Marple Joyce stwierdza: „powinno przecież być nas sześcioro”[8]. Czy chodzi tylko o to, że przy nierozłożonym stole akurat tyle się mieści?). Sir Henry proponuje mieszkającą niedaleko pannę Marple; zdaniem pani Bantry jest to „poczciwa staruszka, ale beznadziejnie staroświecka”[9], on jednak zaciekawia gospodynię, wspominając o niezwykłych zdolnościach detektywistycznych, jakie panna Jane objawiła podczas obrad Klubu Wtorkowych Spotkań. Jest zatem okazja do wypróbowania tych zdolności poprzez opowiedzenie kolejnych sześciu historii. A ostatnia, trzynasta, dzieje się już na żywo, przy tych samych – albo może kolejnych? – odwiedzinach sir Henry’ego u państwa Bantry, kiedy to ginie tragicznie miejscowa dziewczyna, która „wpadła w kłopoty”[10] za sprawą przyjezdnego architekta, a panna Marple niebawem melduje się przed eks-komisarzem, by mu oznajmić, że jest pewna, iż w tym przypadku miało miejsce morderstwo, a nie samobójstwo.

Czy wszystkie zagadki są równie tajemnicze i porywające, to już może być kwestia dyskusyjna. Na pewno niektóre z nich mają słabe punkty, szczególnie ta z opowiadania „Krew na ulicy”: po pierwsze, gdyby krew istotnie nakapała skądkolwiek na chodnik, plamy musiałaby widzieć nie tylko Joyce, ale i inne osoby, choćby ten rybak, z którym rozmawiała; po drugie, krew nie paruje bez śladu, więc jeśliby tam była, mogłaby zniknąć w ciągu tych kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu minut – dzielących moment spostrzeżenia plam przez Joyce od momentu, w którym podjechała pod gospodę i sprawdziła, że ich nie ma – tylko w wypadku, gdyby w międzyczasie spadł deszcz lub gdyby ktoś wyszedł z gospody i spłukał chodnik; po trzecie i najważniejsze Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu.

Ale ja już od dawna czytam utwory Lady Agathy nie dla samych intryg kryminalnych, lecz dla ich otoczki: wyrazistych postaci, lokalnego klimatu, rozmów toczonych przez bohaterów całkiem na poważnie, lecz jakże często wprowadzających do powieści element humorystyczny (na przykład gdy państwo Bantry przekomarzają się między sobą przy każdej możliwej okazji, albo gdy panna Marple przekonuje sir Henry’ego: „wiem, kto zabił Rose Emmott, ponieważ człowiek nazwiskiem Peasegood zostawił rzepę zamiast marchewki, gdy jeździł ze swym straganem po wsi i sprzedał jarzyny mojej siostrzenicy paręnaście lat temu”[12]). Tu też jest trochę tych moich ulubionych elementów, lecz niewiele, bo sama natura opowiadania nie pozwala na zbyt obszerne nakreślenie tła. Stąd ocena tylko dobra, a nie wyższa.

Dodam jeszcze, że do wersji polskiej wkradł się błąd rzeczowy, wynikający ze „zgubienia” – zapewne przez tłumaczkę – jednego imienia i zbyt dowolnego zinterpretowania określenia czasu. W opowiadaniu „Ziele śmierci” czytamy: „Taka właśnie była Adelaide Carpenter. (…) Chyba około czterdziestki. Mieszkała tam od kilku lat, od jedenastego roku życia”[13]; już na pierwszy rzut oka widać, że rachuba się nie zgadza. I w istocie, Christie napisała całkiem jasno: „She'd been there some time - ever since Sylvia was eleven, I believe” [13] („some time” oznacza ni mniej, ni więcej, tylko „jakiś/pewien czas”. Oczywiście, może to być kilka lat, ale może być i miesiąc, i ćwierć wieku. Tu pani Bantry określiła ten „jakiś” czas dość precyzyjnie, zatem zdanie winno brzmieć: „Mieszkała tam od pewnego czasu – sądzę, że odkąd Sylvia miała jedenaście lat”).

[1] Agatha Christie, "Trzynaście zagadek", przeł. Maria Weiss, wyd. Wydawnictwo Dolnośląskie, 2006, s. 5-6.
[2] Tamże, s. 7.
[3] Tamże, s. 8.
[4] Tamże, s. 8.
[5] Tamże, s. 8.
[6] Tamże, s. 9.
[7] Tamże, s. 96.
[8] Tamże, s. 9.
[9] Tamże, s. 96.
[10] Tamże, s. 223.
[11] Tamże, s. 62.
[12] Tamże, s. 227.
[13] Tamże, s. 188.
[14] https://archive.org/stream/agatha-christie-collection/Complete%20Short%20Stories%20of%20Miss%​20Marple%20-%20Agatha%20Christie_djvu.txt

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 228
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: