Dodany: 01.12.2022 18:01|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Jeśli serce zapłonie, zanim się piasek przesypie...


Recenzja oficjalna PWN
Recenzent: dot59

Pochłonęłam tę książkę migiem. I jak ponadprzeciętnie szybko ją czytałam, tak ponadprzeciętnie długo nie mogłam się zebrać, żeby podsumować wrażenia z lektury. Nie dlatego, żeby należała do tych tytułów, przez które się pędzi biegiem, żeby na koniec powiedzieć: „o, psiakość, a o czym to właściwie było?”, czy też, żeby była tak płytka, że nie pomieści się w niej żadna głębsza myśl. Absolutnie; wystarczyło zajrzeć do środka, żeby wiedzieć, że wrażenia będą co najmniej pozytywne; reportaż to jeden z moich ulubionych gatunków, bez względu na to, czy opowiada o miejscach, zdarzeniach czy o samych ludziach, a informacja, że autor/-ka jest absolwentem/-ką Polskiej Szkoły Reportażu, to w zasadzie gwarancja jakości, dzięki której praktycznie ostatnio nie zdarza mi się trafiać na tytuły nieciekawe czy słabsze literacko. Nie, problem tkwi w tym, że niełatwo jest pisać o książkach jeszcze lepszych, niż te dobre, nie popadając przy tym w banał i schematyzm. Jasne, można by pójść po najmniejszej linii oporu, użyć paru mocno już wyświechtanych przymiotników w rodzaju „fenomenalna” i „niezwykła”, napisać, że temat „idealnie ujęty”, a opowiedziane historie „chwytają za serce” i „wyciskają łzy z oczu”, bo autorka, choć pisze o sprawach pozornie zwykłych, od czasu do czasu „funduje czytelnikom emocjonalny rollercoaster”, ale potem trzeba by się było wstydzić, że się innym ludziom rekomenduje lekturę za pomocą takiej sztampowości. Więc jak…?

O czym w tych opowieściach mowa, można bez pudła wywnioskować, jedynie patrząc na okładkę: już dość dawno nie widziałam tak oszczędnego, a tak wymownego graficznego podsumowania treści. Na zielonkawym tle białe (czy raczej w kolorze écru) litery i schematycznie naszkicowana klepsydra; przesypujący się w niej piasek jest czerwony i układa się w kształt serca. I tyle. Nasunęło mi się przy tym skojarzenie, które dla młodszego czytelnika może być zupełnie nielogiczne i niezrozumiałe: dosłownie taką samą kolorystykę – odcień spłowiałej zieleni, dający się opisać jako kolor podsychającego siana, a na nim elementy graficzne barwy przygaszonej bieli i makowej czerwieni – miała okładka podręcznika arytmetyki do klasy I szkoły podstawowej, używanego w latach 60. ubiegłego wieku; komuś, kto z takiego podręcznika korzystał, temat upływu czasu może się wydać szczególnie bliski…

Ale zostawmy dygresje graficzne. Ważniejsza jest sama treść. Jak zdefiniować późną miłość? Czy jej kryterium jest tylko wiek kochających? Obojga, czy wystarczy jednego? Czy musi być pierwsza, czy także któraś z rzędu, a może też ta przysłowiowa stara, a niezardzewiała? Czy to jest ta, która wreszcie przychodzi po całych latach marzeń i nadziei, czy może taka, która się zjawia znienacka, kiedy się już zrezygnowało i na nic nie czeka? Czy musi być wzajemna? A jeśli to taka, której obiektu od dawna nie ma wśród żywych, ale odkrywa się jego cień w kimś, kto jest biologiczną kontynuacją jego istnienia, i kocha się go już w innym wymiarze (jak w „Powrocie Hani”) – czy też się liczy?

Jakkolwiek byśmy ją określili, zaraz potem nasunie się jeszcze jedno pytanie: „Czy to jest normalne,/ czy to poważne, czy to pożyteczne”[1]? Noblistka pyta w swoim wierszu – bez wątpienia ironicznie – o miłość szczęśliwą, nie wspominając nic o usytuowaniu jej w czasie. Ale ileż to razy sąsiedzi, dzieci, wnuki takiej pary (albo… innej konfiguracji, jak w tekście „Trójca nieświęta”) zadają sobie i innym dokładnie takie samo pytanie zgoła na serio, ileż razy kwestionują prawidłowy stan psychiczny człowieka, który uzna, że z szóstym albo i ósmym krzyżykiem na karku wciąż ma prawo kochać nie tylko, jak to lapidarnie określa prawo, zstępnych i nie tylko przez nich być kochanym!

Jak się możemy spodziewać, na to pierwsze, definiujące pytanie nie ma jednej odpowiedzi. Być może każda miłość jest tylko – i po prostu – miłością, a przymiotnik „późna” dodają tylko ci, którzy mają wątpliwości, zbiorczo wyrażone w pytaniu drugim? A co z tym drugim? Jeśli pod „normalne” rozumiemy „typowe, przeciętne” – no, to normalne nie jest; ale kto powiedział, że wszyscy mają żyć pod linijkę i nie odbiegać od średniej statystycznej? A czy poważne i pożyteczne? Człowiek, do którego miłość przychodzi później, niż do innych – co nie znaczy przecież, że ZA późno – zwykle traktuje ją poważnie; co zaś do pożyteczności, to czy nie bardziej pożyteczne – dla samych zainteresowanych – jest coś, co trwa krótko i szczęśliwie, niż nie trwa wcale, albo trwa długo i nieprzyjemnie?

Zajrzyjmy w te historie, poznajmy bohaterów, bez względu na to, czy sami jesteśmy w takim wieku, w którym już prawie wszystko jest „późne”, czy dopiero wchodzimy w życie. Zobaczmy, ile w tych tekstach tolerancji, ile szacunku dla człowieka i dla jego uczuć. Z jaką uwagą skupiają się na różnych obliczach miłości, jak dyskretnie i nienachalnie (a przy tym kształtną polszczyzną) apelują o zrozumienie. Bo to się może przytrafić wszędzie i każdemu. W Warszawie, Iławie i Londynie. W pociągu, w sanatorium i w zaniedbanej kamienicy. Zegarmistrzowi i dziennikarce. Księgowej i oficerowi kontrwywiadu. Ledwie po czterdziestce i koło osiemdziesiątki, ale zawsze jeszcze zostanie trochę czasu, nim się cały piasek przesypie…

[1] Wisława Szymborska, „Miłość szczęśliwa”, cytat z pamięci.

Ocena recenzenta: 5,5/6

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 358
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: