Dodany: 17.10.2022 15:37|Autor: Asienkas

Książka: Wyspa
McKinty Adrian

Australijski koszmar


Typ recenzji: oficjalna PWN
Recenzent: Asia Czytasia (Joanna M.)

„A ona przeżywała koszmar. Na pustkowiu, wśród tych szaleńców”[1]. Ten krótki cytat idealnie podsumowuje fabułę powieści „Wyspa”. Heather wraz z mężem i jego nastoletnimi dziećmi przebywa w Australii. On ma jakieś seminaria związane z pracą, oni zwiedzają, odpoczywają. Chęć zobaczenia koali doprowadza ich na tytułową wyspę. Pech, niefortunny zbieg okoliczność, zła karma czy inne niedobre moce powodują, że w stronę ich rodziny kieruje się gniew klanu O'Neillów, bezwzględnych właścicieli tej ziemi, którzy stanowią na niej własne prawo. Amerykanie nie zostaną za swój czyn osądzeni zgodnie ze znanymi im standardami. Otrzymają brutalną lekcję przetrwania.

Adrian McKinty sięgnął po bardzo wdzięczny motyw: odcięte od świata miejsce (w tym przypadku wyspa), rodzina szaleńców, która je zamieszkuje i ofiary. Te trzy elementy bywają pewniakiem, kiedy mamy ochotę na mocniejszą lekturę. I tu mogło tak być, jednak pisarz przekombinował.

Pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy, to, że bohaterami uczynił rodzinę, mającą skomplikowane relacje. Heather jest macochą, która walczy o przychylność dzieci swojego partnera. One jeszcze nie przepracowały żalu po stracie matki, nie pogodziły się z nową sytuacją, a do tego mają swoje problemy, jedno z nich nawet pewne zaburzenia. Przemyka wątek śmierci owej matki, czego przyczyna nie jest do końca oczywista. Wreszcie postać Heather nie jest tak prosta, jakby się mogło wydawać. Wychowała się w nietypowym miejscu, posiada wyjątkowe umiejętności i możemy się zastawiać – a nawet oceniać – jej motywy poślubienia Toma. Ufff. Jest tego bardzo dużo, podczas gdy dla samych wydarzeń na wyspie wystarczyłaby matka starająca się ocalić własne dzieci. Przyznam, że tak rozbudowane portrety psychologiczne mogłyby być nawet ciekawe i mogłyby nadać powieści oryginalny wymiar, ale musiałby być perfekcyjnie zarysowane. Niestety Adrian McKinty nie przyłożył się do zadania. Postacie wyszły papierowe, niewiarygodne, a ja miałam wrażenie, że nieudolnie i niepotrzebnie autor chce je uczynić wyjątkowymi.

Zamiast tego pisarz powinien włożyć więcej energii w zaprezentowanie demoniczności O'Neillów. Jest to banda świrów, zwyrodnialców, którzy maja własny system wartości i liczy się dla nich wyłącznie „własna krew”. Głową rodu jest Matka, której każdy się boi, którą każdy z O'Neillów szanuje. Taka postać powinna wzbudzać grozę samym faktem, że oddycha. A Matka z „Wyspy”? Ona jest, rozstawia swoich krewnych po kątach, podejmuje decyzje dotyczące całej rodziny, ale brak jej pewnego sznytu demonicznego bohatera. Pozostali O'Neillowie również mogli „wypaść” lepiej. Niewątpliwie są brutalni i nie „cackają” się z tymi, którzy im podpadli, na swoim koncie mają nawet kilka wybitnie pomysłowych tortur, ale to w dalszym ciągu niewystarczająco, żeby stworzyć rodzinę szaleńców. Czegoś cały czas brakuje, żeby czytelnika przeszedł dreszcz.

Historia opisana w powieści „Wyspa” wydaje mi się niedopracowana. Brak tu płynności i spójności. Najlepszym przykładem jest tu bezcelowość pewnych wątków, o której wspominałam, opisując Heather i jej rodzinę, jednak myślę, że czytelnik wyczuje, iż autor trochę na siłę prowokuje pewne sytuacje. I chyba znowu odniosę się tu do głównej bohaterki i ewolucji, jaką przechodzi na stronach książki. Pisarz chciał zrobić z niej samicę zaciekle broniącą swoje młode (m.in. dlatego uważam, że lepiej sprawdziłaby się postać matki zżytej z dziećmi, nie stosunkowo świeżo upieczonej macochy), a wyszło mu „od subtelnej kobiety do Rambo”. Szczerze: brakuje tylko, żeby Heather biegała z maczetą w zębach po australijskim lesie. Efekt jest – delikatnie mówiąc – absurdalny.

Od absurdów nie jest wolna też treść. Opiszę wam pewną scenę. Nie powinna ona zdradzić za dużo fabuły, a będzie dobrym przykładem na potwierdzenie mojej tezy. Bohaterowie zostają związani i zamknięci w szopie. O'Neillowie robią jakieś fikuśne węzły, które mają wybitnie uprzykrzyć im żywot. Heather udaje się rozciąć więzy i uwolnić rodzinę. W pewnym momencie ktoś wchodzi do szopy. Więźniowie w ciągu kilku sekund zakładają sznur, odtwarzają wiązanie, nawet Heather, która go rozcięła. Oczywiście nikt się nie zorientował, że coś jest nie tak.

Wspomnieć jeszcze muszę o dość irytującym sposobie rozłożenia tekstu. Cytat dla zobrazowania:
„Przeszył go spazm niepokoju, lęku i strachu.
Żale.
Błędy...
Pochłodniało.
Ale ziemia wciąż była ciepła.
Kiedy zamknął oczy, świat zupełnie zniknął.
Stracił czucie w czubkach palców.
Potem w nogach [2]".
Co jakiś czas pojawiają się tego typu kolumny tekstu i nie do końca wiem, czemu mają służyć. Może chodzi o podkręcenie tempa, pokazanie paniki bohaterów? Jest to jakiś sposób, ale znowu kompletnie nieudany. Za to dostajemy całe strony tekstu, który nic do opowieści nie wnosi, który możemy spokojnie pominąć.

Czytając „Wyspę” myślałam, że ocenię ją na 4. Akcja jest wartka i powieść bardzo sprawnie się czyta. Ostatecznie wystawiłam notę 3/6. Im bliżej finału, książka stawała się coraz bardziej absurdalna i nudna. Autorowi nie udało się wykrzesać ze złych postaci demoniczności, a portrety „ofiar” zbyt pokomplikował. Liczyłam na trzymający w napięciu thriller, a dostałam przeciętną powieść akcji. Zresztą ilość zarzutów, które w mojej recenzji wymieniłam, mówi sama za siebie.

[1] Adrian McKinty, „Wyspa”, przeł. Jan Kraśko, wyd. Agora, Warszawa 2022, s. 112.
[2] Tamże, s. 94.

Ocena recenzenta: 3/6

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 274
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: