Dodany: 01.09.2022 22:20|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

3 osoby polecają ten tekst.

Czytatka-remanentka VIII 22


W tym miesiącu mniej przeczytałam, ale za to z większości lektur udało mi się napisać recenzje, więc do pobieżnego przedstawienia w tym miejscu zostały jedynie 3 tytuły:

Mamy z innej planety: Historie kobiet, które urodziły niepełnosprawne dziecko (Strączek Krystyna) (4)
Natrafiwszy w czytanym starym czasopiśmie na reportaż o rodzinie z niepełnosprawnym dzieckiem, przypomniałam sobie, że mam w bibliotecznym schowku jeszcze co najmniej jedną książkę poświęconą tej tematyce. Ta była dostępna, więc wypożyczyłam. Nie zrobiła na mnie aż takiego porażającego wrażenia, jak czytany gdzieś z rok temu zbiór reportaży Jacka Hołuba „Żeby umarło przede mną”. W sumie nie bardzo wiem, dlaczego, bo zawarte w niej historie są przecież podobne. Bo tak samo uderza niedostosowanie naszego systemu opieki zdrowotnej i społecznej do zajmowania się tego rodzaju pacjentami i ich rodzinami, poczynając od kompletnego braku umiejętności komunikacyjnych personelu medycznego, często pokrywanego oschłością czy wręcz gburowatością (a przecież tego powinno się lekarzy uczyć na studiach, nawet gdyby każdy z nich miał tylko jeden jedyny raz w życiu rozmawiać z rodzicami dziecka z nieuleczalną wadą rozwojową czy z pacjentem śmiertelnie chorym!), poprzez brak rozeznania rzeczywistych potrzeb każdej rodziny (z czego wynika na przykład automatyczne przydzielanie: zasiłku tyle i tyle, rehabilitacji tyle i tyle godzin, wózek raz na tyle i tyle…) aż po brak kompleksowych struktur koordynujących opiekę, które na przykład od razu po ustaleniu, że noworodek z wadami rozwojowymi wymaga dalszych badań, pokierowałyby go dalej nie na zasadzie „skierowania w garść i radźcie sobie sami”, tylko ustaliły od razu kilka wizyt u specjalistów w jednym ośrodku i w jednym dniu, żeby rodzice nie musieli jeździć co tydzień 100 czy 200 km w jedną stronę (tak, wiem, w naszych warunkach jeszcze długo będzie można to sobie między bajki włożyć! Z zaskoczeniem przeczytałam relację matki chłopca z zespołem Downa, która kilka lat spędziła w USA – kraju znanym z opieki medycznej raczej mało przyjaznej dla pacjenta niemającego góry pieniędzy lub bardzo korzystnego ubezpieczenia, co w zasadzie na jedno wychodzi – i była zachwycona tamtejszym systemem wspomagania niepełnosprawnych dzieci. Może ojciec chłopca, właściciel dobrze prosperującej firmy, płacił ubezpieczenie na tyle wysokie, że obejmowało wszystkie możliwe świadczenia? A może faktycznie dzieci stanowią tam wyjątek – tego nie wiem, bo praktycznie wszystkie znane mi fakty znaczącego zubożenia wskutek poważniejszej choroby dotyczyły osób dorosłych). Różnica między tą książką a tamtą tkwi chyba głównie w sposobie podania treści – tamta była sensu stricto reportażem, ta jest po trosze reportażem, autobiografią i esejem, które to elementy w każdym z rozdziałów mieszają się w różnych proporcjach, co może sprawiać wrażenie lekkiej chaotyczności – i w dyskretnym akcentowaniu religijnego punktu widzenia, dzięki czemu książka może nieco bardziej przemówić do osób wierzących. Ale niezależnie od naszego stosunku do religii warto coś takiego od czasu do czasu przeczytać, choćby po to, żeby nie patrzeć potępiająco na obcą kobietę, której duże już dziecko zacznie nagle przeraźliwie krzyczeć w poczekalni u dentysty, albo żeby od czasu do czasu zapytać sąsiadkę mającą dziecko na wózku, czy nie potrzebuje wniesienia zakupów na górę.

Człowiek i błędy ewolucji: Niepotrzebne kości, zepsute geny i inne niedoskonałości ludzkiego ciała (Lents Nathan H.) (5)
Ależ to dobra książka! Autor zebrał w niej informacje i stosunkowo znane, i takie, do których mógł wcześniej dotrzeć raczej tylko czytelnik poważnie zainteresowany naukami przyrodniczymi, by sporządzić arcyciekawą listę ułomności ludzkiego organizmu, powstałych w trakcie kilku tysięcy lat ewoluowania naszego gatunku i jeszcze wcześniej, na etapie kształtowania się poszczególnych gałęzi świata zwierzęcego.
Na przykład: jak to się stało, że utraciliśmy zdolność syntetyzowania witaminy C i dlaczego, choć przydarzyło się to kilku różnym gatunkom, tylko człowiek musi stale dbać, by jego dieta zawierała jej dostatecznie dużo? Czemu spośród wszystkich gatunków stworzeń żyworodnych to właśnie człowiekowi przypadła tak duża śmiertelność matek i dzieci przy porodzie? Jaką część naszego genomu stanowi bezużyteczne DNA i dlaczego czasem może okazać się szkodliwe? Które nasze zachowania stanowią instynktowny spadek po zwierzęcych przodkach i czy wszystkie wychodzą nam na korzyść?
Cała rozprawa napisana jest lekkim, przystępnym językiem, a wszystkie trudniejsze kwestie poobjaśniane są w taki sposób, że czytelnik nieobracający się na co dzień w tematyce medycznej/biologicznej nie powinien mieć problemu z ich przyswojeniem. Czasem autorowi zdarza się wcisnąć w tekst jakieś dowcipne stwierdzenia (każdy wykładowca wie, że okresowe „odśmianie” słuchaczy wpływa na lepsze przyswajanie podanej wiedzy) – na przykład: „W jaki sposób ogromny ogon [pawia] dowodzi siły? Cóż, spróbujcie wszędzie za sobą ciągnąć coś tak wielkiego i nie paść z głodu lub nie dać się zabić”[243] – ale nie są one ani zbyt częste, ani zbyt nachalne. Bardzo przyjemnie mi się to czytało i gdyby nie ciut odbiegający od tematu epilog, poświęcony wizjom przyszłości ludzkości, oraz – co jest już wyłącznie cechą polskiej wersji językowej – posługiwanie się drażniącą ucho, choć formalnie nie niepoprawną formą „syntezować” [55 i nast.] zamiast „syntetyzować”, ocena moja byłaby jeszcze wyższa.



Co mówią kości: Mroczne tajemnice zbrodni (Black Sue) (5)
I jeszcze raz: ależ to dobra książka! Oprócz zasadniczego tematu – to znaczy, jak można wykorzystać wiedzę o budowie i funkcjach kości w medycynie sądowej, a za jej pośrednictwem w kryminalistyce – czytelnik otrzymuje kapitalny, usystematyzowany wykład anatomii układu kostnego. Autorka pisze językiem ładnym i przystępnym – ani nazbyt naukowym, który mógłby odstraszyć odbiorcę zupełnie niemającego przygotowania fachowego, ani nazbyt prostym i potocznym, mogącym zniechęcać czytelnika, który z racji zawodu czy zainteresowań jakąś część treści zawartych w książce już zna. Dość obszernie opowiada o przypadkach, w których wiedza jej i jej kolegów okazała się decydująca dla rozstrzygnięcia szczególnie ważnych kwestii, np., czy dane kości mogły należeć do pewnej postaci historycznej, albo czy na podstawie znalezionego odłamka kości można kogoś oskarżyć o morderstwo; dla jednych ta obszerność relacji może być wadą, dla innych zaletą, podobnie jak pewna ilość dość drastycznych opisów (na które jednak człowiek interesujący się medycyną i/lub kryminalistyką musi być przygotowany). Mnie się to czytało świetnie.
Dodatkowy plus: odkryłam pewne podobieństwo między sobą a autorką, choć nie jest to rzecz, z której należy się cieszyć :-).
Pisze ona tak: "Jeśli chodzi o mnie, to w rodzinie wszyscy ze mnie żartują, ponieważ często mam poważne kłopoty z rozpoznawaniem twarzy osób, które spotkałam nawet wiele razy. Chyba najbardziej niesławna była sytuacja, gdy podczas biurowej parapetówki w firmie naszych prawników przedstawiłam się jednemu z partnerów, po czym usłyszałam, że miał on już kiedyś przyjemność gościć u mnie w domu na obiedzie. Ale nawet to blednie w zestawieniu z legendarnym już faux pas po moim drugim pobycie na misji w Iraku. Ponieważ lotnisko w Aberdeen sparaliżowała mgła, mój samolot zawrócono do Edynburga, skąd miał mnie odebrać mąż. Pewnym krokiem przemierzałam halę terminalu, gdy ujrzałam dwie jasnowłose dziewczynki, które biegły w moją stronę z okrzykiem: „Mamusia! mamusia!”, co ułatwiło mi ich szybką identyfikację jako własnego potomstwa. Nigdzie jednak nie mogłam dostrzec ich ojca. Okazało się, że stoi tuż za mną, z niedowierzeniem kręcąc głową, ponieważ chwilę wcześniej przeszłam koło niego jak obok kogoś obcego. Warto dodać, zwiększając moje zawstydzenie, że znaliśmy się już wówczas dwadzieścia pięć lat. Nie rozpoznałam go jednak, ponieważ gdy widziałam go po raz ostatni, nie miał koziej bródki, której dorobił się pod moją nieobecność i która, nawiasem mówiąc, nawet mu pasowała. Podczas konferencji, w których uczestniczę, wciąż wpatruję się w klatki piersiowe rozmówców (co jest niezbyt mądre), próbując z nich odczytać, z kim mam do czynienia, i jestem pewna, że wiele z tych osób uważa mnie za okropną snobkę, żywiąc równie głębokie, co niesłuszne przekonanie, że ignoruję je celowo. Tego typu nieporadność jest nie tylko zawstydzająca, lecz także może być postrzegana jako dość poważna ułomność u kogoś, czyj zawód polega na identyfikowaniu innych (choć częściej dotyczy to ich szczątków). Ale cóż mogę rzec? Nazwiska zostają mi w głowie, twarze już niekoniecznie".
Ja nie mam aż tak źle, chociaż podejrzewam, że gdybym zobaczyła w obcym otoczeniu którąś z kuzynek widywanych raz na kilka lat, zwłaszcza gdyby przez przypadek zmieniła kolor włosów, to pewnie też bym ją minęła bez słowa. Nie mówiąc już o tym, że raz dobre pół godziny gadałam z jedną koleżanką spotkaną na ulicy, wypytałyśmy się nawzajem o różnych wspólnych znajomych z harcerstwa... a ja do dzisiaj nie wiem, z kim rozmawiałam...

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 164
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: