Dodany: 01.09.2022 21:45|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Dużo seksu, sporo miłości i seryjny morderca w tle


Pewnie prawie każdy ma takiego rozrywkowego wujaszka, który uwielbia zabawiać towarzystwo lekko pieprznymi dowcipami lub prawdziwymi historyjkami z życia starszych pokoleń rodziny (które młodszych na ogół bawią, ale u samych bohaterów wywołują zwykle rumieniec zażenowania). Nie, żeby się go nie lubiło, ale gdy po trzech czy czterech imprezach rodzinnych szykuje się kolejna, myśli się w duchu: „O Boże, co też ten wujek Kazio tym razem wykoncypuje?” i po cichu życzy mu się, żeby choć raz w roku, na przykład właśnie teraz, zapadł na grypę, lekką, ale uniemożliwiającą mu uczestnictwo w urodzinowym przyjęciu. A niektórzy nawet już po jednym z nim spotkaniu tak mają dosyć, że sami wolą udawać chorych i nie przyjść, byle tylko nie musieć słuchać jego popisów…
Takim „wujkiem Kaziem” bywają dla mnie kryminały na wesoło/powieści humorystyczne z wątkiem kryminalnym. Nie wliczam tu, rzecz jasna, utworów Agathy Christie czy – właśnie poznawanych – Andrei Camilleriego, choć zdarza mi się przy nich uśmiechać, często niejednokrotnie, bo u nich humor był tylko jednym ze środków wyrazu, bardzo, ale to bardzo delikatnie wplatanym w tło i nadającym mu specyficzny koloryt, który jednakże nigdy nie dominował nad całością. Nieliczni są autorzy uprawiający ten gatunek, których większość książek czytałam lub jestem zdecydowana kiedyś przeczytać, a i to staram się ich nie przedawkowywać, obawiając się, że kilka podobnych bodźców w krótkim odstępie czasu wywoła u mnie uczucie przesytu.

Po „Uśpione królowe” Hanny Greń sięgałam bez świadomości, z jakim podgatunkiem kryminału będę miała do czynienia, kierowana głównie chęcią poszerzenia doświadczeń czytelniczych w zakresie rodzimej literatury kryminalnej, a także tym, że bardzo lubię, gdy akcja osadzona jest w miejscowości, którą znam. A ponieważ cykl powieściowy, zaczynający się tym tomem, rozgrywa się toczy się w „Trójkącie Beskidzkim” (formalnie takiej nazwy geograficznej nie ma, ale łatwo się zorientować, że chodzi o Wisłę, Cieszyn i Bielsko-Białą; nie należy też tego pojęcia mylić z Trójwsią Beskidzką, czyli Istebną, Koniakowem i Jaworzynką), którego wszystkie trzy główne punkty są mi znane co najmniej nieźle, wybór wydawał się idealny.

Centralnym punktem akcji jest Wisła, gdzie późną wiosną roku 2013 komisarz Marcin Cieślar spotyka kobietę o oryginalnym imieniu, której urokowi ulega dosłownie w ciągu kilku godzin. Zena (jak się słusznie domyślamy, to zdrobnienie od Zenobii) jest piękna, zgrabna, elegancka, dobrze sytuowana… i do tego wydaje się mu niezmiernie podobna do kogoś, z kim się zetknął w przeszłości. Istotnie, podobieństwo nie jest przypadkowe: kilka lat wcześniej na tutejszym terenie toczyło się śledztwo w sprawie bestialskich zabójstw dwóch młodych kobiet, z których jedna była zaginioną przed laty siostrą Zeny. Morderca, zwany „Sprzedawcą Snów” ze względu na specyficzną treść zostawianych przy zwłokach listów, nie został ujęty, a – jak się dopiero teraz okazuje – komendant powiatowej jednostki zignorował fakt podobieństwa genetycznego sprawcy i ofiary. Marcin i jego kolega z cieszyńskiego komisariatu (a prywatnie kumpel od dzieciństwa) Konrad Procner półoficjalnie wznawiają dochodzenie. Wkrótce już są pewni, że ofiar było więcej – każdego roku jedna – i że, jeśli nie poczynią postępów w śledztwie do określonego dnia, znowu ktoś zginie. Marcin boi się o Zenę, a Konrad o jej przyjaciółkę Petrę (oficjalnie Petronelę), do której od pierwszego spotkania zapałał szczególnym uczuciem; na pierwszy rzut oka można uznać, że jej z wzajemnością nie cierpi, ale pod tym zaciętym tępieniem się słowami i miażdżącymi spojrzeniami zdecydowanie kryje się coś innego. Tylko, że Petra ma za sobą jeszcze więcej ciężkich przejść niż Zena i, w odróżnieniu od przyjaciółki, nie odzyskała w pełni ani równowagi emocjonalnej, ani zdrowia fizycznego, toteż jej droga do stałego związku może być o wiele bardziej skomplikowana… Za to jej szczególne umiejętności okażą się wybitnie przydatne w śledztwie. Co nie znaczy, że obędzie się bez komplikacji i że niczyje życie nie będzie zagrożone…

Sama intryga kryminalna nie budzi zastrzeżeń, i choć sam tok działania oraz motywacje mordercy – wplatane w retrospektywnych interludiach – trochę przypominają mi rozwiązanie zapamiętane z jakiegoś kryminału skandynawskiego (Camilli Lackberg?), nie poczytuję tego za minus, bo przy tej ilości literatury kryminalnej, z jaką mamy do czynienia, trudno wymyślić coś w stu procentach oryginalnego. Za to, za wiślańskie realia – ze szczególnym uwzględnieniem trasy z Wisły do Bielska przez Salmopol oraz wplatanej w dialogi (szkoda, że tak rzadko!) miejscowej gwary – oraz za parę rzeczywiście fajnych humorystycznych scenek powieść zasłużyłaby na przyzwoitą czwórkę. Ale niestety, ma też kilka porządnych minusów, mianowicie:
- kreację głównych bohaterów, jak z typowego harlekina; wszyscy czworo są niezmiernie urodziwi (co prawda dwoje z nich uważa się za nieatrakcyjnych z powodu pewnych mankamentów fizycznych, ale to tylko ich własne zdanie) i inteligentni, obaj panowie są niesamowicie męscy i do gruntu prawi, a obie panie bardzo kobiece, przy tym odporne na życiowe ciosy i na tyle przedsiębiorcze, że zdołały w ciągu kilku lat stworzyć własne firmy i wyrobić sobie taką markę, by móc pracować tylko z doskoku;
– poprowadzenie wątku romansowego z ich udziałem, który w dodatku jest mniej więcej dwukrotnie obszerniejszy od tego kryminalnego. Każda z par zakochuje się w sobie nawzajem po zamienieniu paru zdań (przy czym jedna z nich zaczyna bliższą znajomość od pójścia do łóżka), a potem, choć mają po trzydzieści parę lat, potrafią zachowywać się jak zakochani gimnazjaliści: krygują się, obrażają, dokuczają sobie (co dotyczy zwłaszcza Konrada i Petry) i plotkują o sobie (nie tylko w kręgu najbliższych, bo jeden z panów, któremu ukochana postanowiła wyznać długo skrywaną prawdę o swojej przeszłości, jest tak wstrząśnięty, że… opowiada o tym kilku osobom, w tym ledwie poznanym kolegom z innego komisariatu). I również na poziomie nastolatków jest ich stosunek do seksu: na każdym kroku demonstrują wszystkim, że to potrafią – na przykład manifestacyjnie wychodząc do sypialni podczas spotkania towarzyskiego – i że nie mają zahamowań przed rozmawianiem o tym, wszystko jedno, czy tylko między sobą na osobności, czy przy osobach trzecich (które zresztą też otwarcie komentują ich poczynania – jak na przykład czternastoletni Dominik, przysposobiony syn Zeny).
- i wreszcie, już nie w zakresie fabuły, tylko techniki, systematyczne nadużywanie przez autorkę zamienników podmiotu („kobieta” i „mężczyzna”, gdy mowa o osobach już wcześniej przedstawionych czytelnikowi i sobie nawzajem; „komisarz/nadkomisarz”, nawet, gdy bohater-policjant w danym momencie nie prowadzi czynności służbowych).
Za dużo tego, by ocena nie poszła w dół… Na szczęście podobno inne powieści autorki są lepsze, więc pewnie do „Trójkąta Beskidzkiego” wrócę. Ale nie od razu.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 305
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: