Dodany: 13.08.2022 07:40|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czy wykład o życianach można zapisać na mazalnicy?


Stęskniwszy się za jakąś lekturą z wątkiem medycznym, a nie bardzo mając nastrój na coś poważnego, wynalazłam publikację, której przynajmniej jeden z autorów gwarantował podejście do tematu z gawędziarską swadą i z mniejszym lub większym przymrużeniem oka, a tytuł zapowiadał, że ten drugi element bez wątpienia będzie obecny.

I rzeczywiście, podróż przez dzieje krakowskiej – co przez ładnych parę wieków, póki przyszłych lekarzy nie poczęto nauczać w innych uczelniach, oznaczało również: polskiej – a przy okazji i światowej medycyny (pisząc o jakimś wydarzeniu medycznym w Polsce, autorzy nadmieniają również co nieco o historii danego leku czy zabiegu w ogóle) okazała się tyleż fascynująca i kształcąca, co zabawna. Choć przedmiot zebranych w tomie opowieści nie jest mi obcy i sporą liczbę faktów już znałam, znalazłam mnóstwo informacji, na które nigdy wcześniej nie natrafiłam i jeszcze więcej takich, które gdzieś, kiedyś czytałam, ale już zdążyłam zapomnieć. A wszystkich jest doprawdy bardzo wiele, bo – nie licząc pierwszej ciekawostki, w której wspomina się legendarnego króla Kraka, wedle Wincentego Kadłubka będącego ofiarą otrucia, co ma uzasadniać, „dlaczego w pełnym intryg stołeczno-królewskim mieście będzie musiała z czasem powstać katedra toksykologii na poziomie co najmniej europejskim”[1] – rzecz zaczyna się od wczesnego średniowiecza, a kończy w roku 2009, kiedy to książkę wydano. Nawet bez przedmowy, wstępu, skorowidzu i bibliografii zajmuje to ponad 500 stron, prawda, że nie w całości zapisanych, ale za to zdobnych w parę setek różnej wielkości ilustracji, od średniowiecznych drzeworytów i stron ze starych atlasów anatomicznych, poprzez reklamy medykamentów z przełomu XIX i XX wieku, po całkiem współczesne fotografie i szkice nowoczesnych urządzeń medycznych (np. tytanowego implantu zębowego, po raz pierwszy w Polsce wszczepionego z powodzeniem właśnie w Krakowie).

Autorzy skrupulatnie powyszukiwali wszelkie możliwe zdarzenia związane z medycyną, odnotowane w kronikach historycznych i annałach uniwersyteckich, nawet, jeśli mają one ewidentny posmak legendy, jak opowiastka o cudownym uzdrowieniu Władysława Hermana z choroby skóry „za sprawą Matki Boskiej, która o sposobie walki z uciążliwą przypadłością poinformowała go we śnie. (…) książę udaje się za miasto w poszukiwaniu fiołków. Znajdujący się pod kwiatkami piasek przykłada do chorych miejsc”, a po wyleczeniu „ufunduje w miejscu uzdrowienia świątynię nazwaną Kościołem Najświętszej Marii Panny na Piasku”[2]. Między datami powstawania pierwszych placówek medycznych (takich, jak np. przytułek „dla pacarelów alias dla szalonych ludzi”[114]), pierwszych podręczników medycyny, pionierskich metod leczenia (zdaje się, że niełatwo było społeczeństwo, wierzące w medykamenty w rodzaju sproszkowanych drogich kamieni czy krwi jaszczurki, przekonać, że „ruch zastąpi prawie każdy lek, podczas gdy żaden lek nie zastąpi ruchu”[3]!) – a dat tych jest niemało, bo skoro krakowska uczelnia była pierwszą kształcącą medyków, to siłą rzeczy wiele podejmowanych przez absolwentów działań musiało być pierwszymi w Polsce, a czasem i na świecie – i skróconymi biogramami znamienitych krakowskich lekarzy przewijają się rozmaite ciekawostki, których znajomość może nie jest czytelnikowi aż tak bardzo potrzebna, ale jakże uprzyjemnia czytanie! Bo czy nie miło się dowiedzieć, że szesnastowiecznych kandydatów na doktorów zapytywano na egzaminie, „czy kapusta jest dobra dla opojów”[4]? Albo, że w tymże stuleciu autor podręcznika medycyny wojskowej skrytykował opilstwo żołnierzy, zachowujących się, „jakby byli przeznaczeni do niszczenia wina, a nie wrogów”[5]? Czy nie ciekawi nas, kiedy „dwie zakonnice (…) jako pierwsze kobiety na świecie »tyle odniosły pożytku i postępu, że stały się zdolne do złożenia z nich egzaminu dla zostania egzaminowaną i aprobowaną aptekarką«”[6]? Który krakowski profesor zadziwił współpracowników tym, że „przystępuje do operacji w jedwabnych rękawiczkach (…) w płóciennej czapeczce i w gazowej masce na ustach”[7], który upierał się, że „kalorie to (…) ciepłostki, witaminy to życiany (…), a tablica to mazalnica”[8], a który „udowodni nawet, że jednym ze skutecznych środków zabijających Helicobacter pylori jest łącka śliwowica. Niestety, trwałość eradykacji jest krótka, zakażenie powraca, a śliwowica zażywana przewlekle ma skutki uboczne”[9]? Ile lat temu lansowano jeszcze poglądy w rodzaju: „Precz z Polski z dziwolągiem kobiety-lekarza. (…) kobieta jest istotą słabą fizycznie, umysłowo niezbyt lotną, powołaną jedynie do małżeństwa i macierzyństwa. (…) kobieta nie może być lekarzem, bo nie ma brody”[10]? Z jakiego powodu pewnego dnia „w ambulatorium dentystycznym szpitala MSW przy ulicy Galla rozlega się hejnał Mariacki”[11]?

Natomiast, niestety, nie uprzyjemniają czytania efekty pracy zespołu redakcyjnego, któremu zdarzyło się przepuścić trochę brakujących przecinków, niejedną literówkę (w tym także, i to niejednokrotnie, zniekształcającą nazwisko światowej sławy artysty: „Gaugin”/”Gaugine’a” [12]), a nawet zmienić wielokrotnie wspominanego w tekście prof. Alfreda Obalińskiego w „Jana Obalińskiego” [13]. Za dużo tego jak na dzieło, było nie było, popularnonaukowe – humor nie ma tu nic do rzeczy – więc te pół oceny, brakujące do maksymalnej, ujmuję. Nie autorom, lecz wydawcy.

[1] Katarzyna Siwiec, Mieczysław Czuma, Leszek Mazan, „Madame, wkładamy dziecko z powrotem: Subiektywny przyczynek do dziejów kolebki polskiej medycyny”, wyd. Anabasis, 2009, s. 13.
[2] Tamże, s. 18.
[3] Tamże, s. 91.
[4] Tamże, s. 66.
[5] Tamże, s. 80.
[6] Tamże, s. 172.
[7] Tamże, s. 255.
[8] Tamże, s. 354-355.
[9] Tamże, s. 314.
[10] Tamże, s. 298.
[11] Tamże, s. 465.
[12] Tamże, s. 292.
[13] Tamże, s. 311.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 263
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: