Dodany: 03.07.2022 19:06|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Namalowana makabra i przyjezdni gangsterzy


Kiedyś zupełnie mi nie przeszkadzało czytanie cykli powieściowych od którego bądź tomu (nawet „Trylogię” poznałam w porządku: „Potop”, „Pan Wołodyjowski”, „Ogniem i mieczem”), z czasem jednak zrobiłam się wybredna i drobiazgowa w kwestiach chronologii, w związku z czym bardzo nie lubię sytuacji, w których np. widzę, że dwoje bohaterów od dawna się zna, ale to, co ich zbliżyło/oddaliło, jest opowiedziane dwa tomy wcześniej, albo, że dla zrozumienia padającej w tekście aluzji trzeba znać pewien szczegół z życia danej postaci, objaśniony na samym początku; nie mówię już o cyklach kryminalnych/sensacyjnych z intrygą opartą na jednym głównym wątku śledztwa czy poszukiwania, którego kolejne etapy odbywają się w poszczególnych tomach, a wokół niego w międzyczasie oplatają się nowe sprawy. Zasadniczo więc unikam kupowania lub wypożyczania kolejnych części, zanim nie przeczytam poprzednich. Ale czasem taka książka sama wpadnie człowiekowi w ręce, bo na przykład można ją nabyć w wyjątkowo okazyjnej cenie, albo dostało się ją w prezencie. A gdy już wpadnie, nie zawsze chce się czekać na możliwość przeczytania poprzednich.

Tak właśnie miała się rzecz z „Goliatem”, czwartą częścią cyklu „Glatz”, z którym dotąd jeszcze nie miałam do czynienia. Od razu zorientowałam się, że: a/ cała fabuła poświęcona jest jednej nowej sprawie, więc teoretycznie stanowi osobną całość, i b/ żeby dysponować pełną wiedzą na temat postaci, które pojawiały się w poprzednich powieściach (w jakich okolicznościach poznali się Klein i Koschella? Za co zdegradowano tego ostatniego? Od kiedy Asta Seipelt jest wdową i co jej mąż „zrobił tuż przed śmiercią”[1]?), która to wiedza może pozwolić na zrozumienie pewnych ich zachowań, trzeba by przeczytać wszystkie trzy. Nie mając ich jednak pod ręką, postanowiłam się skupić na bieżącej sprawie.

Rzecz dzieje się przed blisko stu laty – na przestrzeni kilku miesięcy roku 1923 – w niemieckim wówczas Kłodzku i położonym na terenie hrabstwa kłodzkiego Gorzanowie, posiadłości rodu Herbersteinów – a zaczyna się tajemniczym samobójstwem młodego duchownego, który od powrotu z wojny zdradzał objawy nierównowagi psychicznej, doznając apokaliptycznych wizji. Wkrótce na terenie gorzanowskiego pałacu, gdzie odbywa rekonwalescencję kapitan Wilhelm Klein, podczas corocznego przedstawienia misterium pasyjnego dochodzi do makabrycznego morderstwa. Szczegóły zbrodni odpowiadają przedstawionym na pewnym obrazie, a – jak się okazuje – obrazów jest więcej. Morderstw również. Wachmistrz Franz Koschella nie jest już wprawdzie szefem wydziału kryminalnego kłodzkiej policji, tylko funkcjonariuszem obyczajówki, a co więcej, obecny przełożony kryminalnych jest doń nastawiony raczej nieprzyjaźnie, ale pewne uwarunkowania sprawiają, że zaczyna prowadzić swoje własne dochodzenie, po trosze sam, po trosze we współpracy z Kleinem. A równocześnie próbuje sobie poradzić z berlińskimi gangsterami, którzy ukradkiem wtargnęli do miasta, zawłaszczając rządy nad miejscowym półświatkiem. Klein z kolei na prośbę znajomego lekarza stara się rozwikłać zagadkę ciężkiego zatrucia narkotykami młodej dziewczyny ze sfer ziemiańskich. Zanim wszystko, choćby pozornie, się poukłada, będzie brutalnie i krwawo, a stan liczebny miasta zubożeje o ładnych parę osób…

Miałam wątpliwości, czy odnajdę się w tym ciężkim, dusznym klimacie międzywojennych Niemiec, podobnym do tego, który odstraszył mnie – mimo uznania dla sprawności pióra autora – od cyklu Marka Krajewskiego o Eberhardzie Mocku. Kłodzko, czyli ówczesne Glatz, jest tak samo mroczne i nieprzyjazne jak Breslau Krajewskiego, a bohaterowie, choć nie aż tak antypatyczni, jak Mock, są ukazani z pewnego dystansu i generalnie nie należą do ludzi, z którymi łatwo sympatyzować. Być może to celowy zabieg autora, mający sprawić, by czytelnik zaangażował się we właściwy nurt fabuły, czyli w śledztwo, a nie emocjonował się prywatnymi sprawami detektywów, mnie jednak, gdy nie potrafię się zżyć choćby z jednym z nich, czegoś brakuje. Brak ten jest natury czysto subiektywnej, obiektywnie natomiast muszę przyznać, że autor umie tak konstruować intrygę, by niemal przez cały czas trzymać czytelnika w napięciu, umie tworzyć postacie, które – nawet, jeśli nie są sympatyczne – są dostatecznie przekonujące, a prócz tego generalnie bardzo dobrze operuje słowem (aczkolwiek trafiło się w tekście parę potknięć, niewyłapanych przez korektę. Pewien policjant pyta, czy ma „wywarzyć”[2] drzwi; inny stwierdza, że artysta „podkochiwał się w Idze”[3], a chodzi o Idę, nie Igę; wszyscy pospołu kilkakrotnie mówią o Grecie Heigl „Heiglowa”[4], choć dziewczyna była bez wątpienia niezamężna, więc chcąc odmieniać jej nazwisko z końcówką żeńską, można użyć jedynie formy „Heiglówna”; w innym miejscu „przeskakuje” podmiot domyślny: „Joseph (…) nie mógł udawać, że nie dostrzegał zamiłowania gościa do płci przeciwnej. Po groźnym wypadku, którego doznał kilka miesięcy temu, niewielu dawało mu szansę przeżycia. Gdy wreszcie odzyskał przytomność…”[5] – bo wypadek przeżył oczywiście gość, nie Joseph). Widać też, że przywiązuje wagę do wiarygodnego wprowadzenia czytelnika w realia: na początku książki zamieszcza przedwojenną mapę Kłodzka i spis ulic z nazwami ówczesnymi i obecnymi.

Ostatecznie więc plusów jest więcej, niż minusów, nawet w oczach czytelnika, który od kryminałów retro woli współczesne i przedkłada psychologiczne rozbudowanie postaci nad mocne zwroty akcji z dużym udziałem scen krwawych i brutalnych.

[1] Tomasz Duszyński, „Goliat”, wyd. SQN, 2022, s. 214.
[2] Tamże, s. 388.
[3] Tamże, s. 413.
[4] Tamże, s. 122 i 180-181.
[5] Tamże, s. 44.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 250
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: