Dodany: 28.06.2022 15:18|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Nie ma i nie będzie
Okraska Magdalena

1 osoba poleca ten tekst.

Umierające miasta


Po doskonałej „Ziemi jałowej” – historii zapaści kilku miast z terenu Zagłębia i Jury Krakowsko-Częstochowskiej, w których po przemianach ustrojowych padły zakłady przemysłowe, będące źródłem utrzymania większej części ludności – byłam w zasadzie pewna, że o czymkolwiek autorka teraz napisze, będę chciała to przeczytać. Napisała… w zasadzie o tym samym, bo przecież takich miast jest w Polsce o wiele więcej.

W niektórych transformacja wykończyła ledwie jeden zakład, lecz ogromny, nie tylko dający pracę większości dorosłych mieszkańców i nadzieję na pracę kolejnym pokoleniom, ale też poniekąd ułatwiający im życie, bo dysponujący własnymi mieszkaniami lub gwarancją ich przydziału z puli miejskiej, często własnym żłobkiem i przedszkolem dla dzieci pracowników, własną przychodnią lekarską i dentystyczną, własnymi domami wczasowymi lub miejscami w domach należących do zjednoczenia branżowego. W innych – kilka mniejszych, ale per saldo tak samo pokrywających zapotrzebowanie miasta na miejsca pracy i dobra socjalne. Być może faktycznie żaden z nich nie miał szans przetrwać w nowej rzeczywistości; nie wiem, nie znam się na ekonomii i może dlatego trudno mi uwierzyć, by na przestrzeni zaledwie kilku lat przestało się opłacać produkowanie niemal wszystkiego: szkła ozdobnego i butów dziecięcych, garsonek damskich i rur kamionkowych, naczyń emaliowanych i tkanin pościelowych… Natomiast, podobnie jak autorka, nie mam wątpliwości, że przestało się opłacać myśleć o ludziach, dzięki którym to wszystko powstawało. Nie oszukujmy się, nawet najlepszy absolwent marketingu i zarządzania nie sprawi, żeby produkcja szła, jeśli nie będzie miał kogoś, kto stanie przy maszynach; a jednak to właśnie ci od maszyn, a nie młoda kadra zarządzająca i przekształcająca państwowe zakłady w spółki, zostali z niczym. To im zarzucono, że mając solidnie wyuczony, konkretny fach – tkaczki, emaliera, operatora frezarki, w którym w starych realiach mieli zagwarantowane zatrudnienie do emerytury – nie potrafią się przebranżowić i „wziąć swoich spraw we własne ręce”, więc odeszli na pomostówki i kuroniówki. Pieniądze, których nie mieli, nie mogły zasilać handlu, transportu, kultury. Zamykały się więc nierentowne sklepy i kina, likwidowały nieobłożone połączenia autobusowe i kolejowe. Młodsze pokolenie uciekało albo od razu, albo po paru nieskutecznych próbach znalezienia pracy. I nie skłaniały go do powrotu zarośnięte chwastami nieczynne baseny, rdzewiejące wiaty nieużywanych przystanków, zabite deskami lub zalepione papierem witryny byłych sklepów, straszące wybitymi oknami budynki nieistniejących już przychodni i przedszkoli. Jeśli już coś, to raczej konieczność opieki nad schorowanymi rodzicami. (Notabene, zawsze obwiniałam peerelowskie budownictwo mieszkaniowe za brak perspektywicznego myślenia: nikt nie brał pod uwagę, że ci młodzi ludzie, wprowadzający się z dumą do pierwszych własnych M-3 kiedyś będą mieli tyle lat i tyle chorób, by pokonanie kilku kondygnacji bez pomocy windy stanie się dla nich po prostu niemożliwe. Tymczasem w „Nie ma i nie będzie” ze zdumieniem przeczytałam, że w połowie lat 80. w podłódzkim Ozorkowie budowano osiedle zaprojektowane pod kątem osób starszych i niepełnosprawnych. Stanęły tylko bloki. Na pozostałe inwestycje brakło pewnie wszystkiego: czasu, pieniędzy, dobrej woli. Dzisiaj buduje się takie w prawie każdym większym mieście. Dostępne dla każdego, kto ma kilkaset tysięcy oszczędności albo analogiczną zdolność kredytową).

Zebrane w tomie opowieści są do siebie wręcz przerażająco podobne. Różni się tylko w zasadzie branża „znikniętego” przemysłu i realia geograficzne, a reszta – kubek w kubek to samo („to nie jest nawet Polska B, tylko Polska G, jak wiadomo co”[1] – mówi jeden z rozmówców autorki), czy to Myszków, czy Skarżysko, Będzin czy Tarnobrzeg. Autorka świetnie potrafi pokazać tę uniwersalność marazmu i chylenia się ku upadkowi, zjawisk dotykających każde siedlisko ludzi, którzy nagle okazali się niepotrzebni (takie samo umierające miasto – umierające już doszczętnie, bo następne miejsca, gdzie można było znaleźć pracę i zrobić zakupy, były oddalone nie o kilkanaście czy czterdzieści kilka, lecz o sto ileś albo trzysta ileś kilometrów – opisała Jessica Bruder w „Nomadlandzie”). Ma ten reporterski węch, prowadzący ją w zakamarki, o których istnieniu wiedzą nawet nie wszyscy miejscowi, nakazujący zagadywać ludzi, którzy powiedzą ledwie parę słów, ale takich, że bez nich obraz danego środowiska będzie niepełny. Ma przenikliwe spojrzenie i cięty język, momentami może trochę za bardzo popadający w potoczność („mężczyźni w żonobijkach”[2] – pierwszy raz natrafiłam na to słowo, musiałam więc znaczenie sprawdzić w słowniku slangu, a niezależnie od wymowy okropnie mi się ono nie podoba – czy „szkoda strzępić ryja”[3]) lub porywający się na tworzenie niezupełnie trafionych metafor („produkt macicy Myszkowa”[4]), ale nie do stopnia, przy jakim lektura mogłaby się stać uciążliwa. Więc póki co, uważam, że obie jej książki to jedne z najlepszych reportaży, jakie w ostatnich latach czytałam.

[1] Magdalena Okraska, „Nie ma i nie będzie”, wyd. Korporacja Ha!Art, 2022, s. 100.
[2] Tamże, s. 104.
[2] Tamże, s. 164.
[2] Tamże, s. 79.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 246
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: