Dodany: 29.05.2022 22:00|Autor: Marioosh

Przerost ilości nad jakością


Muzułmańscy fanatycy włamują się do ambasady USA w stolicy Omanu i przetrzymują jako zakładników dwustu czterdziestu siedmiu Amerykanów; jedenastu od razu zostaje zastrzelonych. Oman zawsze uważano za ostoję stabilności na Bliskim Wschodzie, więc oficerowie tajnych służb podejrzewają, że inicjatywa zamachu zrodziła się za granicą, „tam, gdzie żalów nie zrodziła bieda ani zacofanie”[1]. Tymczasem w Waszyngtonie pojawia się kongresman Evan Kendrick, który był właścicielem firmy budującej w Omanie „wszystko od wodociągów po mosty”[2]; twierdzi on, że zajęcie ambasady ma na celu zmuszenie działających tam firm do wycofania się, aby mogły je przejąć przedsiębiorstwa kontrolowane przez przestępców. Kendrick został zmuszony do wycofania się z Bliskiego Wschodu i sprzedaży firmy kartelowi zarządzanemu przez tajemniczego Mahdiego – i teraz chce wrócić do Omanu, by go odnaleźć; wywiad amerykański nie może się jednak do tego przyznać. Kendrickowi udaje się z pomocą Mossadu dotrzeć do Mahdiego, którego sułtan Omanu skazuje na śmierć za zbrodnie przeciwko ludzkości; zakładnicy zaś zostają uwolnieni.

Rok później tajemnicza organizacja Inver Brass działająca potajemnie dla dobra społeczeństwa (powstała w 1929 roku, a jej drugi skład pojawił się w „Manuskrypcie Chancellora”) postanawia wysunąć kandydaturę Kendricka na stanowisko wiceprezydenta USA („To my przecież, a nie żaden proces polityczny, jesteśmy siłą, która go uruchomi”[3]) i planuje, by po kilkunastu miesiącach został prezydentem – ten plan nosi kryptonim Ikar. Posługując się szantażem, Inver Brass załatwia mu kilka prestiżowych etatów, ale Kendrick, który bardzo dystansuje się od polityki i „odrzuca zarzut gry na poklask”[4], przyjmuje je bardzo niechętnie, gdyż planuje powrót na Bliski Wschód i rozkręcenie tam nowego biznesu; kiedy jednak do mediów wycieka informacja o jego zaangażowaniu w operację w Omanie, staje się niemal bohaterem narodowym i niemalże pewnym kandydatem do Białego Domu.

Ta książka byłaby dobra, gdyby nie była po prostu przeładowana – ilość wątków jest tak wielka, że już w okolicach połowy treści zaczyna się robić trochę męcząco. A gdy dodamy do tego fakt, że powieści Ludluma robiły się coraz grubsze – „Plan Ikar” ma ponad 600 stron drobnym maczkiem! – i coraz bardziej przegadane, to dostajemy książkę, która wielu czytelników może po prostu zniechęcić. Swój znak rozpoznawczy, czyli wizerunek zmanipulowanego człowieka, za którym stoją nieznane mu siły, Ludlum doprowadził tu do skrajności – tym razem taki człowiek ma zostać posadzony na prezydenckim fotelu. Szkoda, że jakość poszła tu w ilość – książka nie jest zła, ma ciekawe tło geopolityczne, wyrazistych bohaterów i intrygującą fabułę; sęk tylko w tym, że Ludlum chciał osiągnąć zbyt wiele naraz. Można więc ją przeczytać, ale trzeba sobie na nią zarezerwować kilka, jeśli nie kilkanaście dni – wyliczyłem sobie, że czytając ją godzinę dziennie, trzeba na nią poświęcić przynajmniej dwa tygodnie.

[1] Robert Ludlum, „Plan Ikar”, tłum. Wiktor T. Górny, wyd. Amber, 1997, str. 13.
[2] Tamże, str. 20.
[3] Tamże, str. 241.
[4] Tamże, str. 256.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 268
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: