Dodany: 28.03.2022 05:10|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czy wszystkiemu winni młodzi?


Czas płynie stanowczo za szybko. Oto niedawno zdawało mi się, że mam w zanadrzu (choć niekoniecznie pod ręką – ale co to za przeszkoda, mogąc każdy wybrany tytuł wypożyczyć na zawołanie?) całkiem jeszcze niezły zapasik dzieł Lady Agathy, a tu raptem zostało jeszcze tylko kilka części cyklu z Poirotem i jeden kryminał z akcją osadzoną w starożytnym Egipcie. Wciąż żywiąc nieuzasadniony opór w stosunku do tego ostatniego, wybrałam Poirota. „Trzeciej lokatorki” do tej pory ani nie czytałam, ani, o dziwo, nie oglądałam, więc zabrałam się do niej ze zdwojoną ciekawością.
I zaraz na początku wraz z bohaterem doznałam uczucia, że… czas płynie stanowczo za szybko. Bo Poirot, co tu dużo mówić, postarzał się, i trudno się temu dziwić – przecież, kiedy go poznaliśmy w „Tajemniczej historii w Styles”, rozgrywającej się gdzieś pod koniec I wojny światowej, musiał być już koło czterdziestki, zważywszy na podaną przez Hastingsa informację o jego dawnych sukcesach podczas służby w belgijskiej policji, a od tego czasu upłynęło plus minus pół wieku!

Jednak to nie sam wiek go tak przytłacza, bo jest jeszcze całkiem – jak na swoje lata – sprawny fizycznie i w miarę zdrów, lecz fakt, że część ludzi traktuje go jako zbyt starego, by można mu było powierzać sprawy większej wagi. Taką samą postawę prezentuje pewna młoda panienka – wyglądem swoim sprawiająca wrażenie takiego zaniedbania, że „ktoś w wieku Herkulesa Poirot i należący do jego szkoły mógł mieć tylko jedno pragnienie: jak najprędzej wpakować tę osóbkę do wanny!” [1] – która zjawia się nieumówiona w jego gabinecie. Po wykrztuszeniu paru mętnie brzmiących zdań, z których wynika, że uważa się za winną morderstwa, wykrzykuje zrozpaczonym tonem: „Za stary pan! Nie wiedziałam, że pan jest taki stary. Słowo daję, nie chciałabym być nieuprzejma… Za stary pan! Bardzo przepraszam”[2] i wybiega z mieszkania. Skonsternowany i przygnębiony Poirot opowiada o tym wydarzeniu swojej starej przyjaciółce, pani Oliver, stwierdzając równocześnie, iż czuje, że jego niedoszłej klientce naprawdę potrzebna jest pomoc. Niewiele by to dało, gdyby nie zdumiewający zbieg okoliczności: to właśnie Ariadna Oliver parę dni wcześniej opowiadała o Poirocie podczas spotkania towarzyskiego w obecności dziewczyny, odpowiadającej opisowi podanemu przez detektywa. Po nitce do kłębka udaje się dojść jej tożsamości: to niejaka Norma Restarick (niespokrewniona z braćmi Restarickami ze „Strzałów w Stonygates”), córka biznesmena o dość burzliwej przeszłości, wynajmująca wraz z dwiema innymi młodymi pannami – stąd tytuł powieści – mieszkanie w londyńskim mrówkowcu i do domu rodzinnego zaglądająca tylko od czasu do czasu. Zwłaszcza, odkąd „zwąchała się z jakimś mocno podejrzanym bubkiem”[3], który wybitnie nie podoba się ani ojcu, ani jego sędziwemu wujowi, ani niewiele starszej od dziewczyny macosze. Ale co to za historia z tym domniemanym morderstwem, które rzekomo miałaby popełnić? Mały Belg i ekscentryczna powieściopisarka rozpoczynają ciche śledztwo, które – jak przeczuwa Poirot – może nieść ze sobą większe niebezpieczeństwo, niżby się na początku wydawało. W rzeczy samej, jedno z nich stanie w obliczu zagrożenia życia, a ktoś inny swoje życie postrada. Ale czy będzie temu winna „trzecia lokatorka”?... A może młodzieżowe towarzystwo, tak niechętnie widziane przez jej krewnych?

Spora część czytelników postrzega tę powieść jako jedno z gorszych dzieł Christie, jednak w moim odczuciu aż tak źle nie jest. Aczkolwiek był taki moment – wtedy, gdy staruszkowi Sir Roderickowi ni stąd, ni zowąd zawieruszyły się jakieś papiery, a jego sekretarka i pielęgniarka w jednym, panna Sonia, była widziana w towarzystwie obcego dyplomaty – że już się obawiałam, czy przypadkiem autorce nie wpadło do głowy, by w połowie fabuły zmienić konwencję na thriller szpiegowski. Ale na szczęście dalej obeszło się bez wprowadzania na scenę obłąkanych maniaków politycznych i w sumie nie działy się żadne ekstremalnie nieprawdopodobne rzeczy. Chociaż, jeśli chodzi o samo rozwiązanie intrygi, w którym Lady Agatha posłużyła się kilkakrotnie już wcześniej użytym chwytem, to ja, tak jak za każdym poprzednim razem, traktowałam je z pewną nieufnością. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu

Ale cała reszta – czyli tło i smaczki obyczajowe – podobała mi się, jak zawsze. Na przykład świetnie ukazany niechętny stosunek starszego pokolenia do rewolucji obyczajowej lat 60. W zasadzie jedyną młodą osobą, zasługującą na jaką taką aprobatę Poirota i pani Oliver jest Claudia, ubierająca się ze sztywną i ponadczasową elegancją panny z klasy wyższej i wykonująca konwencjonalny zawód sekretarki, a ci wszyscy artyści w aksamitnych kamizelkach i ich muzy w zbyt obszernych swetrach – toż to, ich zdaniem, jedno tałatajstwo! Równie urocza – choć z zupełnie innej beczki – jest też scena spotkania Poirota z sir Roderickiem, a jeszcze lepszy komentarz tego ostatniego po ich rozmowie. A pani Oliver, rozmawiająca przez telefon ze znajomą, od której chce wyciągnąć pożądane informacje, to już zupełna delicja! Więc, choć nie jest to w mojej opinii jedna z tych najlepszych powieści Christie, nie oceniłam jej tak nisko.

[1] Agatha Christie, „Trzecia lokatorka”, przeł. Tadeusz Jan Dehnel, wyd. Prószyński i S-ka, 2001, s. 8.
[2] Tamże, s. 9.
[3] Tamże, s. 41.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 186
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: