Dodany: 03.02.2022 20:26|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Zaklęty Las
Blyton Enid

2 osoby polecają ten tekst.

Wejdź na drzewo, a trafisz... nie wiadomo, gdzie


Jestem z pokolenia, dla którego – przynajmniej do czasu – magia była czymś tak samo normalnym, jak technologia. Nikogo z nas nie dziwiły zwierzęta i zabawki mówiące i myślące jak ludzie, latające cukrowe laseczki czy szafa, w której znajdowało się wejście do tajemniczej krainy, bo z tym obcowaliśmy na co dzień: wyobraźnia dziecka, jeśli jej nie stępią narzucone przez dorosłych reguły, jest w stanie odwzorować w postaci kolorowego, udźwiękowionego filmu praktycznie wszystko, choćby się to nie wiem jak kłóciło z prawami logiki, fizyki, przyrody i wszelkich innych nauk. Więc i tę naszą kształtowały lektury pełne nieprawdopodobieństw i najdziwniejszych postaci. Z czasem oczywiście trzeba było się pogodzić z faktem, że nigdy nie polecimy na latającym dywanie, nie porozmawiamy z krasnoludkiem ani z Wielką Niedźwiedzicą o gwiaździstym futrze i nie pójdziemy do szkoły, w której posiłki przyrządza się z kolorowych szkiełek, ale zamiłowanie do bajek i baśni i tak niektórym z nas pozostało. A skoro pozostało, to próbujemy je zaszczepić kolejnym pokoleniom, podsuwając dzieciakom książki, za sprawą których odbyliśmy tyle wypraw w zaczarowane światy. Albo… sami dajemy się im skusić na lektury, których za czasów swojego dzieciństwa nie mieliśmy okazji przeczytać…

Na przykład na coś z twórczości Enid Blyton, brytyjskiej pisarki, urodzonej jeszcze w czasach wiktoriańskich i tworzącej do lat 60. XX wieku. Zacząwszy na serio pisać tuż po dwudziestce, w ciągu niecałych 50 lat opublikowała ponad 700 (!) książek dla dzieci – tj. więcej, niż jeden tytuł miesięcznie – poczynając od krótkich historyjek dla przedszkolaków (np. seria o Noddym), a kończąc na powieściach przygodowych i pensjonarskich dla dzieci w wieku wczesnonastoletnim (np. seria o szkole Malory Towers). I choć w rankingach najczęściej tłumaczonych pisarzy świata – zwłaszcza autorów literatury dziecięcej – zajmowała bardzo wysokie miejsca, w Polsce jej książki zaczęły się ukazywać dopiero w bieżącym stuleciu. Czy to nie za późno? Czy małych czytelników mogą jeszcze przywabić skromnie ilustrowane historyjki o magicznych wrotach, przez które wkracza się do innego świata – skoro takich światów mają setki na wyciągnięcie ręki, będąc niemal od kołyski oswojone z tabletami, telewizorami i konsolami, kuszącymi mnogością obłędnie kolorowych seriali i gier? Myślę, że to zależy od rodziców; jeśli ci w porę zadbali, by dziecko miało czas i przestrzeń do rozwijania wyobraźni – to ją rozwinie i wtedy żadne elektroniczne media nie wyrugują książki z jego życia, a kiedy po nią sięgnie, pokaże mu się jego własny film „stereo i w kolorze”.

A co zobaczy, wstępując w progi „Zaklętego Lasu” Blyton? Rodzinę, jakich wiele było na angielskiej (a chyba i każdej innej) prowincji w pierwszej połowie XX wieku. Ojca, pracującego w nieokreślonym charakterze, ale pewnie raczej jako nisko opłacany pracownik fizyczny, bo rodzina zdecydowanie nie jest zamożna (zdarzało się, że „dzieci jadły skromniejsze posiłki, o wiele mniej, niż miałyby ochotę”[1]); matkę, która zajmuje się domem, ale ma „nadzieję, że będzie mogła zarabiać praniem i dzięki temu kupi kilka kur”[2]; wreszcie troje dzieci, z których najstarsze nie liczy sobie więcej niż dziesięć lat, lecz wszystkie są dobrze wdrożone do wykonywania pewnych obowiązków domowych. Po przeprowadzce do małego domku na pustkowiu, skąd do najbliższej wsi jest „prawie pięć kilometrów”[3], Joe, Beth i Frannie odkrywają w pobliżu tajemniczy las, w którym drzewa porozumiewają się szeptem i „wiadomo, że jest w nim coś magicznego”[4]. Ojciec powiada im, że „ludzie tam nie wchodzą, jeśli nie muszą”[5], jednak dla żądnych przygód malców taka przestroga stanowi raczej zachętę. Toteż przy pierwszej sposobności urządzają sobie w lesie piknik… i od razu spotykają gromadkę „człowieczków z brodami sięgającymi niemal do samej ziemi”[6], a nie jest to, doprawdy, najbardziej niesamowita część ich przygody. A właściwie całej serii przygód, bo znajdujące się w leśnej gęstwinie Niebosiężne Drzewo niemal za każdym razem szykuje jakąś niespodziankę każdemu, kto się na nie wdrapie wystarczająco wysoko. Ponieważ zaś nasza trójka koniecznie pragnie sprawdzić, co też znajduje się w koronie zaczarowanego dębu, niespodzianek takich doświadczy co niemiara. Jedną z nich będzie poznanie stałych mieszkańców drzewa: Wściekłego Skrzata, który nie znosi, gdy ktoś zagląda mu w okno, małej wróżki Puszki, która piecze Wybuchowe Ciasteczka eksplodujące miodem, pana Jakiśtama, który nie wie, jak się nazywa i nie lubi być budzony ze snu, Madame Piorę, wylewającej potoki mydlin na nieostrożnych wspinaczy i Pana Księżyca, właściciela największej zjeżdżalni świata i wielbiciela domowych toffi. A ciąg dalszy będzie zależał od tego, jaka kraina akurat znajdzie się nad czubkiem drzewa: czy taka, która cały czas się kręci, albo – jeszcze gorzej – faluje i podskakuje, czy taka, w której można za darmo wyprawić urodziny lub zdobyć dowolny pożądany przedmiot, czy wreszcie taka, gdzie niebaczny gość jest narażony na zaaresztowanie przez despotycznego Bałwana i zmasowany atak białych niedźwiedzi (wojujących nie zębami i pazurami, lecz… śnieżkami) lub na przymusowy pobyt w okropnej szkole niejakiej Donny Dryl…

Świetnie się to czyta i choć starszemu czytelnikowi oczekiwanie na kolejny zwrot akcji nie zapiera tchu tak, jakby to miało miejsce, gdy liczył sobie lat, powiedzmy, siedem, to opowieść w żadnym momencie nie nudzi i się nie dłuży. Może też ów czytelnik już się nie uśmieje do rozpuku z dialogów z udziałem mocno przygłuchego pana Rondella:
„– (…) Zapraszam na herbatkę. Woda już się gotuje!
– Tu nikt nie wymiotuje (…)”[7],
ale pewnie sobie przypomni, że w swoim czasie taki humor słowny bawił go nad wyraz skutecznie, tak jak teraz siedmio-czy ośmiolatka, któremu właśnie przeczytano tę opowieść, i uśmiechnie się z pewną dozą nostalgii. Więc chyba niepotrzebne są współczesne realia, żeby dać się w tę uroczą bajkę wciągnąć i pofolgować wyobraźni.

Jedyne, co nie do końca może każdemu odpowiadać, to oprawa graficzna; sądząc po świetnej okładkowej ilustracji Marka Beecha, stylistycznie przywodzącej na myśl twórczość znanego wszystkim moim rówieśnikom (i pewnie przynajmniej kilkunastu rocznikom młodszym) Bohdana Butenki, spodziewałam się czegoś podobnego również i w środku. Tam jednak ozdobienie tekstu powierzono Jan McCafferty, która – jak mi się zdaje – chciała nawiązać estetyką swoich czarno-białych grafik do sztuki ilustratorskiej popularnej w czasach, gdy powstawała klasyka literatury dla dzieci (pamiętamy przecież szatę graficzną czy to „Kubusia Puchatka”, czy „Mary Poppins”), jednakże nie do końca jej się to udało. O ile bowiem wszelkie bajkowe stworzenia, rośliny czy przedmioty mogły – i zawsze mogą – mieć kształty i proporcje ciała, jakie tylko sobie artysta wymarzy, o tyle jednak postacie ludzkie przedstawiano wówczas w miarę realistycznie (spójrzmy choćby właśnie na rysunki zdobiące cykl o Mary Poppins!). Na ilustracjach McCafferty trójka bohaterów ma drobne, chude kończynki, ogromne głowy i bardzo szeroko rozstawione, „puste” oczy, niewiele się różniąc fizjonomią od Pana Księżyca czy Wściekłego Skrzata. A czytelnik – zwłaszcza starszy – może sobie tylko wyobrażać, o ile bardziej by go usatysfakcjonowały ilustracje lepiej wpisane w klasyczną konwencję… Trudno obarczać winą za to polskiego wydawcę, bo przecież prawa musiał nabyć do całego określonego wydania. Zresztą i ta wina jest pojęciem względnym, bo najmłodszemu pokoleniu, obytemu z estetyką japońskich kreskówek, taka wizualna dysproporcja na ogół nie sprawia szczególnej różnicy.

Przyjemność z czytania będą miały natomiast wszystkie generacje, bo choć motyw odkrywania magicznych krain i przeżywania niesamowitych przygód nie jest niczym nowym, to jednak każdy autor eksploatuje go na swój oryginalny sposób. W Zaklętym Lesie jeszcze nie byliśmy, więc nawet, jeśli tam spotkamy znany nam z innej bajki domek Trzech Niedźwiadków wraz ze stosownymi krzesełkami, miseczkami i łóżeczkami, możemy być pewni, że wydarzy się tam coś nowego, o czym dotąd nie słyszeliśmy! A kiedy skończymy, kto wie, czy my nie będziemy tak samo niecierpliwie czekać na następną odsłonę przygód Joego, Beth i Frannie, niż dziecko, dla którego książkę przeznaczyliśmy…

[1] Enid Blyton, „Zaklęty las”, przeł. Maria Makuch, wyd. Znak Emotikon, 2022, s. 130.
[2] Tamże, s. 10.
[3] Tamże, s. 12.
[4] Tamże, s. 13
[5] Tamże, s. 12.
[6] Tamże, s. 17.
[7] Tamże, s. 108.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 344
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: