Dodany: 07.12.2021 11:55|Autor: Asienkas

Książka: Morze krwi
Lech Monika

Wszędzie "blood"


Jak myślicie, czy dobro i brutalność mogą iść w parze? Andrea, bohaterka powieści otwierającej cykl „Droga smoka”, zajmuje się piękną rzeczą, pomaga innym kobietom. W pracy nie przebiera w środkach, a akcje, na które wyrusza, często są pełne przemocy. Splot wydarzeń prowadzi do wylewu tytułowego „Morza krwi”.

Akcja powieści dzieje się w niedalekiej przyszłości – lata 50. XXI wieku. Utrzymana jest w klimacie urban fantasy. To, co niezwykłe, przeplata się z dobrze znanymi krajobrazami. Monika Lech wprowadziła do świata rasę tzw. Zmiennych. Łączą oni cechy ludzi i zwierząt – coś jak wilkołaki, ale bardziej kontrolują swoją moc. Jednym z nich jest Alex, który mocno poturbowany zostaje wysłany do Krakowa – spokojnego miejsca, w którym ma zebrać siły. Tam trafia pod dach Andrei. Początkowo nic nieznacząca znajomość przeradza się we wzajemną fascynację, a i ich drogi zawodowe w pewnym momencie zaczynają się przecinać.

Zacznijmy od plusa tej książki, czyli bohaterów. Monika Lech fantastycznie ich przedstawiła. Narratorami są naprzemiennie Andrea i Alex i z kolejnymi rozdziałami coraz lepiej ich poznajemy. Autorka wykreowała bardzo barwne postacie, które zapadają w pamięć i mam tutaj na myśli zarówno duet głównych bohaterów, jak i postacie dalszoplanowe. W tym całym krwawym bajzlu wyłaniają się ciekawe charaktery i mogą urzec czytelnika swoją lojalnością, dającą taki ciepełkowaty efekt przyjaźni, świetnie kontrastujący z brutalnością, którą przesycone jest „Morze krwi”.

Kolejny punkt na mojej liście to akcja. Mam tu problem, bo jest i okej, i nie okej. Monika Lech napisała powieść dynamiczną, a przy tym bardzo wolną. Moje największe zastrzeżenie, to że późno pojawia się problem. Bohaterowie długo rozmawiają, poznają się (a my ich), autorka wplata różne elementy świata, który wymyśliła. Dzieje się i jest to bardzo efektywnie wykorzystana przestrzeń książki, ale gdzieś tam w głowie czytelnika może zatrzepotać myśl: „o co właściwie chodzi?”.

Na koniec język, jakim napisana została książka. Coś, co mnie totalnie pokonało, wytrąciło z równowagi i doprowadziło do stanu: „co ja, kurde, czytam?”. Zawsze wydawało mi się, że nie mam problemu z wulgaryzmami, jednak Monika Lech właśnie dołączyła – obok Adriana Bednarka – do pisarzy, którzy udowodnili mi, że mam. I chyba wiem, dlaczego akurat w tych konkretnych przypadkach zostałam znokautowana. To nie jeden z bohaterów, który ma taki sposób wysławiania się, lecz narrator rzuca ciągle w czytelnika mięsem. W „Dziedzictwie zbrodni” był on trzecioosobowy i nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak prymitywnie prowadzi powieść, w przypadku „Morza krwi” zabieg jest w pewnym sensie usprawiedliwiony. Skoro narracja jest pierwszoosobowa, a postacie są wulgarne, to trudno, nie ma innej opcji. Szczególnie Andrea może wprowadzić w konsternację. Kojarzy mi się trochę z Joanną Chyłką z powieści Remigiusza Mroza. To ma być taka silna, inteligentna, sarkastyczna babka i... znająca łacinę, tylko w nieco innym zakresie. Można usprawiedliwiać, że wynika to z jej przejść, zawodu itp. Sama mówi: „Ja mam swoje sposoby na uniki. Klnę, odwołuję się do przemocy, klnę”[1]. Tylko nie zmienia to faktu, że dla mnie, jako odbiorcy, jest to ciężkie w czytaniu.
Za to kompletnie nie mogę zrozumieć wszechobecnych angielskich i francuskich wstawek. Skoro w domyśle bohaterowie rozmawiają po angielsku, a my czytamy to po polsku, to dlaczego ich wypowiedzi nie są w całości po polsku? Przykłady: postacie mają „bana” na zbliżanie się do domu (dlaczego nie „zakaz”?) lub zaliczają „wardrobe malfunction” (dlaczego nie „wpadkę ubraniową”?). O ilości tych wstawek świadczy, że przypisy zajmują ok. 10 procent publikacji – niestety, przy ebooku widać to wyraźnie.

Mam dla was pewien smaczek. Cytat, który dołącza do mojej galerii głupich wypowiedzi. Dwoje ludzi smaży jajecznicę i nagle padają słowa: „Cebula is a bitch. Szczypie jak jasny chuj”[2]. Mnie siły na interpretację nie starczyło. Podreptałam do małżonka, aby dał mi siłę do dalszego czytania. Jemu cytat nawet się spodobał – może dlatego, że często wrabiam go w krojenie cebuli. Przyznał autorce rację, że owa czynność przyjemna nie jest i nawet udało jej się to poetycko ująć. Pojawia się tylko pytanie, dlaczego „jasny” i czy „ciemny” szczypałby bardziej, np. jak ostra papryka.

Ja niestety nie dołączę do grona fanów tego cyklu. Szczerze mówiąc, wszelkie jego walory przysłonił mi brutalny język, który odebrał mi radość z czytania. Poczułam się jak w rzeźni, a nie jest to najmilsze miejsce.

[1] Monika Lech, „Morze krwi”, wyd. 4Generations, 2020, loc. 623-625 [ebook].
[2] Tamże, loc. 639-640.

[Recenzja była publikowana na blogu oraz innych portalach czytelniczych]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 247
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: