Dodany: 08.10.2021 16:24|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Mówią specjaliści od dziecięcej duszy


Całkiem niedawno, pisząc recenzję poruszającej publikacji reporterskiej Szramy: Jak psychosystem niszczy nasze dzieci (Bereś Witold, Schwertner Janusz), zauważyłam: „Trochę tylko szkoda, że w rozdziale »Lekarze« nie znalazło się więcej rozmów, które mogłyby rzucić dodatkowe światło na fakty podawane w relacjach rodziców”[ Kto im pomoże?]. I oto, niemal jak na zamówienie, rok później ukazuje się zbiór wywiadów, przeprowadzonych przez Martę Szarejko (znaną czytelnikom między innymi z dwuczęściowego cyklu podobnych rozmów, odsłaniających tajemnice pracy seksuolożek) z psychiatrami i psychologami, których obiektem zainteresowania zawodowego stało się zdrowie psychiczne najmłodszych pacjentów.

Różne były motywacje takiego wyboru, często zupełnie przypadkowe – ktoś się wyszkolił w innym kierunku, ale okazało się, że „umiejętności terapeuty rodzinnego nie bardzo mają zastosowanie” w jego macierzystej placówce, więc zgodził się na to, co mu zaproponowano, czyli „objęcie kliniki dla dzieci i młodzieży”[1], albo wolał zająć się „dziwną dziedziną medycyny, w której częściej się rozmawia, niż wypisuje recepty”[2], chociaż „zarobi znacznie mniej niż lekarz medycyny estetycznej. Albo ginekolog czy alergolog”[3], komuś innemu wraz z pracą zaproponowano mieszkanie – ale skutek był ten sam: zaangażowanie w coś, co jeszcze niedawno w świadomości większej części społeczeństwa było jakimś mglistym fantomem (bo niby „jakie problemy może mieć ośmiolatek? W głowie się poprzewracało!”[4], pewnie jest po prostu źle wychowany i po co to wszystko?) i nawet dziś nie tylko przez laików bywa traktowane protekcjonalnie lub z obawą: „Niektórzy lekarze pogardliwie mówią o pediatrii, że to weterynaria, bo z pacjentami nie da się dogadać. A z naszymi to już w ogóle”[5], a inni, „że nigdy w życiu nie mogliby tu pracować, ponieważ te dzieci są agresywne”[6]. Bywają, owszem. I względem innych, i względem siebie. Choć nie zawsze, bywa i wręcz przeciwnie: są milczące, wycofane, przepełnione lękami albo obsesjami. Są takie, które skończyły właśnie osiemnaście lat, ale „po prostu nie są jeszcze dorosłe. Bez względu na to, co mówią i robią”[7], i takie, które mają kilka miesięcy i nie demonstrują więzi emocjonalnej z jednym lub obojgiem rodziców. Jedne mają problemy tak pospolite, że właściwie nikt ich nie odbiera jako choroby (bo dziecko „tylko nie wie, o co chodzi na lekcji”[8]), inne zaburzenia tak rzadkie, iż „część naukowców sądzi, że takiej jednostki chorobowej w ogóle nie ma”[9]. I wszystkie trafiają pod opiekę tego samego systemu, który „nie jest w stanie sobie z tym wszystkim poradzić, ponieważ to system archaiczny (…) oparty na oddziałach, do których wywozi się dzieci, separuje, żeby był spokój. Praca z dzieckiem, leczenie go, musi się odbywać blisko domu” – w „poradni z psychologiem, psychoterapeutą, terapeutą środowiskowym, który pójdzie do szkoły, spotka się z nauczycielami, pójdzie do domu i przebije się przez to, że ojciec mówi, że nie przyjdzie na spotkanie z psychologiem, bo pracuje do dziewiętnastej”[10].

Więc – podkreślają rozmówcy autorki – sam fakt, że ich specjalizacja nie jest popularna, że przez to są przeciążeni pracą, to nie wszystko: „mówienie, że jest za mało psychiatrów dziecięcych, w niczym nie pomoże. Bo co zrobi sam psychiatra? Brakuje psychologów, terapeutów, pedagogów, pielęgniarek środowiskowych”[11], brakuje też funduszy na remont i wyposażenie oddziałów. I, co przynajmniej równie ważne, „nie ma u nas myślenia o zdrowiu, a o zdrowiu psychicznym to już w ogóle. A nie ma zdrowia bez zdrowia psychicznego, że posłużę się hasłem, ale taka jest prawda. Nie ma takiej myśli, że kondycja dorosłych – nauczycieli, rodziców, pedagogów – ma zasadniczy wpływ na kondycję dziecka. No i teraz: jeżeli dziecko nie będzie miało dobrych warunków, żeby rosnąć w sensie fizycznym, psychicznym i społecznym, to jakich dorosłych wychowamy?”[12]. Oczywiście, stworzenie takich warunków rozwoju i tak nie zapobiegłoby wszystkim chorobom psychiatrycznym dzieci – na przykład takim, jak schizofrenia, o której opowiada dr Aleksandra Olawska-Szymańska czy zaburzeniom związanym z zespołami genetycznymi, którymi zajmuje się dr Maja Kreft – ale przynajmniej sprzyjałoby ich wcześniejszemu wykrywaniu i skuteczniejszymi leczeniu. Oczywiście, czynników składających się na genezę innych problemów – na przykład zaburzeń odżywiania, o których mówi dr Maciej Pilecki, lub prób samobójczych i samookaleczeń, omawianych przez dr Izabelę Łucką i dr Małgorzatę Pruchnik-Surówkę – jest wiele, a na część z nich nie mają wpływu ani pracownicy któregokolwiek szczebla opieki psychiatrycznej, ani sektora edukacji, ani żadne instytucje, bo są to zjawiska wynikające pośrednio lub bezpośrednio z, ujmijmy to szeroko, przemian cywilizacyjnych i społecznych: „nie ma już instytucji trzepaka, dzieci rzadko spędzają czas razem. Kiedyś (…) na podwórku kwitła grupa rówieśnicza, kształtowały się normalne relacje”[13], „pojawiła się cyberprzemoc, wcześniej jej nie było”[14], a „spacer wygląda tak, że matka rozmawia przez telefon, a dziecko w wózku trzyma tablet – nie ma między nimi żadnej interakcji”[15].
Nie ma więc co się łudzić, że indagowani specjaliści dostarczą gotowych recept na globalne zdrowie psychiczne najmłodszej generacji Polaków, ani nawet na to, by dzieci, u których to zdrowie jest w jakiś sposób zaburzone, otrzymywały we właściwym czasie właściwą pomoc – bo na to trzeba rozwiązań systemowych, wdrażanych latami – ale i tak należy docenić wartość przekazywanych przez nich spostrzeżeń i sugestii. Bo nawet, jeśli dzięki temu tylko jeden rodzic wyłapie i naprawi błędy w swoim stosunku do dziecka, drugi się przekona, że pójście z dzieckiem do psychiatry to nie wstyd, jeden nauczyciel zauważy dręczenie ucznia przez rówieśników i zdoła mu zaradzić, jedna pielęgniarka ugryzie się w język, zanim się zwróci lekceważąco do małego pacjenta z problemami, jedna urzędniczka podpisze się pod decyzją o przyznaniu mieszkania chronionego osiemnastolatkowi, który nie powinien wrócić do swojego środowiska – to już będzie pięcioro młodych ludzi, którym się w ten sposób poprawi jakość życia albo, kto wie, może nawet i to życie uratuje.

A jeśli czytelnik nie należy do żadnej z grup mających taki potencjał sprawczy, porcja wiedzy – zarówno tej fachowej, jak i tej życiowej – zawarta w wypowiedziach piętnaściorga psychiatrów i psychologów na pewno mu nie zaszkodzi, tym bardziej, że wszyscy mówią czytelnym językiem, bez nadużywania naukowej terminologii, autorka zaś zadbała o to, by grono rozmówców było różnorodne pod względem zawodowym (są osoby pracujące w klinikach, poradniach, własnych gabinetach, oddziałach otwartych i zamkniętych; większość z nich specjalizuje się w leczeniu jednej określonej grupy zaburzeń), a zadawane im pytania nie miały charakteru szablonowej ankiety. W moim odczuciu jest to lektura i interesująca, i wartościowa.

[1] Marta Szarejko, „Stany ostre: Jak psychiatrzy leczą nasze dzieci”, wyd. Wydawnictwo Słowne, 2021, s. 39.
[2] Tamże, s. 96.
[3] Tamże, s. 95.
[4] Tamże, s. 264.
[5] Tamże, s. 211.
[6] Tamże, s. 210.
[7] Tamże, s. 282.
[8] Tamże, s. 102.
[9] Tamże, s. 256.
[10] Tamże, s. 93.
[11] Tamże, s. 150-151.
[12] Tamże, s. 138.
[13] Tamże, s. 41.
[14] Tamże, s. 92.
[15] Tamże, s. 206.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 353
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: