Dodany: 13.06.2021 16:10|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytanie pomaga, czytanie ocala


Wypożyczyłam tę książkę, zachęcona znalezionym na blogu przyjaciółki cytatem o urokach czytania i pozytywnymi ocenami znanych mi biblionetkowiczów; nie bez znaczenia był też wątek hiszpańskiej wojny domowej, z którym dopiero co miałam do czynienia w powieści biograficznej o Gerdzie Taro. Tu fabuła jest czystą fikcją, ale mocno osadzoną w rzeczywistości: zwłaszcza jedna z bohaterek spotyka na swej drodze liczne postacie prawdziwe, należące – by ująć to syntetycznie – do europejskiej bohemy artystycznej dwudziestolecia międzywojennego. Sama zaś historia dzieje się kilkanaście lat po wspomnianej wojnie.

W Hiszpanii pod rządami reżimu Franco trudno mówić o wolności słowa; Matías, kiedyś wydawca, dziś z trudem wiąże koniec z końcem, prowadząc skromny antykwariat, w czym pomaga mu Lola (żona tylko nieformalna, bo wedle obecnego prawodawstwa zawarty swego czasu ślub cywilny jest nieważny). Do ich małego sklepiku coraz częściej zagląda osiadła w Madrycie starsza Angielka, przedstawiająca się jako Alice. Szczególnie interesuje ją wystawiona w witrynie książka, tłumaczone z angielskiego „wspomnienia kobiety, która podaje się za córkę pewnego angielskiego księcia”[1]. Ale sama nie chce się do niej zabrać, mówiąc, że choć tu mieszka tyle lat, czytanie po hiszpańsku wciąż ją męczy. Lola zostaje więc jej lektorką; opowieść coraz bardziej wciąga obie kobiety, choć każdą z innego powodu…

Partie tekstu opowiadane przez narratora zewnętrznego z punktu widzenia Matíasa i Loli przeplatają się z narracją pierwszoosobową, prowadzoną raz przez Alice, a raz przez bohaterkę i autorkę czytanej książki. A z nich powoli wyłania się pewna historia, której istnienie czytelnik przeczuwa już od pierwszych rozdziałów. Trudno powiedzieć, na ile prawdopodobna; pewnie ani bardziej, ani mniej, niż tyle innych powieściowych fabuł, ale to nie jest takie istotne, bo chodzi przecież o rolę literatury w życiu człowieka – o to, jak potrafi ona połączyć nieznających się dotąd ludzi, pomagać w przemyśleniu dotychczasowego życia i podejmowaniu decyzji co do przyszłości. Sporo tu tropów literackich (któryś kolejny raz już upomniały się o moją uwagę opowiadania Katherine Mansfield, zdobyte w ramach bibliotecznej akcji „Weź książkę – daj książkę” i dotąd wegetujące na półce), niemało też myśli o książkach i czytaniu:
„Kiedy pokochałam książki, zdałam sobie sprawę, że słowo »inicjacyjny« można zastosować do wielkiej liczby opowieści. I że zawsze chodzi po prostu o odkrywanie tajemnicy życia”[2];
„Jak poczujesz się samotna, zawsze sięgaj po książkę. To ci pomoże. (…) czytaj, czytaj, gdy tylko będziesz mogła. (…) To cię ocali”[3];
„Na szczęście miałam książki, dużo, dużo książek… Opowieści, w które mogłam się skryć, w które mogłam uciec. Książki… Dotyk kartek, suche ciepło papieru… Książki o zaokrąglonych grzbietach, w oprawach skórzanych, częściowo skórzanych, papierowych, z materiału… Książki zszywane i klejone, książki z sygnaturami bibliotecznymi i bez nich, książki napisane sto lat temu i wymiętoszone kolejnymi dłońmi…”[4];
„Czasem, zanim zacznę czytać jakąś książkę, szczególnie nową, lubię ją po prostu potrzymać w dłoniach. (…) ogrzewam książki tak, jak Anglicy ogrzewają imbryki do herbaty. Owszem. To mój mały rytuał poprzedzający lekturę: potrzebuję dotknąć okładki, pogłaskać stronice. Zapoznać się z nimi. Powoli, bardzo powoli”[5];
„Gdy się jest nieco starszym, tak jak ja obecnie, człowiek czyta i łatwo zapomina – jakby próbował zrobić miejsce w i tak już zbyt pełnym składziku. Słowa przeczytane w najwcześniejszej młodości, czy nam się to podoba, czy nie, bardzo często w nas pozostają”[6].

Nie jest to żadna wielka literatura, ot, zwykła opowieść, spisana ładnym, stosunkowo prostym językiem, o niełatwych sprawach mówiąca w sposób ciepły i nienachalny, w sam raz na taki nastrój, gdy nie potrzebujemy doznać wielkiego wstrząsu ani wielkiego zachwytu, tylko poczuć trochę dobrych emocji, spędzić chwilę w nostalgicznym klimacie pośród ludzi w jakimś względzie do nas podobnych. Nie poruszyła mnie tak, jak „Głosy Pamano”, nie zmiażdżyła emocjonalnie, jak „Komu bije dzwon”; pozwoliła za to pomyśleć o wspólnocie, jaka się nawiązuje między czytelnikami z różnych środowisk (i nawet mówiących różnymi językami), o inicjacyjnej i ocalającej roli literatury, o przemijaniu i pamięci. Tylko tyle, ale to przecież niemało.

[1] Marian Izaguirre, „Tamte cudowne lata”, przeł. Barbara Jaroszuk, wyd. Prószyński i S-ka, 2015, s. 32.
[2] Tamże, s. 39.
[3] Tamże, s. 66.
[4] Tamże, s. 113.
[5] Tamże, s. 141.
[6] Tamże, s. 252.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 244
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: