Dodany: 03.06.2021 15:34|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Państwo Gucwińscy: Zwierzęta i ich ludzie
Górlikowski Marek

4 osoby polecają ten tekst.

Zwierzęta były im bliższe, niż ludzie


Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że kilkadziesiąt roczników Polaków pokaźną część swojej wiedzy zoologicznej zawdzięcza pewnemu programowi telewizyjnemu, emitowanemu w odstępach od tygodnia do miesiąca, zwykle w soboty lub niedziele. Przez ponad 30 lat zebrało się trochę więcej niż tysiąc odcinków, w których uśmiechnięta para – pani z wysoko upiętym końskim ogonem i pan w szarej marynarce – pokazywała telewidzom dzikie zwierzęta, czasem na wybiegach, a czasem… na własnych kolanach, na ramieniu, na oparciu kanapy, i opowiadała o ich zwyczajach, charakterach, przygodach konkretnych osobników (a przygód było niemało, zwłaszcza w przypadku tych, które wychowywały się w ich mieszkaniu, a nie w klatce z pobratymcami). Tą parą byli Hanna i Antoni Gucwińscy, on – wieloletni dyrektor ogrodu zoologicznego we Wrocławiu, ona – jego nieodłączna towarzyszka i w pracy, i w życiu prywatnym (choć, prawdę powiedziawszy, ich życie prywatne też było głównie pracą, bo a to mieli w domu kilkudniowe tygrysiątko, które trzeba karmić smoczkiem, a to dwa paromiesięczne gorylki…). Ich program oglądali ludzie w każdym wieku, od przedszkolaków po emerytów, a o tym, jak mocno wrył się w świadomość widza, może świadczyć fakt, że ja osobiście aż do przedwczoraj miałam wrażenie, iż nadawano go „od zawsze” i dopiero czytając książkę zdałam sobie sprawę, że w mojej pamięci stopił się ze wszystkim innym, co wydawało się niewzruszenie stałe. Jednak stałość okazała się tylko czasowa: po ponad pół wieku pracy państwo Gucwińscy opuścili wrocławskie zoo, a ich odejście (emisję programu wstrzymano już wcześniej) odbyło się w atmosferze, łagodnie mówiąc, niemiłej.

Jakie były kulisy fenomenu, który z dwojga ludzi żyjących pośród zwierząt i dla zwierząt uczynił tak lubiane osobowości telewizyjne? Czy życie codzienne prowadzonego przez nich zoo wyglądało tak idealnie, jak przed kamerami, a jeśli nie – czy rzeczywiście konieczne było dyskredytowanie ich na tak dużą skalę? Co robią dzisiaj i jak oceniają swoją minioną karierę?

Na te pytania próbuje odpowiedzieć Marek Górlikowski, przeprowadzając dziesiątki rozmów nie tylko z parą bohaterów swojej książki, ale też z ich dawnymi współpracownikami, przyjaciółmi, antagonistami. On sam pozostaje dyskretnie z tyłu, oddając głos każdemu, kto uważa, że ma w tej sprawie coś do powiedzenia. Najwięcej, rzecz jasna, samym Gucwińskim, bo nikt inny nie opowie, co ich do Wrocławia i do siebie przyciągnęło, jak to się stało, że zaczęli pracować z dzikimi zwierzętami, nie odda ich samopoczucia w momentach różnych sukcesów i różnych porażek. W miarę, jak opowieść przechodzi do fazy, gdy byli już osobami rozpoznawalnymi w mieście i w całej Polsce, pojawia się coraz więcej głosów z zewnątrz. Na razie jeszcze głównie pozytywnych. Jednak z chwilą, gdy dyrekcja wrocławskiego zoo zgodziła się przyjąć odłowioną w Zakopanem niedźwiedzicę Magdę z trojgiem młodych, której nie chciał żaden inny ogród, zaczęły się kłopoty – a wraz z nimi coraz więcej wypowiedzi niechętnych Gucwińskim. Bo uratowana przed odstrzałem niedźwiedzica długo we Wrocławiu nie pożyła. A najsilniejszego z jej potomstwa samca Mago, gdy dorósł, trzeba było odizolować dla zapobieżenia chowowi wsobnemu i incydentom zagrożenia dla publiczności; na oddzielny wybieg nie było ani funduszy, ani miejsca, więc powędrował do ukrytego przed wzrokiem zwiedzających boksu. I tam spędził kilka lat.

Mimo, iż część wypowiedzi ma charakter wyraźnie oskarżycielski, autor nie zadowala się przyjęciem najprostszych wyjaśnień; musi być wysłuchana jedna i druga strona, nie można pominąć głosów krytycznych, ale też nie można pozostawić państwa Gucwińskich bez możliwości obrony. Choćby dlatego, że im naprawdę zwierzęta były bliższe, niż ludzie, a opiekę nad nimi pojmowali tak, jak pozwalały na to wiedza i realia tamtych czasów. Można powiedzieć – tak, jak jedna z osób oskarżających dyrektorskie małżeństwo o maltretowanie niedźwiedzia – „że dla zwierząt czasami lepiej, żeby nie żyły, niżby miały spędzać życie w takich warunkach”*. Ale skąd wiemy, co myśli niedźwiedź trzymany w ciasnym i niewygodnym boksie – może czuje się tak, jak uwięziony człowiek, który mimo swojego położenia nie chce umierać, bo przecież, póki życia, póty nadziei? Można też, z drugiej strony, przypomnieć, że w owym czasie mało które polskie zoo miało dla zwierząt takie warunki, jakie choć w przybliżeniu naśladowałyby naturalne i ja osobiście zawsze odczuwałam dysonans moralny pomiędzy widokiem drepczących w kółko w ciasnych klatkach niedźwiedzi czy tygrysów a przekonaniem, że w ten sposób ratuje się ginące gatunki. Być może w ogóle najlepszym wyjściem byłoby zrezygnowanie z ogrodów zoologicznych, a zamiast tego tworzenie placówek ochrony w ich naturalnych środowiskach? Jednak, o ile azyl dla niedźwiedzi w chorwackim Kuterevie się sprawdza, o tyle podobne inicjatywy w Afryce czy Azji już niekoniecznie…

W każdym razie ja po lekturze „Państwa Gucwińskich” mam takie przekonanie, jak miałam po oglądaniu przez całe lata ich programu – że robili dla zwierząt wszystko to, co w ich mniemaniu i w ówczesnych realiach wydawało się im najlepsze. Być może w pewnych sytuacjach byli zbyt uparci, zbyt apodyktyczni, a w innych – zbyt mało asertywni (bo przecież nie istnieje prawo nakazujące przyjąć do zoo zwierzę, dla którego według obowiązujących norm brak miejsca. Można odmówić. Ale oni nigdy nie odmówili, czy to były wypadnięte z gniazd pisklęta pospolitych krajowych ptaków, czy nadliczbowe małpy lub żyrafy). Autor jednak stara się ustrzec przed przylepianiem im etykietek, uświadamiając czytelnikowi, że człowiek przez sam fakt uczestnictwa w ważnym i wielkim dziele nie staje się ideałem, ani też przez sam fakt popełnienia błędu czy zademonstrowania niedoskonałej strony własnej osobowości nie przekreśla tego, co do tej pory zrobił dobrego. Tak właśnie, ani na kolanach, ani z pozycji oskarżyciela czy tropiciela skandali, powinno się pisać biografie.

* Marek Górlikowski, „Państwo Gucwińscy”, wyd. Znak, 2021, s. 380.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 368
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: