Dodany: 24.09.2020 03:49|Autor: yyc_wanda

Pokolenie 62 i góry najwyższe


Wszystko zaczęło się od rodzinnej kolacji, podczas której Ryszard Szafirski snuł swoje barwne opowieści, a Klaudia Tasz słuchała jak zahipnotyzowana, po czym siadła do komputera i przelała na dysk pierwszą opowieść. Ryśkowi się to spodobało, opowiadał dalej, Klaudia pisała. I tak też powstała książka-wspomnienie, barwny dokument wysokogórskich osiągnięć Pokolenia 62. Książka o tyle niezwykła, że krok po kroku, wyprawa po wyprawie, prowadzi nas przez polskie „wspinaczkowe curriculum vitae”[1] lat 1960-1980. Poznajemy sławy polskiego himalaizmu, peerelowską rzeczywistość, problemy organizacyjne, górskie dramaty i sukcesy, a wszystko to opowiedziane z gawędziarskim zacięciem i sporą dozą humoru.

Przełom lat 50. i 60. ubiegłego wieku, na który przypadł początek wspinaczkowej kariery Ryszarda Szafirskiego, to zaledwie raczkowanie polskiego sportu wysokogórskiego. Sklepy ze sprzętem górskim jeszcze nie istniały, więc amatorzy tego sportu musieli wykazać się nie lada pomysłowością i inicjatywą, by zaopatrzyć się w odpowiedni sprzęt i odzienie. Buty narciarskie uzbrojone w raki wykonane przez stryja kowala, liny sizalowe, które nie gwarantowały bezpieczeństwa, bo przy odpadnięciu ze ściany i niewłaściwej asekuracji często ulegały zerwaniu, haki – również dzieło stryja – to był pierwszy górski ekwipunek Ryszarda, przy pomocy którego zdobywał tatrzańskie ściany, przejścia i szczyty.

Był to również okres młodości autora, gdy ułańska fantazja popychała go do górskich wyczynów, nie zawsze rozsądnych, a często niebezpiecznych. Gdy ma się dwadzieścia lat, wszystko wydaje się możliwe, a pojęcie śmierci jest odległe i abstrakcyjne. Na dokładność serwisów pogodowych w tym czasie liczyć też nie było można, więc zdarzało się Ryszardowi czasem utknąć w górach na przymusowe nocne „kiblowanie” z powodu zmiany pogody lub zbyt późno rozpoczętej wspinaczki. Na szczęście z lekkomyślnych doświadczeń młodości Ryszard wyciągnął wnioski i rozwinął czujność, która w późniejszych wyprawach była mu tarczą ochronną.

Jednym z wczesnych doświadczeń, które Ryszard przekuł w żelazną zasadę, stosowaną na wszystkich wyprawach, było zaplanowanie i przygotowanie się do zejścia ze szczytu. Mogłoby się wydawać, że kiedy cel jest osiągnięty, pokonanie drogi w dół, która jest technicznie łatwiejsza od wspinaczki, powinno być już czystą formalnością. Okazuje się, że nie. Kiedy adrenalina spada, zmęczenie daje o sobie znać, trzeba mieć dużą odporność psychiczną, by mądrze gospodarować resztkami sił fizycznych. Gdy dołożymy do tego częste zmiany pogody, łatwo sobie wyobrazić, że o wypadek w takich warunkach nie jest trudno. „Dopiero podczas zejścia widać, kto ma długotrwałą wytrzymałość fizyczną, odporność psychiczną i nie ulega rozkojarzeniu. Powrót bywa więc paradoksalnie najtrudniejszy”[2] - mówi autor.

Doświadczenie zdobyte w Tatrach otworzyło Ryszardowi drogę na świat. Pierwsze zagraniczne wyprawy to Dolomity w towarzystwie doświadczonych polskich alpinistów, m.in. Janusza Kurczaba i Józefa Nyki. Potem Alpy i zdobywanie północno-wschodniego filara Eigeru. I tu nieprzyjemny zgrzyt, który, wydawałoby się, w sporcie nie powinien zaistnieć. Kiedy rozeszła się wiadomość, że Polacy są na najlepszej drodze do wytyczenia nowej trasy na filar Eigeru, austriacki alpinista, Toni Hiebeler, zmontował błyskawicznie czteroosobowy zespół, który ruszył śladami Polaków. Austriacy dotarli na szczyt o jeden dzień później, co nie przeszkodziło im ogłosić światu o swoim sukcesie, bez wspominania o Polakach. I chociaż w prasie francuskiej ukazało się sprostowanie, to zespół austriacki nigdy oficjalnie nie zdementował kłamstwa. Skutkiem tego do dziś w wielu materiałach historycznych i internetowych mówi się wyłącznie o sukcesie Austriaków.

Dalsza kariera Ryszarda Szafirskiego to przecieranie dalekich szlaków i kolekcja kolejno zdobywanych szczytów: Malubiting, Kunyang Chhish, gdzie spadające lawiny kamieni i lodu stanowiły nieustanne zagrożenie dla wspinaczy, Alpamayo, Lhotse (choć Polacy szczytu nie zdobyli, to osiągnęli rekordową zimową wysokość), Peak 29, Annapurna zdobyta po raz pierwszy od strony południowej, gdzie ściana jest dwu i pół kilometrowym urwiskiem i szczyt szczytów, Mount Everest, zdobyty po raz pierwszy zimą. Trzeba przyznać, że jest to imponujące résumé osiągnięć wysokogórskiego wspinacza.

Gdzie ten Szafirski nie był podczas swoich górskich wojaży! Włochy, Szwajcaria, Pakistan, Peru, Nepal. Nawet na Anarktyce, na Wyspie Króla Jerzego, podczas budowy stacji naukowo-badawczej. Pełnił tam funkcję fotografa-dokumentalisty, a przy tym służył radą i doświadczeniem zawodowym (inżyniera elektryka), jak i górskim, gdyż warunki atmosferyczne (temperatury dochodzące do -90C) niewiele różniły się od wysokogórskich. Zdobył 4 medale (dwa złote i dwa srebrne) za wybitne osiągnięcia sportowe oraz Brązowy Krzyż Zasługi za pracę przy budowie Stacji Antarktycznej Polskiej Akademii Nauk. Ze wszystkich wypraw przywoził piękne zdjęcia, których bogactwo możemy podziwiać na kartach książki.

Wyjazd do Kanady w latach 80. przerwał górską karierę Ryszarda. To stamtąd kibicował swojemu wychowankowi, Maćkowi Berbece, który w 2013 roku brał udział w wyprawie na Broad Peak i z przerażeniem słuchał nadchodzących wiadomości o dramatycznym zejściu ze szczytu i śmierci Maćka i jego kolegi. Na końcu książki umieszczona jest galeria postaci, zawierająca zdjęcia i krótkie notki biograficzne kolegów-wspinaczy (wśród nich Macieja Berbeki), z którymi brał udział w swoich licznych wyprawach. Wielu z nich na zawsze zostało w górach. Ryszardowi Szafirskiemu udało się przeżyć. Może dlatego, że wiedział kiedy wycofać się z tej niebezpiecznej gry?

Literatura wysokogórska nigdy nie była w spektrum moich zainteresowań. Nieprawdopodobnie ciężka walka o każdy odcinek góry, przemęczenie, odmrożenia, wypadki śmiertelne, lawiny, zamaskowane śniegiem szczeliny w skałach – to wszystko czyni ją traumatyczną i wstrząsającą. Typ literatury, do której trzeba mieć silne nerwy i dużą odporność psychiczną. Ryszard Szafirski i Klaudia Tasz przekonali mnie, że niekoniecznie tak musi być. Oprócz dramatycznej walki o zdobycie szczytu, istnieje cała gama innych, pobocznych problemów, wydarzeń, refleksji, o których można mówić ciekawie i bez patosu. A jeśli do tego ma się do czynienia z alpinistą-gawędziarzem, który sypie anegdotkami jak z rękawa, czytelnicze wrażenia nie mają nic wspólnego z traumą, pomimo często opisywanych dramatów. Dzięki autorom tej książki otwiera się przede mną nowy literacki świat, przed którym nie będę już robić uników.

[1] Andrzej Paczkowski, „Górskie ADHD”, w: Ryszard Szafirski, Klaudia Tasz, „Przeżyłem, więc wiem: Nieznane kulisy wypraw wysokogórskich”, wyd. Annapurna, 2014, s. 5-6.
[2] Ryszard Szafirski, op.cit., s. 49.

Ocena: 5,5/6

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1197
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: