Dodany: 22.09.2020 22:35|Autor: jolietjakeblues

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Lista nieobecności
Urbaniak Michał Paweł

2 osoby polecają ten tekst.

Pusty kubek po ziołach


U autora „Listy nieobecności”, mimo że porusza się w krajobrazach znanych większości czytelników (blokowisko, koniec PRL-u, przełom dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku, czasy prawie współczesne) i polskiej problematyce społeczno-obyczajowej, nie ma jednoznaczności. Nie koncentruje się na, powiedziałbym, jednym nieszczęściu. Trzydzieści lat polskości pokazuje jako okropną, ciemną, wilgotną, głęboką sztolnię, w której kumulują się najgorsze ze zdarzeń dla ludzi próbujących w jakimś polskim mieście w miarę normalnie pracować, mieszkać, mieć dzieci, wiązać się w związki. Okazuje się, że żadne z tych pragnień czy zobowiązań nie gwarantuje spokoju, każdy wybór jest zły, wszystko jest powiązane siecią przyczyn i skutków, z tym że sieć ta jest splątana, pokryta węzłami, jakimiś grudkami, poprzerywana. U Michała Pawła Urbaniaka nie da się jej rozplątać, rozłożyć swobodnie na poszczególne nitki. Los rozrzucił puzzle na miliony elementów. Bohaterom udaje się je poukładać tylko gdzieś po bokach, zobaczyć fragment obrazu. Niemożliwe jest ułożyć życie, którego piękna całość widnieje na opakowaniu. Ale to ta niemożliwość prowokuje dramaty? Czy tragedie spowodowały rozrzucenie puzzli? W „Liście nieobecności” nie znajdujemy odpowiedzi. Za to autor daje nam wszechobecną śmierć. Tę fizyczną, nagle przychodzącą, zimną i nieruchomą tuż przy nas. I tę obiecaną, zapowiadaną, pełznącą każdego dnia, czasami zatrzymaną na chwilę przez miłość, partnera, przeprowadzkę, pracę, małżeństwo, dzieci. Czymże one jednak są, gdy w naszej rzeczywistości istnieją homofobia, gwałt, samookaleczanie, odrzucenie przez rodziców, tęsknota, strach? Lektura powieści podsuwa czytelnikowi obrazy szare, mgliste, niepełne. Są przepełnione wyłaniającymi się zewsząd potworami o niewyraźnych kształtach. Fabuła jest historią zdrad, samobójstw, nieudanych, toksycznych związków, karania siebie i samosądów na najbliższych współczesnych galerników wrażliwości. Ta książka jest o nich, ale i o śmierci. Jednak śmierć stanowi jedynie punkt zwrotny dla sposobu myślenia bohaterów o sobie, zmiany relacji z bliskimi, wyzwolenia tajemnic. „Kiedy przyszła pierwsza fala bólu, zacisnął powieki. Starał się uciec myślami, ale nie potrafił. Ból był wszędzie. (…) Poczuł uderzenie w kark. (…) Musiał się poddać. Oparł się policzkiem o zimny beton. Próbował zapanować nad krzykiem. (…) Oberwał pięścią w twarz. To nie bolało tak bardzo. Ważne, że tamta męczarnia dobiegła końca. Poczuł na policzkach łzy. Spojrzał na swoje drżące nogi, na spodnie opuszczone do kostek”[1].

Umiera Artur Hnat, mąż jednej z głównych bohaterek, Zuzanny. Od tego momentu, poprzedzonego prologiem - w którym, podobnie jak w epilogu, fabuła dotyka wydarzeń dziejących się dużo, dużo później - czytelnik poznaje rodziny obu małżonków. One, tak jak Zuzanna i Artur, obciążone są mniej lub bardziej dramatycznymi tajemnicami z przeszłości i teraźniejszości, oraz czekającymi w przyszłości tragediami, co okazuje się pod koniec książki. Michał Paweł Urbaniak zawiązuje kilka głównych wątków, które rozwijają się w miarę podsuwanych rozdziałów. W zależności od tego, jakich miesięcy i lat dotyczą rozdziały, których tytuły stanowią tylko przysłówki z datą w nawiasach, poznajemy tragiczne wyjątki z życia syna Zuzanny, Krzysztofa, jego partnera Jakuba, małżeństwa sąsiadki Danki, brata i bratowej Artura, czyli Janka i Honoraty. Poboczne wątki, prawie marginalne treściowo, ale o wcale niemniejszym ładunku emocjonalnym, oddaje autor pierwszemu małżeństwu Zuzanny, jej matce, siostrom Artura, najmłodszym dzieciom Zuzanny i Artura. Czytelnik dość szybko orientuje się w konfiguracjach, problemach i dramatach. Postacie, dzięki przypominanej co rusz przeszłości, nabierają straszliwego tragizmu. Odbiorca nie jest zaskoczony. Wzbiera w nim ogromna fala współczucia. To bodziec do osobistych reminiscencji, refleksji, dygresji. Każdy kawałek historii, ułożony przez autora w odpowiednim miesiącu i roku, wydaje się nosić piętno. Nawet jeżeli Zuzanna czy Jakub, a w końcu Krzysztof, wypowiadają żarliwe słowa o miłości, tęsknocie, pragnieniu, żeby było już dobrze, to owe blizny, tatuaże, szkarłatne litery, czarne lilie niedające się usunąć z duszy, snu, pamięci, serca, umysłu każą z powrotem zejść do emocjonalnej sztolni. Dla każdego z nich najgłębsze, podziemne korytarze pełne są czegoś innego. „Ty też masz wspomnienia, od których chcesz uciec? (…) Na pewno masz, każdy ma własne piekło, co?”[2].

Autor nie tyle opowiada o stricte współczesnych deficytach, ale o niemożności dostosowania się do życia w związkach (a szerzej - w społeczeństwie) osób pożądających ciepła, jasności, szczęścia, jakiegoś blasku. To pragnienie jest tak silne, tak bolesne, że każda z postaci szuka innego remedium. Zuzanna, mimo że ma ogromne poczucie winy z powodu rozwodu i pozostawienia syna u matki („Ostatnio zarzucił mamie, że jak był mały, to go zostawiła na całe dzieciństwo. Obruszyła się: «Co ty opowiadasz, Krzysztof, jakie całe dzieciństwo?! Nie było mnie trzy lata, niecałe nawet, a przyjeżdżałam do ciebie, pociągami się tłukłam, co dwa tygodnie, czasami co tydzień»”[3]), godzi się na rodzenie kolejnych dzieci („Nigdy nie chciałaś mieć dzieci! Cieszyłaś się! Całe to małżeństwo to nieporozumienie!”[4]. Artur i Janek nigdy nie poradzili sobie ze śmiercią swoich małych siostrzyczek i szaleństwem matki, stąd nie potrafią oddać się całym sercem i duszą małżeństwom. Jakub, uświadamiając sobie własny homoseksualizm, mając homofobicznych rodziców, oddaje się erotycznym przygodom pod zmyślonym imieniem. Zdaje się być tylko pasażerem tramwaju życia, z którego chce wysiadać, nie czekając na przystanki („Kiedyś próbował się zabić, miał siedemnaście lat, zbyt dobrze wiedział, w jakim kierunku zmierza. Rodzice wyszli, mieli wrócić późno. Poharatał sobie żyły, siedział w wannie pełnej stygnącej wody. Trzymał nóż, którym mama kroiła chleb i zeschłe ciasto z cukierni na podwieczorek”[5]). Krzysztof, jednocześnie kochający matkę i nienawidzący jej, nieznoszący ojczyma, jest zimny („Jak kochasz, no to kochaj sobie – powiedział w końcu. – Przecież nie bronię ci mnie kochać. Kochaj sobie, no”[6]), gardzi otoczeniem, stosunki z ludźmi traktuje jak dane do matematycznych działań.

Michał Paweł Urbaniak nie musiał tworzyć przejrzystej fabuły. Logicznego ciągu zdarzeń. W emocjach, szaleństwie, depresji, poczuciu winy nie ma przecież logiki. Są zdarzenia zaprzeszłe, utkwione w podświadomości. Jeden dzień, jedno drobne wydarzenie, a lawina dramatów porywa. Często zostawia człowieka poranionego, wycieńczonego, ale zdolnego do dalszego życia. Bywa jednak, że dla niektórych lawina wydaje się wyzwoleniem. To nieuratowani. W „Liście nieobecności” mowa jest o wszystkich.

Wydaje się, że bohaterowie tej powieści przemykają się albo suną chodnikiem jak najwolniej, w jakimś koszmarnym marazmie. Tuż pod ścianami kamienic, trąc łokciem o zimne ściany, wystające wielkie, dziewiętnastowieczne kamienie wysokich podmurówek. Gdy w kuli zbudowanej z matowego szkła robi się zbyt duszno, przechodzą na drugą stronę. Tam, gdzie od jezdni dzieli tylko wąski krawężnik. Tutaj dłonie obijają się o słupki znaków drogowych. Nie muszą spoglądać w górę. Na szczęście. To zbyt poważny wysiłek. Znają na pamięć informacje tuż nad nami: przejście dla pieszych, zakaz zatrzymywania, zakaz skrętu, ograniczenie prędkości. Siniejące od uderzeń ręce nie bolą. Do ściśniętej, jakby przygotowywanej do lobotomii głowy nie dochodzą fizyczne sygnały. Katatonia na wyciągnięcie ręki. Zmęczenie straszliwym łomotem gdzieś w środku głowy prowadzi z powrotem. Do któryś czterech ścian. Na jednym lub drugim osiedlu. Tam właśnie zmierzają bohaterowie powieści.

Nikt z nich, głównych bądź drugoplanowych postaci nie jest przez autora oszczędzony. Ich miotanie się w kolejnych mniejszych czy większych mieszkaniach, na innych osiedlach, niższych, wyższych piętrach potęgują w fabule powieści przenosiny w czasie co kilka, kilkanaście stron. Pisarz ten diabelski młyn czasu, przestrzeni i emocji umieszcza w okresie mniej więcej trzydziestu lat. Rozdygotana, nerwowa, drżąca atmosfera uzyskana jest jeszcze przez jeden zabieg. Urbaniak zdecydował się na triadę uzależnionych od siebie elementów. I właśnie ostatnim z nich są myśli i wypowiedzi bohaterów. Rozedrgane, powtarzane, niespójne, z mnóstwem kropek i przecinków. Słowa, króciutkie zdania wydają się połykane albo z trudem wypychane. Czasami, gdy fabuła biegnie bardzo szybko, bądź gdy czytelnik wpadł w to kłębowisko wężowych, oślizłych, ciągle ruszających się, nie do pozbycia się myśli, wyobraża on sobie, wręcz widzi jedną z opisywanych postaci, gdy ta siedzi w ciemnej kuchni z głową podpartą rękoma, które są nabrzmiałe od ucisku. Palce nabierają kolorów niezwykłych. Granice czerwieni i bieli są wyraźne jak na mapach. Siny odcień żył pojawiający się na przegubach i przedramionach stapia się z taką samą barwą na skroniach. Jakby głowa i dłonie były jednym organizmem. Sugestywnie pisze Michał Paweł Urbaniak. Słyszymy z łazienki histeryczne wymioty. Czujemy gaz ulatniający się z kuchenki i widzimy stojącą przy niej dziewczynkę. Prawie, że dotykamy lepkiej od nasienia pościeli. Zapach krwi z pociętego ciała młodego mężczyzny wydaje się nam wszechobecny.

Sam tytuł powieści zdaje się dotyczyć osób, których śmierć jest przyczyną dramatów osób żyjących. Ich nieobecność stała się obecna w życiu najbliższych. Ciężar tego istnienia – nieistnienia rozszerza się na kolejne osoby, z którymi wiążą się główni bohaterowie. Autor w epilogu dość dosadnie to podkreśla. Ale czy tak jest na pewno? A może to żyjący za sprawą wyrządzonym im krzywd, psychicznych i fizycznych gwałtów stali się nieobecni? Coraz mniej są z partnerami, małżonkami, dziećmi, sąsiadami? „Artur, one nie żyją. (…) Nie żyją od osiemdziesiątego trzeciego roku. Jedna wyszła przez okno, druga zmarła we śnie. Widziałeś ich trupy, twoja matka je kołysała. Byłeś na pogrzebach. Co tydzień wsiadasz w autobus i jeździsz na cmentarz! One umarły, kiedy to pojmiesz?! Nie ma Boga, nie ma żadnego nieba! Nigdy ich nie zobaczysz! One nie żyją! (…) Jesteś nienormalny! Ciebie powinni zamknąć jak twoją mamuśkę”[7]. Ich nieobecności uczą się najbliżsi, stając się tak samo nieobecnymi dla tych, których będą starali się kochać, tym żarliwym, spragnionym, nieumiejętnym uczuciem.

[1] Michał Paweł Urbaniak, „Lista nieobecności”, Mova, 2020, s. 202-203
[2] Tamże, s. 255
[3] Tamże, s. 57
[4] Tamże, s. 229
[5] Tamże, s. 61
[6] Tamże, s. 161
[7] Tamże, s. 207

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 636
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: