Dodany: 24.08.2020 22:21|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: #Sława
Korwin-Piotrowska Karolina

2 osoby polecają ten tekst.

Gdyby nie ten katalog celebrytów...


Miałam z tą książką spory problem. Chciałam ją przeczytać, bo podobała mi się „Ćwiartka raz”, a „#Wrzenie” jeszcze bardziej, wobec czego nie miałam powodów sądzić, że ze „#Sławą” będzie inaczej. Zanim jednak udało mi się ją namierzyć w bibliotece, trafiłam na jedną jej recenzję, której określenie jako niepochlebnej byłoby równie adekwatne, jak nazwanie huraganu Katrina „taką większą burzą”: była bowiem skrajnie nieprzychylna, ociekająca miażdżącą ironią i krytyczną pasją do tego stopnia, że w zasadzie były tylko dwie możliwości: albo osoba, która ją napisała, ma jakąś osobistą ansę do autorki i odzwierciedla to w ocenie jej tekstu, albo ta książka jest naprawdę tak strasznie zła. Znając cięty i niekoniecznie wykwintny język Korwin-Piotrowskiej, nietrudno przypuszczać, że komuś się mogła narazić, zwłaszcza, że od czasu do czasu lubi się przejechać po celebrytach, a jeszcze bardziej po ludziach desperacko pragnących być celebrytami. Znacznie trudniej było mi uwierzyć, że w przerwie między dwiema bardzo dobrymi książkami mogła napisać coś aż tak beznadziejnego. Więc jednak tę „#Sławę” wypożyczyłam.

Jej pierwsza część zaczyna się całkiem obiecująco: przedstawieniem mechanizmów sławy w dzisiejszym jej rozumieniu – co datuje się z grubsza od czasów, gdy fotografia z technicznej ciekawostki stała się praktycznym narzędziem, pozwalającym utrwalić scenę, której za chwilę już nikt nie zobaczy, a prasa z elitarnego medium, służącego głównie krzewieniu wiedzy i kultury tudzież wymianie poglądów politycznych pośród nielicznej garstki piśmiennych, stosunkowo dostępnym środkiem rozpowszechniania ciekawostek, plotek i anonsów reklamowych. Dowiadujemy się z tej opowieści, jak wyglądało kreowanie wizerunku koronowanych głów i słynnych artystów w XIX i na początku XX wieku, poznajemy pierwsze hollywoodzkie skandale medialne, podziwiamy zmysł marketingowy pierwszych spryciarzy, którzy postanowili wykorzystać popularność aktorów, a później także sportowców, literatów i innych znanych osobistości jako dźwignię napędową handlu („Ileż to razy” – wzdycha autorka – „kupiliśmy kolejny, zwykle niepotrzebny błyszczyk albo cienie do oczu tylko i wyłącznie dlatego, że reklamowała je nasza ulubienica. No, ile?”[1]. Otóż ja ani razu. I nie dlatego, że żadna z moich ulubienic niczego nie reklamuje. Całe szczęście, rzekłabym, że nie reklamuje, bo a nuż przestałaby być moją ulubienicą, jak pewien sportowiec, którego żenujący występ w ułożonej przez kogoś kretyńskiej scence zraził mnie do niego i zbrzydził mi zachwalany przez niego produkt spożywczy). Przypominamy sobie, dlaczego rozwinęła się niechlubna profesja paparazzich, jak można było zostać ikoną i w jaki sposób presja opinii publicznej potrafiła zatruwać życie tym, którzy z jakiegoś powodu nie potrafili się wpasować w swój pożądany obraz. Doszedłszy do czasów dzisiejszych, mamy okazję zagłębić się w fenomen nakręcania rozgłosu za pomocą blogów i mediów społecznościowych (stąd hasztag w tytule) i zastanawiać się, gdzie leży granica dobrego smaku oraz dlaczego „wydaje nam się to zwyczajne, że gwiazda wydaje poradnik w jakiejś dziedzinie”[2]. I na tym można by skończyć, dodając jeszcze co nieco o zjawisku hejtu, które co prawda istniało w nieco odmiennej postaci jeszcze przed erą internetową (o czym przekonała się na przykład Ingrid Bergman, kiedy jej związek pozamałżeński publicznie piętnowali amerykańscy senatorowie i prezenterzy telewizyjni), ale z uwagi na specyfikę ówczesnych mediów nie dawało możliwości opluwania znanej osobistości praktycznie przez każdego, kto zechce, i w dodatku bez żadnych konsekwencji (bo niby można za obrazę pozwać kogoś do sądu, ale czy także osobnika, który zalogował się z kawiarenki internetowej, posłużywszy się fałszywymi danymi? Niby jak?).

Tę część publikacji, mimo paru różnej natury usterek, które powinna była wyłapać ekipa redaktorsko-korektorska („wyszła za mąż, za młodszego od siebie aktora (…). Przekonała się na własnej skórze, że związek dwóch aktorów…”[3] – ale przecież nie była płci męskiej…; „Fatty Arbuckle, zwany Grubaskiem”[4] – „Fatty” to nie imię, lecz właśnie owo przezwisko, tłumaczące się jako „Grubasek” czy „Tłuścioszek”; przypisów do cytatów brak, za to na jednej jedynej stronie po dwóch z trzech zamieszczonych tam cytatów znajdujemy w nawiasach zagadkowe skróty „KS I 363”, „KS I 223”[5], których nie sposób rozszyfrować, bo w podanej na końcu bibliografii nie ma żadnej pozycji do nich pasującej), oceniłabym spokojnie na czwórkę z plusem.

Ale oprócz tego jest jeszcze ciąg dalszy. Prawie czterdzieści stron omawiania „aktywności polskich celebrytów w mediach społecznościowych”[6], a potem mniej więcej sto, na których mieści się „pięć klasyfikacji polskich celebrytów – klasyfikacji ułożonych według ich jakości i wartości w tym świecie, według ładunku prawdy i emocji, wizerunku i komunikatu, jaki wysyłają swoim fanom, mediom, odbiorcom”[7]. I to jest, niestety, śmiertelnie nudne. Pomijam fakt, że spora część wymienianych nazwisk nic mi nie mówi, bo nie oglądam prawie żadnych polskich seriali ani tym bardziej reality shows, nie słucham popu ani hip-hopu, nie interesuje mnie świat modelek i blogów poświęconych modzie. Ale nawet w odniesieniu do osób, które znam z ekranu czy z sieci, nie mogę przymknąć oczu na to, że te wszystkie oceny i klasyfikacje to jedynie subiektywne wrażenia autorki (niekoniecznie pokrywające się z moimi, bo na przykład dla mnie żaden bloger „lajfstajlowy” czy „modowy”, nie mówiąc już o „jutjuberach” i „instagramerach”, bez względu na wiek i płeć, gwiazdą nie jest i nie będzie). Sławy takiej, na jaką się zasługuje osiągnięciami zawodowymi, i tak nie zdobędzie wielu spośród nich. Jeśli zdobędą, to się ich doceni. A o tych, które/którzy się będą najefektywniej lansować w mediach i wydadzą najgłośniej promowane poradniki dobrego stylu, zdrowego gotowania albo bycia seksowną i zrelaksowaną mamą, czytać nie warto. Po co było tymi dywagacjami zapychać 1/3 objętości książki, która bez tego byłaby rzeczywiście ciekawym studium sławy? Ocena wobec powyższego spadła o jedno całe oczko.

[1] Karolina Korwin-Piotrowska, „#Sława”, wyd. Prószyński i S-ka, 2017, s. 337.
[2] Tamże, s. 258.
[3] Tamże, s. 185.
[4] Tamże, s. 199.
[5] Tamże, s. 118.
[6] Tamże, s. 388.
[7] Tamże, s. 427.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 363
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: