Dodany: 21.08.2020 16:01|Autor: Kuba Grom

Czytatnik: Czeczotka

Problemy z Mrozem


Nie tak dawno Jakub Ćwiek szczegółowo zreferował jakie problemy z pisaniem ma Remigiusz Mróz, to i ja postanowiłem wdać się w szczegóły. Bo ponoć nikt mu nie krytykuje książek merytorycznie, to może faktycznie, lepiej wykładać kawa na ławę. W normalnej sytuacji ciężko by było o tym dokładnie napisać, aby nie być posądzonym o spoilowanie, ale tutaj mamy "paplę", więc kto zechce sobie kliknie a kto nie, ten nie.

Ćwiek skupił się na takich sprawach jak kreacja bohatera, wiarygodność języka, zachowanie związku wydarzeń (zdarzenia wcześniejsze mają wpływ na dalsze działanie świata w sposób pozafabularny) czy psychologia, ale mam wrażenie, że sporo czytelników nie zwraca na to głębszej uwagi. Jeśli opowieść ma odpowiednią konstrukcję, to można szybko po niej przelecieć, i wtedy wystarczy brać deklaracje bohaterów i narratora za dobrą monetę, bez zastanawiania, czy jedno z drugim się klei. Wtedy uwagi na temat identycznego u wszystkich postaci języka, czy silenia się na sztucznie brzmiące wyrażenia, będą brane za czepialstwo.
Sporo czytelników mówi zatem "dla mnie w krymialne ważne jest tylko to, co się dzieje, aby była intryga, która prowadzi czytelnika do zaskakującego finału, który wszystko tłumaczy". I u Mroza dostanie intrygi i wydarzeń sporo. Tylko że tego właśnie dotyczą moje z kolei zastrzeżenia, bo akurat z konstruowaniem logicznej, trzymającej się w całości i tłumaczącej wszystko linii fabularnej, Mróz najwyraźniej miewa problemy. Co w takim gatunku jak kryminał razi tym mocniej.

Piję tutaj do książki "Enklawa", pierwszej z cyklu na temat Wysp Owczych. Jako wprowadzenie do zaplanowanego wcześniej cyklu powinna być chyba bardziej przemyślana, bo wprowadza postaci, które zapewne będą miały znaczenie w kolejnych odcinkach. Tymczasem sposób rozwiązania fabuły i tego, w jaki sposób prowadzono ku niemu wątki, znalazły się wysoko na mojej prywatnej liście Najgorszych Rozwiązań Kryminałów (na miejscu pierwszym znajduje się odkrycie przez detektywa, że ofiary nikt nie zamordował, tylko zabił ją meteoryt z roju Perseidów*).

Enklawa dzieje się na Wyspach Owczych, kraju ponoć strasznie nudnym i nieciekawym. Narratorem jest były żołnierz, który nadal nie może sobie poradzić ze strasznymi wspomnieniami z misji i z pociągiem do alkoholu. Pewnego dnia wyspy zostają zszokowane informacjami o zabójstwie nastolatki, której ciało znaleziono daleko za miastem, przy jeziorze. Narrator pojawia się na celowniku policji z różnych przyczyn. Wychodzi na jaw, że zabita dziewczyna w noc przed znalezieniem ciała bawiła się na przyjęciu z między innymi jego córką. Obawiając się konsekwencji śledztwa włącza się w nie i przy okazji nawiązuje dość bliskie stosunki z prowadzącą sprawę policjantką.

Pierwszy problem z "Enklawą" jest taki, że szkielet konstrukcyjny wyłazi z niej na wierzch niczym drut ze zdezelowanego biustonosza. I kłuje podczas zbliżeń. Fabuła została pomyślana jako bardzo regularny rollercoaster, z jednym tylko rodzajem atrakcji, w którym wagonik uwagi czytelnika jest popychany przez następujące po sobie bardzo szybko pozorne kulminacje napięcia, niby zwroty akcji, które w istocie niczego nie zmieniają, a jedynie lokują głównego bohatera w innym miejscu.
Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu I te wszystkie punkty przyciągające uwagę i obiecujące, że stanowią następny schodek do rozwiązania zagadki, następują w podobnej pozycji w obrębie rozdziału. Wystarczy kilka pierwszych aby zauważyć, że wszystkie mają identyczną konstrukcję, której autor nie zamierza zmieniać aż do końca książki. I nie zmienia.

Rozumiałbym konstrukcję, gdyby była to powieść pisana w odcinkach publikowanych w prasie; wtedy umieszczenie na końcu mocniejszego punktu przedłuża uwagę i zachęca do kontynuowania. Tutaj po zorientowaniu się w sytuacji czytelnik z góry wie jak będą wyglądały kolejne rozdziały. W efekcie te momenty zwrotów akcji tracą swoją siłę i przestają być tak emocjonujące jak na początku, bo łatwo zgadnąć, że to tylko kolejny pozorny zwrot akcji. (Podobny problem ma "Marsjanin" Weira, gdzie z czasem autor nie ma czym przelicytować stosu wrzucanych równiutko co 5 stron problemów i napięcie siada).

Drugi problem, to sposób zreferowania zakończenia. Mróz sięgnął tu po chwyt, który nazywam sobie prywatnie "ostatecznym zakończeniem" i który widuję ostatnio coraz częściej. Po punkcie kulminacyjnym, w którym bohater rozprawia się z mordercą, następuje króciutki rozdział tłumaczący, że w rzeczywistości mordercą być ktoś zupełnie inny. Objaśnienie prawdziwego przebiegu zbrodni jest jednak bardzo skrótowe. Co zwraca uwagę - w niektórych książkach stosujących ten pomysł, bardzo szybkie streszczenie drugiego rozwiązania pomaga na uniknięcie tłumaczenia pewnych elementów fabuły, które znalazły się tam tylko dla efektu. Czasem niektóre punkty intrygi nie są w ogóle tłumaczone.
Tak jest i tutaj - wiele elementów intrygi nie zostaje wyjaśnionych. Dotarcie do wyjaśnienia nie wynika z wcześniej przedstawionych tropów. Wskazujące na konkretną osobę ślady zostają znalezione i zbadane poza fabułą. W książce, której istotą jest śledztwo, nie widzimy więc właściwie najbardziej istotnego dla rozwiązania elementu śledztwa. Rozwiązanie wyskakuje więc z niebytu jak deus ex machina i robi tak samo złe wrażenie. Zupełnie jakby autor wbrew stwarzanym pozorom nie umiał tego sprytnie opisać, bez robienia dziur w akcji.

Trzeci problem zawiera się w drugim - gdy zostaje nam wyjawione kto jest kim, wówczas zamiast "wow! Niesamowite, ale to zostało wyjaśnione!" można zawołać najwyżej: "ale że jak? To po co to wszystko było? Kiedy on zdążył?". Powieściowa intryga opiera się na całkowicie niewiarygodnej psychologii. To taki sam pomysł, jak występujące w starych kryminałach zmyślone trucizny, które działały tak, jak to autorowi pasowało.
Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu

Morderca po swoim czynie robi w stanie zaburzonego umysłu kilka rzeczy logicznych i przemyślanych - jak wywozi ciało daleko poza miasto, aby oddalić podejrzenia - oraz kilka, które nie znajdują wyjaśnienia. Na przykład robi przy pomocy komórki kilka zdjęć przy rurociągu biegnącym po wzgórzu, w miejscu stromym i trudno dostępnym. Po co to robi? Jakie to ma miejsce w planie ukrycia ciała? No i jeszcze obrobił te zdjęcie cyfrowo. Po czym na koniec, w ramach planu ukrycia morderstwa, popłynął łódką i zostawił ciało w bardzo widocznym miejscu. I to wszystko tak napity i naćpany, że potem nie kontaktował. I nie zostało nawet śladu po tej wycieczce na nim i na samochodzie. Nie ma wyjaśnienia.
Na dodatek miał na te wszystkie działania bardzo mało czasu i mam wrażenie, że by nie zdążył.

Ponieważ różnymi sztuczkami autor usunął z zachowań bohaterów niekonsekwencję i cały czas udawał, że wszyscy są szczerzy, to usunął punkty zaczepienia umożliwiające czytelnikowi odkryć prawdę. Jest więc wobec czytelnika nieuczciwy. Dlatego zamiast zachwytu sprytnym rozwiązaniem czytelnik zastanawia się, czy przypadkiem w druku i składzie nie pominięto jakiegoś rozdziału, jak to się ongiś przydarzyło Ziemiańskiemu i wydano taką niedoróbkę.
A nie, może jedna rzecz by coś podpowiadała - przyjęte przez policję początkowe wyjaśnienie nie zgadza się z przebiegiem zdarzeń i nie bardzo pasuje do śladów; przyjęto je na bazie dowodu, który właściwie niczego nie dowodzi, ale wszyscy wydają się z niego zadowoleni. Tylko że po przeczytaniu prawie całej książki czytelnik zdolny to zauważyć z pewnością już nabrał przekonania, że ta książka jest tak słaba, że może się tak właśnie kończyć (a ten mniej uważny właściwie nie pozna w Ostatecznym Wyjaśnieniu powodów dlaczego tamto poprzednie nie pasowało - po prostu ot tak policjanci pewni, że znaleźli właściwego sprawcę, nagle zaczęli szukać innego).

Sama konstrukcja świata i bohaterów jest płaska i nie przyciąga uwagi. Postaci przemykają w tle za głównymi bohaterami. Wyspiarze reprezentują wszystkie możliwe stereotypy i negatywne zachowania, są pijacy, skłonni do bitki i jeszcze mający na sumieniu różne tam przestępstwa. Są sobie jakby osobno, nie czuć w nich tego charakterystycznego klimatu małej społeczności, gdzie wszyscy się znają.
Mieszkańcy wysp nie lubią Duńczyków jak zaborców; policjantka nie lubi mieszkańców wysp, okazuje wszystkim wyższość, każde aresztować tego bądź owego nie przedstawiając żadnych dobrych powodów, przeszukuje mieszkania nie kłopocząc się nakazami. Właściwie nie zachowuje się jak policjantka. W końcu co ma się trzymać jakiś reguł, w razie czego szef gdzieś zadzwoni i jakoś załatwi problem.
Główny bohater włącza się w śledztwo. Ot tak. Pozwalamy jednemu z podejrzanych brać udział w czynnościach śledczych, bo czemu nie?
Wiecie, ja rozumiem, że motyw amatora pomagającego policji to w literaturze kryminalnej wręcz topos, ale im bardziej opowieść stawia na pozorowanie realizmu, tym bardziej ten motyw staje się właśnie "jak z książki".

I cóż wychodzi ostatecznie. Autor kilkunastu książek popełnił wszystkie możliwe błędy. Powinno się tę książkę pokazywać jako przykład jak się nie pisze dobrych kryminałów.

----
* Na pocieszenie dodam, że na tej liście znalazła się też jedna z książek Miłoszewskiego, który tak długo jechał po bandzie zawieszenia niewiary, aż mu strzeliło.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 212
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: