Dodany: 24.11.2019 21:51|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Trochę egzotycznie, smacznie i zdrowo


Z medycyną ajurwedyjską mi zupełnie nie po drodze, telewizji śniadaniowej (bez względu na emitującą ją stację) jeszcze nigdy w życiu nie oglądałam, więc szanse, żebym sięgnęła po tę książkę, zachęcona samą osobą autorki, były zerowe. Bezpośrednim powodem, dla którego się na nią skusiłam, był zacytowany na jednym z blogów kulinarnych przepis na zupę kalafiorową (dokładnie rzecz biorąc, z kalafiora, marchewki, batata i czerwonej papryki), a ponieważ podobnie apetycznych receptur miała ona zawierać aż sześćdziesiąt, stwierdziłam, że warto wypróbować.

Pierwsze wrażenie okazało się bardzo pozytywne. Książka jest żywym dowodem, że poradnik kulinarny wcale nie musi być wydrukowany na błyszczącym papierze – matowy nie pogarsza jakości zdjęć, a nieustanny odblask nie męczy oczu; jeśli przy tym jest to papier „z celulozy pozyskiwanej z lasów zarządzanych zgodnie z zasadami zrównoważonego rozwoju i spełniający wymagania znaku ekologicznego Nordycki Łabędź”[1], mamy dowód, że wydawca nie tylko propaguje naturalne żywienie, ale i dba przy tym o środowisko. Zebrane w tomie przepisy zostały podzielone na siedem części: „Koktajle energii i zdrowia”, „Naturalne śniadania”, „Zdrowe, naturą pachnące dodatki i przekąski”, „Odżywcze zupy”, „Dania naturalnie wzmacniające naszą odporność”, „Zdrowe słodkości” i „Naturalne napoje i napary zdrowia”. Każdy przepis składa się z krótkiego wprowadzenia, najczęściej zawierającego własne refleksje autorki na temat prezentowanego dania, z właściwego przepisu, fotografii gotowej potrawy (na ogół tak apetycznie wyglądającej, że nawet zdeklarowany mięsożerca nabiera ochoty na spróbowanie; jedynym wyjątkiem jest koktajl pokrzywowy, mający barwę burozielonkawą – innej się nie uzyska, miksując zielone liście z czerwonymi owocami) i czasem jeszcze dodatkowo poszczególnych jej elementów, a na końcu kilkuzdaniowego komentarza, omawiającego właściwości jednego ze składników.

Sposób przyrządzania opisany jest prosto i wyraźnie, z jednym tylko zastrzeżeniem: autorka nie podaje ilości składników (za wyjątkiem niektórych przypraw), więc czytelnik niewprawiony w sztuce kulinarnej może wpaść w kłopoty, usiłując na własną rękę wykombinować, czy na przykład do zupy z cukinii na cztery osoby trzeba wziąć jedną cukinię (jak dużą?), jedną paprykę, jedną cebulę i jeden ząbek czosnku, czy może cztery razy tyle, i czy „doprawiamy chili, kurkumą, solą”[2] oznacza wsypanie do garnka szczypty każdej z tych przypraw, czy może łyżeczki? Za to dla tych, którzy w książkach kucharskich szukają jedynie natchnienia do własnych kompozycji, ten sposób prezentacji jest idealny, dostarczając niewyczerpanego pola do popisu.

Jeśli chodzi o sam charakter potraw, dość szybko zauważymy, że mało którą da się przyrządzić z samych składników naturalnie występujących na naszej szerokości geograficznej. Zaledwie w jednym przepisie znajdziemy kapustę kiszoną (ale z dodatkiem daktyli i kuminu), w jednym czy dwóch – brokuł, z uprawianych u nas warzyw korzeniowych pojawia się tylko marchew i burak, za to strączkowych nie ma wcale, podobnie jak ogórka, selera naciowego, kapusty włoskiej, brukselki czy pora. Ziemniaki – jakby nie istniały, za to bataty są jednym z najczęstszych składników dań warzywnych. Trochę więcej jest lokalnych owoców i bakalii, ale za to prawie żaden słodki przepis nie obywa się bez mango i/lub granatu. Komosa ryżowa i ryż (wyłącznie przyrządzony na sposób ajurwedyjski, tj. z kuminem, goździkami i imbirem, a podawany zarówno do potraw słodkich, jak i słonych) wchodzą w skład dań częściej, niż kasza gryczana (1 przepis), nie mówiąc już o pęczaku czy kaszy jęczmiennej. Bez kuminu, goździków, imbiru i kardamonu, podobnie jak czarnego sezamu, nie obędzie się mniej więcej co trzecia potrawa, a świeża kolendra stosowana jest częściej niż pietruszka czy koperek. Jednym słowem, kto chciałby się żywić naturalnie, zachowując równocześnie europejskie tradycje kulinarne, wiele inspiracji tu nie znajdzie. Ale czemu od czasu do czasu nie miałby sobie przyrządzić czegoś bardziej egzotycznego?

Trzeba też zauważyć, że chcąc zmienić jadłospis wedle propozycji autorki, musimy się przygotować na większe wydatki. Głównym tłuszczem używanym przy przyrządzaniu potraw jest masło klarowane (½ kg– od 30 do ponad 50 zł, taniej, jeśli się je spreparuje własnoręcznie), komosa ryżowa jest kilkakrotnie droższa od zwykłej kaszy, a jedno małe mango czy jedno awokado kosztuje tyle samo, co dwa kilo jabłek lub kilo gruszek. Genialna skądinąd propozycja, by do słodzenia np. owsianki czy ryżu z owocami wykorzystać suszoną morwę – nie dość, że naprawdę dostatecznie słodką, to w odróżnieniu od cukru posiadającą liczne działania prozdrowotne – też może nas troszkę skubnąć po kieszeni, bo kilo morwy jest mniej więcej osiem razy droższe od kilograma cukru białego i cztery-pięć od analogicznej ilości cukru trzcinowego, a zużyjemy je szybciej… Kogo stać, ten wydatek odżałuje, bo zdrowie ważniejsze – znam jednak wiele osób, które choćby chciały, nie podołają takim kosztom.

Troszkę sceptycznie – przynajmniej w świetle medycyny naukowej – trzeba potraktować niektóre stwierdzenia na temat właściwości prozdrowotnych niektórych produktów, na przykład: „papryka delikatnie rozrzedza krew, co pomaga przy bólach głowy”[3] (osobiście radziłabym jednak czytelnikom cierpiącym na bóle głowy, żeby zasięgnęli konsultacji lekarskiej, bo może mają na przykład nadciśnienie albo zapalenie zatok, którego papryką nie wyleczą…); kasza jaglana „ma działanie osuszające, więc idealnie sprawdza się w czasie grypy i spadku odporności”[4] (jednak jeśli nam spadnie odporność, nie proponujmy lekarzowi, że ją osuszymy kaszą, bo pomyśli, że żarty sobie z niego stroimy); „regularne spożywanie kapusty kiszonej chroni przed zachorowaniem na cukrzycę typu II, wzrostem poziomu złego cholesterolu i postępującą miażdżycą”[5] (ale po pierwsze, tylko w postaci surówek, a po drugie, gdy się prócz niej nie pochłania w nadmiarze tłuszczu i cukru – nawet wegetarianina kapusta nie uchroni przed wzmiankowanymi chorobami, jeśli będzie sobie zanadto folgował ze słodyczami i słodzonymi napojami). Za to bardzo słusznie autorka zwraca uwagę na zawartość witamin, składników mineralnych czy innych substancji bioaktywnych w omawianych produktach, bo rzadko o tym myślimy przy przyrządzaniu posiłków.

Dużym plusem jest uniwersalność przepisów: zdecydowaną większość mogą wykorzystać w swojej kuchni weganie, bo jedynie nieliczne zawierają pojedyncze składniki nabiałowe (głównie ser kozi, niebędący jednak produktem niezbędnym, raczej dodatkiem; sporadycznie i tylko opcjonalnie – jajko), ci zaś, którzy normalnie jedzą nabiał i/lub mięso, mogą prezentowane propozycje potraktować jako ciekawe uzupełnienie diety, o ile tylko są otwarci na nowości, a nie zafiksowani na stałych kompozycjach typu „kotlet-ziemniaki-kapusta zasmażana”.

Ja osobiście traktuję tę lekturę jako bardzo przydatną inspirację, która otworzy mnie na nowe doznania smakowe (tu okazała się bardzo przydatna jedna z uwag autorki: „jeśli mamy wrażenie, że dana przyprawa nam nie służy, nie lubimy jej smaku, zapachu, to nie należy jej używać, pomińmy ją w przepisie, bo jedzenie potrafi być lekarstwem, ale powinno również nam smakować[6]” – czuję się więc rozgrzeszona z planowanego zubożenia niektórych dań o pewne ingrediencje) i wprowadzi do mojego jadłospisu więcej smacznych i lekkich potraw z warzyw i owoców.

[1] Agnieszka Cegielska, „Naturalnie w kuchni: 60 przepisów na zdrowie”, wyd. Burda Książki, 2019, s. 2.
[2] Tamże, s. 90.
[3] Tamże, s. 54.
[4] Tamże, s. 101.
[5] Tamże, s. 128.
[6] Tamże, s. 83.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1391
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: