Dodany: 08.11.2019 11:34|Autor: Pingwinek

Moje ulubione wiersze Zygmunta Krasińskiego


(Czytatka zdradza co nieco.)

Generalnie poezja Krasińskiego na razie na 3... Hm, a może 3+? Niech tam! Kilka tekstów przypadło mi do gustu.

"Tak zawsze i wszędzie,
Choćby nawet w niebie,
O Droga! bez ciebie
Źle mi - i źle będzie!"
-> Bez tytułu. Czyżby w kierunku Delfiny Potockiej?

"Rok mój, Rok szczęścia, czego mi umiera?
Czemu go wieczność z rąk moich wydziera,
Czoło mu wieńcząc umarłych pokojem?
Jam go tak kochał - on był dobrem mojem -
A teraz anioł ten zdejmie koronę,
Skrzydła nad twarzą zamknie jak zasłonę
I zstąpi w trumnę. Och! Bije godzina...
Inna się zorza tam, na niebie wszczyna,
Inny się anioł ludzkim oczom zjawi...
A ja nie patrzę - ja tylko przeklinam -
Bo ten dzień nowy bez ciebie zaczynam
I serce moje krwią wspomnień się krwawi."
-> "Do pani Delfiny P." ("Fragment").

"Gdzie czuciem i natchnieniem nie sposób, tam dokładaj myślą i rozumem; gdzie rozumem nie, tam natchnieniem, gdzie oboma nie sposób, tam wolą. Boś ani z czucia tylko, ani z rozumu tylko, ale z obu razem skojarzon i zspolon - a gdy je natężysz i zlejesz, wolę masz."
-> "W albumie D. Potockiej" [1839 r.].

"Znów żegnam ciebie, jak przeszłego roku,
W tych samych miejscach, o tej samej porze -
Brzegi te same i to samo morze,
Lecz nie ta sama łza już w moim oku.

Wtedym cię żegnał jak sen - co, znikomy,
Nigdy już może w życiu nie powróci,
Tęsknotą tylko resztę życia skróci;
Dziś cię opuszczam - jak gdyby Bóg w niebie
Długo mi jaśniał, na oczy widomy,
A teraz zniknął - gdy porzucam ciebie.

Ha, niegdyś mogłem smutkiem duszy rządzić,
W przepaści woli spętać serca mękę,
Odchodząc, tobie tylko ścisnąć rękę
I odejść - milczeć - pójść w Kampanii błądzić -

Lecz dzisiaj darmo - w rozumu kajdany
Nie zdołam dłużej wiązać serca rany -
W szron zwierzchni oblec wrzące krwi mej fale -
Łzy zabić w oczach - zdławić w piersiach żale,
Być jak[o] posąg - lśniący a zlodniały -
Mieć duszę z żaru, a czoło ze skały
I gdy cię żegnam, żegnać jak nieznaną,
Bardziej nad siebie i Boga - kochaną!

Jak tu nie upaść w tej ostatniej chwili,
Kiedy mnie rozpacz na dziecię zbezsili,
Kiedy mózgowi wśród piekielnej spieki
Ten dzień się wyda ostatnim dniem z tobą,
To pożegnanie - jak rozbrat na wieki,
I przyszłość cała - jedną żalu nędzą,
Z żmij zwitych razem tkaną cierpień przędzą -
Serca zabójstwem - rozumu chorobą -
Bytem nicości - wiecznym ciebie brakiem -
Nocą, gdzie wiecznie, bez powrotu słońca,
Ja konać będę, a bez konań końca,
Z nieskazitelnym potępienia znakiem,
Nigdy niezmiennym w zmiennych zdarzeń kole,
Jak skorpion duszy wyrytym na czole!?

Ot, duch mój cały chyli się w świat szału,
Jak tylko wspomni o chwili rozdziału,
A gdy dni lepszych uchwyci nadzieję,
Wierzyć nie zdoła i jak trup blednieje.
Tak żyję śmiercią i umieram życiem,
Że skonem dla mnie już wszystko się stało;
Mógłbym psów nocnym, wściekłym, smutnym wyciem
Żalić się Bogu - bo płaczem za mało!
Lecz księdza spowiedź ni świętych ołtarze,
Ni ziemia cała nic mi nie pomoże;
Ile chcę razy krzyknąć w sercu: «Boże!»,
Imię twe tylko wymawiam lub marzę!
Pójdę się modlić - wejdę do kościoła:
Gdy chcę uklęknąć - nie gną się kolana,
Żaden głos na mnie z tych kaplic nie woła -
Nie znam, prócz ciebie, świętej lub anioła -
Niebo me tylko, gdzie ty, o kochana!

Więc jedna tylko - zmiłuj się nade mną,
Nie mów mi nigdy o dniu pożegnania!
Gdy coraz głębiej zapadam w noc ciemną,
Gdzie potępieńców tylko słychać łkania,
Ty jedna tylko zmiłuj się nade mną,
Ty przyobiecaj mi dzień zmartwychwstania!
Zstąp w piekło moje i ciemność podziemną
Rozświeć, jak aniół, jednym ócz promieniem,
Bądź mi opieką - nadzieją - zbawieniem!
Ty jedna tylko zmiłuj się nade mną!
I tak cię żegnam tą modlitwą Ducha,
Tą myślą serca, tym serca wyrazem,
Tym jednym niebios na ziemi obrazem,
Co jak świt szczęścia, z duszy mej wybucha -
Ach, tym ostatnim: «Bądź przy mnie - bądź ze mną!
Ty jedna tylko zmiłuj się nade mną!».
-> Bez tytułu [Neapol, 17 lutego 1840]. Wiersz adresowany do Delfiny.

"Wątp ty o wszystkim - że Bóg w niebie gości -
Że słońce świeci - że róża czerwona,
Niebo błękitne i ziemia zielona -
Lecz nie wątp nigdy o mojej miłości!"
-> Bez tytułu [Rzym, 22 lutego 1840]. Delfina Potocka adresatką, a inspiracją - czterowiersz z "Hamleta" ("Doubt thou, the stars are fire, / Doubt thou, the stars doth move / Doubt truth to be a liar / But never doubt I love -").

"Tak więc ciągle z burz na burze
Wśród błyskawic, po otchłani,
Bez wytchnięcia, bez przystani -
Aż się wreszcie w głąb zanurzę!

Ilem razy wśród zawiei
Oczy smutne wzniósł do góry
I gdzieś szukał gwiazd nadziei,
Cóżem ujrzał? tylko chmury.

«Oto cisza - wiatr już kona!»
Ile razy rzekłem sobie,
Głos mi odgrzmiał z burzy łona:
«Ciszy nie ma, jedno w grobie!».

I tak dalej, i tak wszędzie,
Od kolebki urodzenia,
Aż do trumny zapomnienia,
Wir trosk sercem miotać będzie!

Aż przepadnie wszystko razem,
Myśl i ciało [Wszystko zginie] - a na skale
Drzemać będą tylko fale
Wieczności obrazem."
-> Bez tytułu [Roma, 23 nowembra 1840].

"Gdy się przeszłość w duszę wnęci,
Lśni anielskim w niej obliczem;
W porównaniu z snem pamięci
I nadziei sen jest niczem!

Czy zasypiasz czasem, zdjęta
Magnetyczną wspomnień siłą,
I rozrywasz czasu pęta
Koło tego, co już było,
Aż ci stanie przed oczyma
Widmo tego czego nié ma?

Czy ty czujesz, jak powoli
Świat zamglony przypomnienia
W tobie budzi się z niewoli?
Jak z chmur - mroków - z zaćmień - z cienia
Otrząsając się pomału,
Wreszcie w duchu twym się zmienia
Na miesięczny świat z kryształu?

Czy w nim widzisz, jak po ziemi,
Splótłszy serca - myśli - dłonie,
Chodzim ścieżki samotnemi
Po odludnej świata stronie?
Lub gdy przyjdzie mus rozdziału,
Jak wśród świata schniem pomału,
Jak w nas mowa obcych ludzi
Serce boli - umysł nudzi?
Jak serc naszych całość żywa,
Co w jednego przeszła ducha,
Znów na dwoje się rozrywa
I tak ranna - krwią z ran bucha?
Jak w tęsknocie - jak w żałobie
Nazad dążym więc ku sobie?

Bo jak gwiazdy rozłączeni,
My szukamy się w przestrzeni
I na naszym dusznym niebie
Wiecznie ciężym my do siebie -
Aż spotkamy się znów razem
Gdzieś nad rzymskich ruin głazem
Lub na gockiej gdzie wieżycy,
Na cmentarzu lub w kaplicy -
Lub w pustyni, w górach, w skałach -
Lub na morza grzmiących wałach -
Lub na cichym gdzie jeziorze.
I obwiążą nas błękity,
Zamkną w wieniec opok szczyty
O jesiennych tęsknot porze!

Złotych wspomnień my łańcuchem
Powiązani razem z sobą!
I nam przeszłość - nie żałobą,
Ale wiecznie żywym duchem!

I ten żywy duch się nieraz,
Gdym bez ciebie, sam wśród ludzi,
Jak Stróż Anioł we mnie budzi!
Ot, w tej chwili - ot! patrz teraz!

Złożył skrzydła mi na duszę
I w niej tęczę skrzydeł kręci!
Patrz, zapadam w sen pamięci
I już przez sen mówić muszę...

Czy ty widzisz? gdzieś na skale
W dzień słoneczny stoim sami!
Czy ty widzisz, jak pod nami
Śpią w przepaści jezior fale?!

Stoim, milczym i oczyma
Przebiegamy wód kryształy!
Skazy jednej na nich nié ma,
Snem z błękitu krąg ten cały!
A gdzie kończy się zatoka,
Naprzeciwko - siwe skały -
Wyżej - niebios toń głęboka,
Ten sam szafir, co na dole,
Równa cisza - i bez chmury,
W niej się tylko czernią góry,
Bo rozbita na gór czole!

Czy pamiętasz? My patrzyli,
Aż od razu, w jednej chwili
Coś błękitów krąg zacieni -
Inne światło już w przestrzeni
I już inne jezior lice!
Wiatr wpadł skądeś w okolicę
I jak upiór po niej goni!
My już widzim z szczytu skały
Na pryśniętej jezior toni,
Jak fal bruzdy poczerniały,
Jak je powiew wiatru goni.

Lecz tam żaden szum nie wzlata,
Wiatr ten dziwnym milczkiem wieje,
Ruch i ciemność w świat ten sieje,
A nie mówi nic do świata.

Czy pamiętasz? My spojrzeli:
Aż tu z głębi jezior nagle
Wstają widma jakieś w bieli!
Patrzaj! Widzisz? W okamgnieniu
Ot, tam wielkie - wielkie żagle
Z wód podniosły się w milczeniu
I w łabędzich skrzydeł pychę
Rozpostarte - rozskrzydlone,
Szły nad wodą - jak sen ciche!
Wszystkie razem w naszą stronę!

Czy pamiętasz, jak z oddali
Coraz śnieżniej i wspanialéj,
Znacząc fale bladym torem,
Po wierzchołkach fal stąpały,
Chrystusowych stąpań wzorem?
O! pamiętaj! Promień chwały
Kwitł w olbrzymiej ich urodzie,
A w ich ruchach kwitł wdzięk cudu,
Gdy tak wiotko - tak bez trudu
Po tej ślizgały się wodzie,
Niby zmarłych orszak biały
W nadpowietrznym już pochodzie!

Niby dusze wracające
Tych, co niegdyś nas kochali,
Jak nowiny dobrej gońce!

Patrz! po szklanej jezior fali
Do nas znowu przyszły w gości,
Znowu do nas - z stron wieczności!
Ot! nas porwą w gwiazd bezmiary!
W inną przestrzeń - w inne dole,
W łzy przejrzystsze - w lżejsze bole,
W szersze myśli - w świętsze wiary!

Czy pamiętasz, jak w tej chwili
My się bosko roztkliwili?
Na pół w grobie - na pół w raju,
My już byli w martwych kraju.
Magnetycznych widzeń siła
Dusze nasze pochwyciła!
W oczach naszych - łzy zachwytu!
W sercach naszych - raj błękitu!
I w tej chwili nam się zdało,
Że te żagle już westchnieniem
Nas wołają, tam pod skałą
Szemrzą do nas wiatru tchnieniem,
Byśmy poszli precz z tej ziemi,
Gdzieś do Boga, razem z niemi.

Lecz wiatr powiał - wszystkie społem,
Wszystkie, wszystkie przepłynęły -
Tak jak anioł za aniołem -
I gdzieś znikły - nas nie wzięły!

I ten nawet, ten maleńki,
Taki cudny żagieleczek,
Co nad wodą srebrniuteńki
Stał jak z pary aniołeczek,
I on także - choć ty cała
Się ku niemu przechylała,
I on także znikł w błękicie,
Jak duch mniejszy - jak duch-dziécię,
Jak córeczki dusza święta,
Ukazana chwilę tobie,
Byś wiedziała, że nie w grobie,
Że na powrót wniebowzięta!
O! pamiętaj! My po fali
Wzrok za nimi tęskno słali,
Długo jeszcze, patrząc, stali,
Ale one, wiatrem rwane,
Coraz bardziej nieznaczniały,
W widnokręgu roztapiane,
Jak mgły mdleją, omdlewały!
Wszystkie białym tam przewodem
Weszły w niebo, z nieba rodem!

O! pamiętaj, jak natchnieni
W nieśmiertelne po nich żale,
W barwach zmierzchu, pośród cieni
My płakali na tej skale!"
-> Bez tytułu [1841, 24 decembra]. "Wspomnienia" (wersy 1-57) lepsze od "Na skale" (wersy 58-162). Poświęcone Delfinie.

"Gdy się przeszłość w serce wnęci
Nie odgonisz i jędz biczem,
W porównaniu z snem pamięci
I nadziei sen jest niczem!"
-> Bez tytułu [15 stycznia 1942 r.].

"Ty wiesz, żeś piękna - ty czujesz, żeś młoda -
Jak dwa skrzydełka młodość i uroda
Unoszą ciebie po ziemskim błękicie!
I wiosną tobie - co nam męką - życie!
Lecz ty nie dziękuj latom twej młodości,
Że wszystko w duszy śni się tobie majem!
Lub że wdzięk kwiatu na twym czole gości,
Bo innym, wyższym obdarzą cię rajem!
Innym - o, innym - twe młodzieńcze lata
Dadzą ci ujrzeć przemienienie świata!
Przyjdzie do ciebie, potargawszy pęta,
Ta, której płaczesz - twa Polska - twa święta,
W nieznane tobie barwy przystrojona!
Bo na jej czole nie z cierniów korona,
Lecz wieniec z światła wiecznego już będzie!
I przed nią ludy na twarz padną wszędzie!
I świt, jej duchem wyrwany z otchłani,
Zawoła do niej: «Zbawicielko, Pani!».
A wszystkich Ojców twoich staną kości,
Ubrane w szaty z promieni i w kwiecie.
Za to więc - za to - dziękuj twej młodości,
Że takiej chwili doczekasz na świecie."
-> Bez tytułu ("Do Katarzyny Branickiej", "Do K. B."). Czyli, dla odmiany, dedykacja dla szwagierki. Ale ona też nie doczekała odzyskania niepodległości.

"O, nie zrywaj, co nas łączy,
A zarazem tak rozdziera!
Nieskończone się nie kończy!
Nieśmiertelne nie umiera!

Nie opuszczaj mnie w milczeniu -
Tyś zbawieniem moim całem!
Czy w radości, czy w cierpieniu
Ja tak zawsze cię kochałem!

Czy w nadziei, czy w zwątpieniu,
Czy namiętnym serca szałem,
Czy w anielskim rozrzewnieniu -
Ja tak zawsze cię kochałem!

O, nie zrywaj, co nas łączy,
A zarazem tak rozdziera!
Nieskończone się nie kończy!
Nieśmiertelne nie umiera!"
-> Bez tytułu. Delfina ponownie.

"Jakże zerwiesz, co nas łączy
I zarazem tak rozdziera?
Nieśmiertelne - nie umiera -
Nieskończone - się nie kończy!

Darmo - darmo - już się stało!
Co się stało - nie odstanie!
Pęknie serce - zginie ciało -
Lecz nie przejdzie ukochanie!

By zlać z twoją moją duszę,
Jeśli trzeba umrzeć ciałem,
Ciałem umrzeć chcę i muszę -
Ach! bo wiele cię kochałem!

Czy w anielskim roztkliwieniu -
Czy namiętnym serca szałem -
Czy w radości - czy w cierpieniu -
O! ja wiele cię kochałem!

Teraz z sercem rozkrwawiałem
Szukam ulgi tylko w tobie -
Ulgi w tobie - albo w grobie!
O, ja wiele cię kochałem!

O, nie zrywaj, co nas łączy!
O, nie zrywaj, co mnie wspiera!
Nieśmiertelne - nie umiera!
Nieskończone - się nie kończy!"
-> Bez tytułu [Koniec lipca, 1843]. I jeszcze raz Delfina.

"Tyś nie śmierci łup!
Skrzydlnym jeszcze wzlecisz lotem,
Gdy z trupami ja pokotem
Leżeć będę - trup!

Ty wytrzymasz sądy Pańskie
Na czas - czasów zwrót,
Rzeczpospolity szatańskie
I północny knut,
Co zatrzęsną każdym krajem,
Ścigając się wzajem,
Aż pysznych pysznemi,
Wytraci z tej ziemi
Najdroższy Bóg,
I w nic się rozstroi
Chrystusa oboi
Piekielny wróg!
A kto zacny - ocaleje -
A kto zacny - święte dzieje,
Święty rozpocznie świt!
Wejdzie - z Skał Tarpejskich bolu
Do żywota Kapitolu -
Wejdzie na wieków szczyt!

Czerwonym sztandarem
I moskiewskim carem
Zarówno wzgardziła -
I powraca - Bogu miła -
A świat, kat jej, wokół kona -
I pochwyci go w ramiona -
Rękę złoży mu na głowie -
Aż kata swego uzdrowi,
Aż poświęci Chrystusowi
Tego, co służył Jehowie!

Co ja widzę w przeczuć mroczy,
Ty to ujrzysz na twe oczy -
Nie odchodzisz na zniknięcie -
Snów twych ujrzysz wżywotwzięcie -
Tyś nie śmierci łup!
Skrzydlnym jeszcze wzlecisz lotem,
Gdy z trupami ja pokotem
Leżeć będę, trup!"
-> Bez tytułu [10 sierpnia 1848, Heidelberg]. Do Cypriana Kamila Norwida. Symbol niemal proroczy.

"I

Nad miastem - chmury apokaliptyczne,
W mieście waśń - ogień - gwałt - mordy uliczne -
Wiedeń się trzęsie i tarza, i zżyma,
Krzyczy [Woła]: «Ratunku! bo biada mi, biada!»,
A grzmot Wiedniowi z nieba [niebios] odpowiada:
«Na dziś, o Wiedniu, Sobieskiego nié ma!».

II

I noc się wzmaga - nie będzie już rana -
Wiedeń zbladł - jęknął [krzyknął] - i padł na kolana -
Z nałogu patrzy obłędu oczyma
W stronę łask polskich - w Kalembergu stronę,
Lecz w wichrach tylko słyszy powtórzone:
«Na dziś, o Wiedniu, Sobieskiego nié ma!».

III

Tłum - zgiełk - strach - ludu pienią się bałwany -
Węgry, Włochowie, Słowianie, Ormiany -
Wewnątrz i zewnątrz murów - stronnictw parcie,
Spoju tych plemion - sądne wszechrozdarcie!
Szklanne bagnetów pryskających dźwięki -
Gwizd bomb, brzęk siekier, świst kos, dzwonów jęki,
Druga odmętem ginąca Solyma
Za mord proroków - za obłud swych grzechy!
I wciąż wichrowe śpiewają oddechy:
«Na dziś, o Wiedniu, Sobieskiego nié ma!».

IV

Krew - krew - krew - płomień, płomień - płomień tylko!
I z każdą coraz pewniejszy zgon chwilką,
Zgon bez Zmartwychwstań - ten, co wiecznie wnika
Po niewdzięczności dniach w pierś niewdzięcznika!
Perzyn zasłona naokół się wzdyma -
Dzieci i starcy, męże i niewiasty
Pospołem leżą jak skoszone chwasty -
«Na dziś, o Wiedniu, Sobieskiego nié ma!».

V

Co innych zbawia, znieść tego nie może
Ta bez ojczyzny niemiecka Sodoma!
Wolność jak pożar w jej wnętrznościach gorze
I od wolności zdmuchnięta [pójdzie w dym] jak słoma!
W gruz dom po domie - śród min i dział huku
Pałaców głazy sypią się do bruku!
Gdzie tan był skocznic, fletów syk wesoły -
Jutro pustynia i czarne popioły,
Skończonych dziejów jutro będzie zima -
Lody wieczności - Bożych gniewów znamię!
Żadnych już zbawców nie zbawi cię ramię -
«Na dziś, o Wiedniu, Sobieskiego nié ma!»."
-> Bez tytułu ("Oblężenie Wiednia 1848 r.", "Vindobona"?) [1848, 15 oktobra - w niewiedzy, co się stało z Wiedniem] ("Solyma" to skrót od "Hierosolyma", tj. Jerozolima zburzona przez Tytusa w 70 r. po Chrystusie, a Kahlenberg to wzgórze, z którego Jan III Sobieski w 1683 roku uderzył na Turków). Wiersz nawiązuje do trzeciego powstania wiedeńskiego (6-31 października 1848 roku).

"O piękna moja! bądź błogosławiona,
Że od piekielnych wrogów wciąż kuszona,
Wciąż ty deptała po ich kłamstw pokusie.
O piękna moja! bądź błogosławiona,
Że na twych czole nie pychy korona,
Lecz cierń mąk polskich i myśl o Chrystusie!
O Polko moja! bądź błogosławiona,
Żeś nie wstąpiła do przeklętych grona,
Żeś pozostała na ojców twych grobie
W nietkniętej żadną pociechą żałobie!
O Polko moja! bądź błogosławiona,
Żeś miecz boleści przyjęła do łona
I odtąd idziesz pogrzebowym chodem
Z twoim pogrzebnie idącym Narodem!
O Polko moja! bądź błogosławiona,
Że gdy świat ginie i ojczyzna kona,
Tyś uwierzyła śród czasów zawiei
W nadzieję - przeciw samejże nadziei!
O Polko moja! bądź błogosławiona,
Bo gdy się czasów rozedrze zasłona,
Co dotąd kryje myśl bożą w przestrzeni,
Nie ci przegrali, co dziś zwyciężeni,
Nie ci nieszczęśni, co łzy dzisiaj leją!
Lecz onym biada, co karmni weselem
Pijani pychy codzienną nadzieją,
Mord ojczyzn głoszą życia swego celem!
O Polko moja! bądź błogosławiona,
Bo wszystkim biada, co wznieśli ramiona
Przeciw twej Matce, rozbitej na Krzyżu;
Czy zwą się «czarni», czy zwą się «czerwoni»,
Czy zaufali w nożach, czy w dział spiżu,
Czy w Carów wierzą, czy Republikanie -
Biada im wszystkim, ludziom krwawej dłoni,
Bo Bóg piorunem z świata ich wygoni
I śladu po nich w świecie nie zostanie!

Patrz! wokół ciebie na rzymskiej równinie
Co zostało z Dumy!
Pośród pustyni mętny Tyber płynie,
Wkoło zwalisk rumy!
I tu chadzali w purpurze i złocie
Niesprawiedliwości!
A dziś ich świątyń marmury śpią w bocie
Nad prochem ich kości!
I tu mawiali: «Wytracim narody,
Roma jedna będzie»...
Patrz! po ich cyrkach jak pasą się trzody
I bluszcz pełza wszędzie!
A tchnęli jednak tą siłą bez granic,
Co światu przykładem,
Ale przepadli, bo struli się na nic
Własnych zbrodni jadem!
Wyczytaj z gruzów tej Kampanii Rzymu,
Że Polska nie zginie!
Moc bez miłości podobna do dymu -
Nie my - ona minie!
Jak z tych katakumb, co leżą pod spodem,
Krzyż wzbił się zwycięsko,
Zwycięskim z grobu wyjdziemy pochodem,
Nieśmiertelni klęską.
Niechaj mi świadczy ten Forum ludowy,
W pusty zmienion parów,
Niech mi te świadczą pościnane głowy
Koryntskich filarów.
Niechaj mi świadczą te bogów posągi,
Pryśnięte w kawały,
Te wieże, termy, łuki, wodociągi,
Przedziczałe w skały!
Niech mi te świadczą grobowce bez końca
Ze wzgórza na wzgórze,
Niech mi krąg świadczy italskiego słońca
Nad nimi w lazurze -
Niech wszystko świadczy tu, z dala czy z bliska,
W górze czy nizinie,
Światło niebieskie i ludzkie zwaliska -
Że Polska nie zginie!
Że jest duch mściciel, co z Bożej zarady
Tkwi w dziejów głębinie -
Że giną fałsze, wiarołomstwa, zdrady,
Lecz Polska nie ginie!
Że ujarzmiciel, choć dziki i śmiały,
Przeznaczon ruinie -
Że giną rzymskie triumfy i chwały,
Lecz Polska nie ginie!
Że grom zwycięskie wbija w ziemię katy
O sądu godzinie,
Że giną grzeszne i wieki, i światy -
Lecz Polska nie ginie!"
-> "Do Elizy" ("Roma") [Roma, 1852 (wiosna)] (a "zarada" to "wola, wyrok" - neologizm Krasińskiego). Do Elizy z Branickich Krasińskiej, żony poety. (Do kompletu brakuje utworu dotyczącego Joanny Bobrowej, no ale żaden aż tak nie wpadł mi w oko.)

W "Zygmuncie Krasińskim. Edycji nowej" Mirosław Strzyżewski orzeka:

"To bodaj najromantyczniejszy z naszych romantyków."

Z kole Zbigniew Sudolski w tekście "Dramat człowieka i dramat świata" oznajmia:

"Dla psychologa twórczości poetycki debiut Krasińskiego byłby z pewnością problemem wartym analizy i to z kilku względów. Przebudzenie poetyckiej muzy autora «Nie-Boskiej komedii» i «Irydiona» następuje bowiem stosunkowo późno, bo w roku 1836, gdy dwudziestoczteroletni pisarz jest już autorem dwóch największych dramatów w skali światowego romantyzmu (...). Dopiero jednak teraz w Rzymie w roku 1836, wbrew niechętnej a nawet wrogiej postawie ojca, zaczyna pisać mową wiązaną, choć jest w pełni świadom tego, iż «Bóg mu odmówił tej anielskiej miary...». To szczere i dramatyczne wyznanie niewątpliwie odsłania powody tak późnego wejścia w szranki poetyckie, ale nie wyjaśnia przyczyny, która mimo tych trudności zmusiła Krasińskiego do podjęcia takiej decyzji. Odpowiedzi na to pytanie należy szukać w epoce i w indywidualnych uwarunkowaniach twórcy.
Romantyzm był niewątpliwie epoką poetów manifestujących w licznych wystąpieniach swój stosunek do świata i rzeczywistości; pisanie mową wiązaną nobilitowało twórcę, nadawało rangę osobie i wyrażanym przez nią treściom. Znamienne, że przebudzenie poetyckiej muzy Krasińskiego nie nastąpiło w połowie 1830 roku, gdy w Genewie poznał Adama Mickiewicza, a dopiero teraz w sześć lat później, gdy w Rzymie spotyka Juliusza Słowackiego. (...) przyjacielskie zbliżenie i wymiana doświadczeń twórczych możliwe były dopiero ze Słowackim (o trzy lata starszym), niemal rówieśnikiem. Otoczeni niezwykłą scenerią Rzymu, odpoczywając na ruinach, wśród kwitnących się róż i pnącego się bluszczu, obaj poeci deklamowali i odczytywali sobie wzajemnie to, co zdołali napisać, a czego nie ujawnili jeszcze przed publicznością. W tym samym czasie, niezwykle szczęśliwym zbiegiem okoliczności, Krasiński poznaje panią Joannę Bobrową, mężatkę, matkę dwóch dorastających dziewcząt, którą pokochał wielką, odwzajemnioną miłością. Przyjaźń ze Słowackim i miłość do Bobrowej to dwa najistotniejsze bodźce, które wprowadzają Krasińskiego w szranki poetyckie. Słowacki pasuje go na poetę, wielkie uczucie do pani Joanny dostarcza tematu i żaru jego poezji. Niezwykła to nobilitacja, dzięki której twórca «Nie-Boskiej komedii» czuje się dowartościowany na całe życie. Z drogi tej nie schodzi już nigdy - wielkie sprawy osobiste i publiczne przedstawia odtąd przede wszystkim wierszem. W Rzymie w połowie 1836 roku następuje jakby inicjacja poetycka Krasińskiego, a język jego poezji jest od początku językiem bardzo charakterystycznym (...). Jest to przede wszystkim poezja wielkiej wzniosłości, patosu i koturnowości. Stąd tak rzadki w tej twórczości poetyckiej rys prostoty, zastąpionej sztucznymi, przesadnymi hiperbolami wyolbrzymiającymi przeżywane uczucia oraz własne i ogólnonarodowe cierpienia. Do tego jeszcze język ten grzeszy niepoprawnościami gramatycznymi i stylistycznymi, przeraża niekiedy neologizmami trudnymi do odczytania, a stanowiącymi prawdziwą manierę literacką tego poety. (...) W opisywaniu uczuć ulega konwencji, nie jest w pełni wiarygodny z kilku względów - co najmniej dwukrotnie zmienia bohaterki swych rzeczywistych i literackich romansów, by wreszcie przyznać się do życiowej klęski, a przede wszystkim dlatego, że uczucie swoje przedstawia zawsze w tonacji najwyższej, w powiązaniu z przeżyciem patriotycznym i religijnym. (...)
Los Krasińskiego człowieka wpisany w jego twórczość poetycką to dramat jego kolejnych romansów z Joanną Bobrową i Delfiną Potocką, romansów zawiązywanych i prowadzonych wbrew woli ojca, który z całym uporem człowieka pragnącego budować potęgę swego rodu finalizuje ożenek syna z nie kochaną kobietą hr. Elizą Branicką. To w końcu również dramat nie chcianego małżeństwa. Delfina pozostaje muzą, ale wbrew zapewnieniom poety nie «na wieczność» - pełen rozczarowań i bolesnych przeżyć, mocno już schorowany, znajduje Krasiński w końcu piękno, dobro i miłość u boku nie kochanej, przez tyle lat odtrącanej żony i matki jego czworga dzieci. Przyznanie się do tej pomyłki, wyrażone tak pięknie w lirykach do Elizy, jest nie tylko szczere i szlachetne, ale świadczy również o tym, iż ich twórca jest w pełni świadom klęski wyznawanego i tak misternie formułowanego systemu romantycznej miłości mogącej się rzekomo realizować tylko poza małżeństwem. (...) Imaginacja, która wiedzie poetę przez dantejskie piekło teraźniejszości (...), pozwala mu także widzieć przyszłość ludzkości w barwach katastroficznych. Jest w tej poezji prawdziwa i z biegiem lat narastająca obsesja rewolucji niosącej zagładę światu (...).
Z całkowitej katastrofy ocala jednak poeta wartości najbardziej mu drogie - Polskę i zasady etyczne chrześcijaństwa. (...) To prawda, że idealizacja szlacheckiej Polski, narastająca w miarę postępującej radykalizacji kraju, jest jednostronna, sakralizująca wszystko, również i to, czego przemilczać nie chcielibyśmy, ale bezgraniczna wiara w zmartwychwstanie kraju, głębokie przekonanie o tym, iż jego teraźniejszość i przyszłość należy odczytywać w figurze męczeństwa i zwycięstwa Chrystusa, to treści naprawdę krzepiące w latach niewoli i zagłady narodu. Ta poezja była prawdziwym «przedświtem» dla zgnębionych, wyzutych z ziemi i wszystkiego, co najdroższe i najbliższe, o tym musimy pamiętać w chwili, gdy zaczyna nas razić idealizm narodowy i szlachecki Krasińskiego. Może niejednego z wygnańców poezja ta uratowała od tragedii i pozwoliła przetrwać najgorsze. Historycznej roli optymizmu nigdy nie można przecenić.
(...) Ta twórczość, często nieudolna formalnie, mocno przywiązana jest do wartości najwyższych, często powraca w niej pytanie o sens życia jednostki, narodu i świata, a odpowiedź jest optymistycznie jednoznaczna - ideał moralny budowany na zasadach ewangelicznych jest ideałem najwyższym, do którego ludzkość dąży (...). Dzięki (...) przedstawionemu dramatowi osobistemu i powszechnemu, pełnej świadomości zachodzących przemian, jest nam Krasiński szczególnie bliski. Jego liryka ukazuje bowiem całą złożoność uwikłań człowieka i świata, jaką niosła nowożytna epoka."

W nocie biograficznej zaś dodaje:

"Ze śmiercią Krasińskiego zamknął się ostatni rozdział najbardziej romantycznej i najbardziej dramatycznej biografii epoki. Jej bohater był najdoskonalszym wcieleniem wszystkich ówczesnych konwencji, pozostał im wierny do końca w sposób niemal patologiczny i tragiczny".

Już w "Arcydramacie życia romantycznego pod piórem poety" przyznawał:

"Liryka Zygmunta Krasińskiego, znana za życia poety tylko wąskiemu gronu najbliższych, ujawniona dopiero przez następne półwiecze po jego śmierci, równolegle niemal z narastającym procesem degradacyjnym, czeka na swoją rehabilitację."

Tam również stwierdził:

"Zygmunt Krasiński jest twórcą, w którego dorobku lirycznym z trudem można zebrać zaledwie kilkanaście wierszy o tematyce ogólnej, liryków ukazujących romantyczny sposób widzenia i przeżywania świata, a nie adresowanych do konkretnego odbiorcy. U tego romantycznego poety adresat stawał się najczęściej owym medium wyzwalającym i pobudzającym wyobraźnię. Sam twórca taką potrzebę zwierzeń odczuwał rzadko. (...) Przy takim założeniu wyznanie liryczne, podobnie jak list, pozostawało wypowiedzią prywatną, bardzo intymną, o silnych rysach autobiograficznych, nie wolną nawet niekiedy od ekshibicjonizmu, ale przede wszystkim nie angażującą się publicznie i polemicznie w żywotne sprawy epoki.
(...) Dręczące pytania, pełne tragicznych spięć poszukiwanie dróg rozwoju ludzkości spotkać można obok najbanalniejszych spraw codziennych (...). Jest to charakterystyczna cecha liryki Krasińskiego, tak znamienna również dla jego prywatnej korespondencji."

Zaraz potem umieszczony został świetny wycinek z listu Krasińskiego do Gaszyńskiego:

"Wieku mojego nie cierpię, a jednak
wszystko we mnie zgodne z wiekiem..."

To może jeszcze taka ciekawostka (Sudolski w dalszym ciągu):

"Krasiński nie jest poetą wrażliwym na przestrzeń, kolor i światło. Paleta barw jego liryki jest bardzo monotonna. Poeta nie czuje krajobrazu, urzeka go wprawdzie panorama południa, ale jako sceneria miłosnego dramatu. Ta nieumiejętność plastycznego widzenia i przeżywania krajobrazu miała prawdopodobnie swe źródło we wcześnie ujawnionej chorobie oczu, w ciągłym zagrożeniu ślepotą. Opis staje się w jego poezji zawsze rejestrem."

Warto chyba także skopiować tę uwagę (ponownie Sudolski):

"(...) skala tonów czy tematów tych wierszy jest bardzo urozmaicona. Charakterystyczne jednak dla tej poezji jest dążenie do integracji, do stapiania przeróżnych elementów wchodzących w skład obiegowych pojęć romantycznych w jedną całość. (...) Odbija się w niej cała epoka, zarówno jej problematyka polityczna, filozoficzna, jak i obowiązujące konwencje obyczajowe, widoczne chyba najlepiej w licznych wierszach «upominkowych», będących załącznikami do przesyłanych prezentów."

Marian Bizan w "Przedmowie" do "Poezji" cytuje Cypriana Kamila Norwida:

"Mniemam, i kiedy był u mnie parę miesięcy temu Zygmunt Krasiński, mówiłem mu, iż mniemam, że k a ż d y, k t o s e r i o k i l k a n a ś c i e k r o k ó w w ż y c i e p o l s k i e p o s t a w i, znajdzie się w (...) samotności. I kiedy wyrzucał mi, iż «k o c h a n o C i ę, w s z y s c y k o c h a l i C i ę w i e l k ą m i ł o ś c i ą, a T y t o w s z y s t k o o d s u n ą ł e ś» - powiedziałem mu: «Nieprawda... nie wiesz, albo zapominasz w tej chwili, co jest miłość i przyjaźń. Nieprawda - żyłem innym życiem, życiem, które w y w o ł y w a te oznaki - i tak żyć może osiemnastoletni chłopiec - i nazywa się to: być m i ł y m c h ł o p c e m».
I dodałem mu: «(...) widzisz, kiedy się jest miłym chłopcem, to t o wolno - kiedy zaś c z ł o w i e k tak żyje, to on już nie jest miły chłopiec, ale p ł a s k i-c z ł o w i e k!
(...)
To mówiłem Zygmuntowi, kiedy żegnaliśmy się - i nie wiem, kiedy się zobaczymy! - on jest w Paryżu -»"

Dalej sam opowiada:

"Zygmunt Krasiński zmarł w Paryżu 23 lutego 1859 roku. Następnego dnia, w czwartek, na kilkanaście dni przed końcem karnawału, odbył się bal w Hotelu Lambert."

I znowu oddaje głos Norwidowi:

"(...) Światu, Polsce, mnie, umarł Zygmunt Krasiński.
Kilka miesięcy temu był jeszcze u mnie, i załatwialiśmy wzajemnie pewne poróżnienia pojęć i myśli, i rozstaliśmy się łzy w oczach mając, i uścisnęliśmy się raz ostatni.
Mnie to jedno pociesza, iż pod koniec zadałem sobie nawet smutek niewidywania Go, ale nie zdradziłem w niczym, i nic nie ukrywałem mu, co wiedzieć sprzecznego sobie powinien był ode mnie. Jest to pociecha wielka.
Zausznikiem i klientem niczyim nie bywając, przyjacielem i zwolennikiem umiałem być do końca.
Czym świat (któremu zasłonili Zygmunta prywatą ciasną), czym świat pocieszy się po stracie, której nie zna? Czym pocieszy się Polska, a mianowicie wyższe polskie społeczeństwo, które współcześnie skonaniu w i e l k i e g o m ę ż a (i mógłbym powiedzieć: P a n a s w o j e g o) zaledwo - zaledwo cząstkowo nie tańczyło, bowiem odmówić balu nie uważano za możebne i stosowne!!... czym pocieszą się oni?... - nie wiem. Może zresztą i nie potrzeba się pocieszać, kiedy się jest tak moralnie postawionym, iż należałoby nosić na herbie dewizę: «sans coeur et sans reproche»!
Biada... biada...
I oni myślą o odbudowaniu narodu!..."

Bliższe okoliczności nieuszanowania śmierci Krasińskiego relacjonuje Julian Klaczko:

"Zygmunt umarł! (...) Jakże to smutnym przeznaczeniem naszym, że zgon każdego naszego wieszcza musi być oznaczony skandalem! (...) Tańczono więc, tańczono do piątek rano w samą dobę śmierci Zygmunta!! (...) Ha! któż kiedy Polaka wstrzymać mógł od płochości? Tańcem i obiadem zaprowadzono ojczyznę do grobu!! Młodzież polska ani chciała słyszeć o takiej heroicznej abnegacji, a nikczemna głupota starych ją tylko ośmielała. (...) nie wierz tym, co mówią, że Polacy się wstrzymali. Kłamstwo nikczemne! I panie polskie tańczyły, (...) i młode nasze pokolenie tańczyło. Podłe nikczemniki! Och, tak to nasza arystokracja uczciła męża, który najwymowniejszym jej był obrońcą, jedynym jej geniuszem - i salon to Księcia był teatrem takiej niegodziwości!"

Pora na komentarz Mieczysława Dzikowskiego z "Przedmowy" do "Poezji pośmiertnych Zygmunta Krasińskiego":

"Patrząc na żywot tego człowieka, chce się uwierzyć prawie w fatum pogańskie. Od pierwszego w świat wstępu życie jego ciągłą walką między najświętszemi uczuciami, między miłością syna i miłością Polaka, między namiętnem uwielbieniem dla przeszłości i poczuciem, że przeszłość ta już niepowrotna. Rozdarcie to wewnętrzne, okropne, nieuleczone w duszy namiętnéj, wrażliwéj, czującéj, jak tylko duchy wybrane czuć są zdolne, zdaje nam się być najlepszym komentarzem i pism Krasińskiego i jego życia odosobnionego i przedwczesnéj śmierci...".

Zastanawiam się, czy Dzikowski byłby rad z mojej czytatki:

"(...) sądzimy, że prawdziwą przysługę literaturze ojczystéj wyrządza każdy, kto wydobywa na jaw choćby najdrobniejszy utwór jednego z naszych wielkich pieśniarzy."

("Wieszcze wieszczą: Najpiękniejsze wiersze dla dzieci" oceniłam na 5, ciągnąc średnią z trzech poetów w górę - zasługa ilustracji.)

Wiersze (Krasiński Zygmunt)
Poezje (Krasiński Zygmunt)
Poezje wybrane (Krasiński Zygmunt)
Poezje wybrane (II) (Krasiński Zygmunt)
Poezje pośmiertne Zygmunta Krasińskiego (Krasiński Zygmunt)
Zygmunt Krasiński (Krasiński Zygmunt)
Liryki: Wybór (Krasiński Zygmunt)
Liryki najpiękniejsze (Krasiński Zygmunt)
Moja Beatrice (Krasiński Zygmunt)
Pory roku: Wybór wierszy (antologia; Naruszewicz Adam (Naruszewicz Adam Tadeusz Stanisław), Karpiński Franciszek, Koźmian Kajetan i inni)
128 bardzo ładnych wierszy stworzonych przez sześćdziesięcioro ośmioro poetek i poetów polskich (antologia; Kołakowski Leszek, Kochanowski Jan, Szarzyński Sęp Mikołaj i inni)
Pod Twoją obronę...: Matka Boża w poezji polskiej (antologia; < autor nieznany / anonimowy >, Hussowczyk Mikołaj (Hussowski Mikołaj, Mikołaj z Hussowa, Hussovius Nicolaus), Szarzyński Sęp Mikołaj i inni)
Bóg czyta wiersze: Antologia poezji polskiej (antologia; Władysław z Gielniowa, Kochanowski Jan, Wujek Jakub i inni)
Kwiaty ojczystej ziemi (antologia; Konopnicka Maria, Lechoń Jan (właśc. Serafinowicz Leszek), Lenartowicz Teofil i inni)
Niebo złote ci otworzę (antologia; Baczyński Krzysztof Kamil, Nawrocki Stanisław (1947-2004) (pseud. Bartnicki Marek), Broniewski Władysław i inni)
Złota księga wierszy polskich (antologia; < autor nieznany / anonimowy >, Asnyk Adam (pseud. El...y), Baczyński Krzysztof Kamil i inni)
Wieszcze wieszczą: Najpiękniejsze wiersze dla dzieci (antologia; Mickiewicz Adam, Słowacki Juliusz, Krasiński Zygmunt)

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4900
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: