Dodany: 02.11.2019 23:57|Autor: Marioosh

Mogło być dobrze, wyszło nijako


Na konkurencyjnej stronie zauważyłem coś ciekawego – przy opisie książki umieszczony jest orientacyjny czas jej przeczytania zgodnie z zasadą: jedna strona – jedna minuta. Wynika z tego, że w takim samym tempie czyta się „Lokomotywę” Tuwima, „Zbrodnię i karę” Dostojewskiego czy biografię Stalina; wynika z tej strony też, że „Świt, który nie nadejdzie” czyta się w 8 godzin i 48 minut. I kiedy mi to uświadomiono zrobiło mi się smutno, bo zdałem sobie sprawę z tego, że przez te prawie 9 godzin przeczytałbym dwie książki Stanisława Lema, na przykład „Solaris” i „Pamiętnik znaleziony w wannie” – w odróżnieniu od jednorazowych książek Remigiusza Mroza te Lemowe klasyki można czytać i czytać, ja sam „Pamiętnik...” czytałem już trzy razy i chyba niedługo sięgnę po niego czwarty raz.

„Świt, który nie nadejdzie” to książka-sinusoida, dobre pomysły i ciekawe zwroty akcji mieszają się tu z banalnymi i wręcz naiwnymi rozwiązaniami. Mamy oto byłego boksera Ernesta Wilmańskiego, który gdzieś w połowie lat dwudziestych przyjeżdża z Wilna do Warszawy i tu chce zacząć nowe życie, jednak nawyki z przeszłości mu na to nie pozwalają; początek świetny, a gdy jeszcze zanosiło się na to, że Wilmański będzie chciał skłócić ze sobą rywalizujące gangi, pomyślałem, że może to być polskie „Krwawe żniwo” lub polska „Straż przyboczna”. Niestety, stało się to, co u Mroza wydaje się nagminne – autor umieszcza tak dużo punktów kulminacyjnych, że w końcu na finał już tej energii brakuje. W ogóle kilka pomysłów jest po prostu dziecinnych: para głównych bohaterów uchodzi z życiem we wręcz nieprawdopodobnych okolicznościach, legendarni wileńscy gangsterzy zaliczają tak rozpaczliwie banalną wpadkę, że po wyjściu z więzienia powinni ze wstydu zatrudnić się przy zamiataniu ulic, a mistrzostwem naiwności wydaje się być przyjęcie do kobiecego oddziału policji córki herszta jednej z trzęsących Warszawą band – a może w międzywojniu przyjmowano do policji „jak leci” i nie sprawdzano potencjalnych kandydatów?

Książka nie jest zła, widać, że Mróz solidnie nad nią popracował, przeczytał kilka książek o przestępczym życiu w przedwojennej Warszawie, naturalistycznie opisuje stolicę i dba o język; dobre wrażenie psuje jednak wspomniany nadmiar kulminacji, nadmierne i częste u Mroza szczególarstwo mające chyba tylko na celu pokazać erudycję autora – gdy jeden bohater celuje do drugiego z rewolweru nie wydaje mi się potrzebna wiedza, jakiej jest on produkcji, kiedy został zaprojektowany i ile nabojów mieści się w bębenku – i nijaki, niczego nie wyjaśniający, wręcz urwany finał. I, co również wydaje mi się u Mroza nagminne, książka jest po prostu rozmemłana, można ją, brzydko mówiąc, przelecieć po łebkach nie tracąc wątku i nie czytać jej przez 8 godzin i 48 minut; jest wiele scen nie pchających akcji do przodu i wyglądających jak zapełniacze stron – a przecież sam Mróz w książce „O pisaniu na chłodno” instruował, by nie lać wody. Jedno jednak muszę przyznać i w przypadku tego autora zrobię to nie pierwszy raz: pisze potoczyście i pióro ma leciutkie – sęk tylko w tym, czy nie za bardzo leciutkie. Nie wiem więc, czy polecać tę powieść czy wręcz przeciwnie – ja w każdym razie na zasadzie bookcrossingu przekażę ją moim koleżankom z pracy, które o Mrozie wypowiadają się entuzjastycznie, a sam sięgnę po Simenona, Camilleriego czy wspomnianego Lema.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 349
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: