Dodany: 02.07.2019 11:49|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

: „A ja wam opowiem, jak mnie nie zabili”[1]


Recenzent: Dorota Tukaj

Czas płynie, odsuwając w przeszłość nawet najważniejsze momenty historii: jeszcze parę miesięcy i będziemy obchodzić siedemdziesiątą piątą rocznicę zwycięstwa nad faszyzmem, dnia, w którym więźniowie hitlerowskich obozów zagłady po raz pierwszy od kilku lat mogli opuścić baraki, nie czując na plecach oddechu czyhającej w każdym kącie śmierci. Między nimi znalazła się niespełna szesnastoletnia warszawianka, Hala Grynsztejn, która przeżyła głód w getcie, Majdanek, Auschwitz, a ostatnie tygodnie wojny spędziła w Ravensbrück i Neustadt-Glewe. Od czasu, kiedy warszawiaków pochodzenia żydowskiego zapędzono za mur getta, zdążyła stracić prawie wszystkich bliskich z wyjątkiem przyrodniego brata, rozłączonego z rodziną w przeddzień wybuchu powstania w getcie (i uratowanego przez przedwojennych znajomych, o czym dowiedziała się dopiero po powrocie). Zanim dorosła, zobaczyła prawie każde zło, jakie człowiek może wyrządzić człowiekowi; widziała ludzi bitych, kopanych, poniewieranych, oblewanych fekaliami, umierających z głodu, z nieleczonych chorób, zabieranych do komór gazowych, rozstrzeliwanych na miejscu za to, że odważyli się wstać lub odezwać… Przetrwała, wróciła do rodzinnego miasta (prawie osiemset kilometrów, większą część drogi pieszo), żeby usłyszeć: „Tyle ich zabijano, a tylu jeszcze jest”[2]. I znów ruszyła w drogę – przez Czechosłowację, Austrię, Niemcy do Paryża, gdzie w międzyczasie osiedlił się odnaleziony brat – a stamtąd do Izraela, gdzie miało być „cudownie, równość, braterstwo, budowanie nowego państwa”[3]. Na miejscu jednak na ocalonych nikt nie czekał z otwartymi rękami; przyjąć ich przyjęto, ale warunki dano niewiele lepsze, niż mieli w niemieckich obozach, „nawet nie w barakach”[4], tylko w prowizorycznych namiotach, bez prądu, bez wody… I nie chciano słuchać opowieści o ich przeżyciach, bo „nie odpowiada duchowi walki to, co było w Shoah”[5]. Niełatwo w takich warunkach odnaleźć szczęście i spokój, ale czasem się zdarza, że „z dali wyłoni się szansa jedna na milion”[6]. I właśnie się wyłoniła, w osobie starszego o kilka lat Henryka Birenbauma. Poznali się już w drodze do Izraela, i choć minęło trochę czasu, zanim stwierdzili, że chcą razem spędzić życie, to decyzja okazała się trafna: przeżyli wspólnie siedemdziesiąt lat, dochowali się dwóch synów i… paru książek, które wyszły wprawdzie wyłącznie spod pióra Haliny, ale to Henryk powiedział: „ty opowiadasz inaczej. Pisz”[7] i nalegał, by nie zrażała się odrzuceniem pierwszego rękopisu.

Więc zaczęła pisać. O tym, co zapamiętali ocaleni z Holokaustu. O tym, że zło nie potrafi z człowieka wyplenić wszystkich dobrych uczuć, że w oceanie zwątpienia zawsze zostaje trochę nadziei, a pośród zwierzęcej walki o byt – trochę miłości, współczucia, szacunku, troski. Że „to, co się dzieje między zwykłymi ludźmi, jest ponad wojną, ponad tym wszystkim”[8]. Że wojna i ludobójstwo to nie tylko „liczby, suche fakty” i źle robią ci, którzy „nie mówią o matkach, kobietach, dzieciach, o ich strachu, ich perspektywie, ich przeżyciach”[9]. Że, jeśli się doświadczyło niemal wszystkiego, co najgorsze, nie należy tego zamykać w sobie, trzeba się tym ze światem podzielić, bo „to pamięć, a ona musi przetrwać. Bez tego wszystko wróci: antysemityzm, rasizm, nienawiść. Ludzie uczą się historii, ale nie uczą się z historii”[10].

Teraz ma „dziewięćdziesiąt lat, aktywne życie, podróże, trzy tysiące znajomych na Facebooku”[11] i nie ma nic przeciwko, by zwracali się do niej po imieniu ludzie młodsi o jedno czy dwa pokolenia. Tak, jak dziennikarka „Wysokich Obcasów”, z którą toczy długą rozmowę o tym wszystkim, o czym opowiadała w książkach i na spotkaniach autorskich, i jeszcze o paru innych sprawach, zwykłych i niezwykłych. O kotach, których aktualnie ma „piętnaście. Same przybłędy z okolicy”[12]. O ostatnich latach życia męża. O trudnej, ale z czasem wyprostowanej, relacji ze starszym synem, i o jego piosenkach. O tym, dlaczego „jedne przyjaźnie się przez antysemityzm kończyły, inne zaczynały”[13]. O odnalezionych dopiero niedawno zdjęciach bliskich krewnych, dzięki którym poczuła się znów małą Halą, „która czeka przy drzwiach na powrót matki z opery”[14]. Mówi prosto, szczerze, autentycznie, nie kryjąc wzruszeń, ale też nie popadając w patos; dodawszy do tego ogromne wyczucie taktu i oszczędność słów prowadzącej rozmowę Moniki Tutak-Goll, otrzymujemy tekst doskonale skomponowany, przykuwający uwagę, przejmujący ogromem zawartych w nim emocji. Trudno obok niego przejść obojętnie.

[1] Halina Birenbaum, Monika Tutak-Goll, „To nie deszcz, to ludzie”, wyd. Agora, 2019, s. 17.
[2] Tamże, s. 204.
[3] Tamże, s. 207.
[4] Tamże, s. 257.
[5] Tamże, s. 226.
[6] Tamże, s. 245.
[7] Tamże, s. 272.
[8] Tamże, s. 269.
[9] Tamże, s. 270-272.
[10] Tamże, s. 298.
[11] Tamże, s. 22.
[12] Tamże, s. 36.
[13] Tamże, s. 286.
[14] Tamże, s. 371.

Autor: Halina Birenbaum, Monika Tutak-Goll
Tytuł: To nie deszcz, to ludzie
Wydawnictwo: Agora 2019
Liczba stron: 374

Ocena: 5/6

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 949
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: