Dodany: 19.03.2019 21:52|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Moc to nie wszechmoc, ale jednak wiele


Na przestrzeni wielu stuleci cała teoretyczna wiedza lekarska mieściła się w paru grubych księgach, a cały sprzęt – w podręcznej walizeczce lub niezbyt pokaźnej szafce. Reszta była wypadkową doświadczenia, intuicji i szczęścia (czy, jak kto woli, ingerencji sił wyższych). Zwykły człowiek traktował medycynę jako swego rodzaju ekwiwalent magii i raczej nie odczuwał potrzeby analizowania poczynań medyka, z którym miał do czynienia, ani tym bardziej spoglądania na pewne sprawy z jego perspektywy. Od mniej więcej stu lat, w ciągu których postęp nauki i techniki systematycznie uzbraja medycynę w niewyobrażalny wręcz arsenał metod i środków, a tajniki wiedzy medycznej stają się coraz powszechniej dostępne, zawód lekarza ulega stałemu odmitologizowaniu, zarówno w sensie pozytywnym (wiedząc coraz więcej o swoich chorobach, nie podchodzimy już do medyka, jak do szamana, który będzie odprawiał jakieś dziwne i niepokojące obrzędy, lecz stajemy się jego partnerami w trudnym, choć realnym przedsięwzięciu), jak i negatywnym (wiedząc, w czym rzecz, już nie czekamy pokornie na zaklęcie, które może zadziała, a może nie, lecz wymagamy określonego postępowania, które powinno – a w zasadzie jesteśmy przekonani, że MUSI – dać określony efekt, i jeśli nie da, gotowiśmy niedoszłego dobroczyńcę odsądzić od czci i wiary). Sami lekarze, rzecz prosta, woleliby w pacjentach widzieć partnerów, a nie sędziów, stąd też coraz liczniejsi przedstawiciele tego zawodu decydują się publicznie zwierzyć ze swoich przeżyć i odczuć związanych z pracą w nadziei na to, że choć co któryś czytelnik spróbuje spojrzeć na świat ich oczami. Piszą chirurdzy, ginekolodzy, onkolodzy, psychiatrzy, ba, nawet patolodzy, choć ci z pacjentem mają kontakt, rzec można, raczej jednostronny. Także reprezentanci specjalizacji, w której znacznie częściej niż w tych pozostałych staje się w obliczu dramatycznych sytuacji i trudnych wyborów, czyli intensywnej terapii. Kilka lat temu Australijczyk Ken Hillman w „Oznakach życia” poruszył między innymi problem prawa do godnej śmierci i zasadności uporczywego podtrzymywania życia w przypadkach niekorzystnego rokowania; teraz Amerykanka Daniela Lamas zastanawia się nad dalszymi losami pacjentów, którzy opuszczają OIOM (dla niewtajemniczonych: oddział intensywnej opieki medycznej) po zażegnaniu ostrego kryzysu.

Właściwie nie powinna tego robić. Bo przecież kiedy pacjent zostaje z oddziału wypisany, lekarz udzielający mu dotąd świadczeń zdrowotnych przestaje z nim mieć cokolwiek wspólnego. Nie powinien z nim nawiązywać pozasłużbowych kontaktów, a wręcz nie wolno mu – chyba, że otrzymał zezwolenie stosownej komisji w związku z prowadzeniem badań naukowych – zaglądać do danych medycznych tego człowieka, któremu niedawno ratował życie (tego ostatniego faktu nie bierzmy dosłownie – w dzisiejszych czasach ratowanie życia jest prawie zawsze dziełem zbiorowym, i może się tak zdarzyć, że ten z lekarzy, który najwięcej czasu spędzi przy łóżku chorego, w rzeczywistości odegra w tym dziele najmniejszą rolę, a ten, który ledwie wie, jak delikwent się nazywa, zrobi dlań najwięcej). O tym autorka przekonała się zaraz na początku swojej kariery lekarskiej, gdy zainteresowała się losem niewiele od niej starszego pacjenta, zmagającego się z nieuleczalną chorobą serca, a w jakiś czas po jego śmierci opisała tę historię w prasowym felietonie. Wywołało to dezaprobatę zarówno czytelników, jak i władz szpitala. Młoda lekarka, mimo wszystko, wciąż pragnęła wiedzieć, jak pobyt na OIOM-ie zmienia życie człowieka, jak uratowani chorzy „się adaptują do nowej rzeczywistości i czy żałują swoich decyzji oraz tych, które ktoś podjął za nich”[1] i przez jakiś czas pozostawała z nimi w kontakcie.

Oto dwaj rówieśnicy w ósmej dekadzie życia: obu powaliły poważne infekcje, obaj leżą podłączeni do respiratora. Który z nich już nigdy nie opuści szpitalnego łóżka, a który za rok będzie, „zagryzając ser krakersami, gawędził z synem i kolegami ze studiów”[2]?

Oto niemłody już człowiek, którego własne serce praktycznie już nie działa, lecz do przeszczepu się nie kwalifikuje; otrzymał mechaniczną pompę, wspomagającą pracę serca i „żyje tylko i wyłącznie dlatego, że co wieczór podłącza się do gniazdka w ścianie”[3], nie wolno mu przebywać samemu w domu ani brać prysznica częściej niż „dwa razy w tygodniu po dziesięć minut”[4]. Jak długo można żyć z takim ograniczeniem? Zwłaszcza, jeśli przed podłączeniem do aparatury miało się jakieś konkretne plany?
Oto dwudziestoparolatek po ciężkim zatruciu narkotykami; żyje, ale jest już kimś innym, niż przedtem: ni to dzieckiem, ni dorosłym, niezdolnym do pracy ani do założenia rodziny. Czy w rzeczywistości go uratowano, czy...?

I jeszcze kilka innych historii, opowiadanych pozornie bez emocji, a na pewno bez patosu, z fachową rzeczowością, lecz bez nadmiaru specjalistycznej terminologii, mogącej odstraszyć „niemedycznego” czytelnika. Żadna z nich nie odpowiada wprost na pytania, jakie zwykle się nasuwają, gdy mowa o lekarzach. Czy rzeczywiście ich praca jest tak trudna, jak twierdzą? Czy, jeśli wybrali ten zawód z powołania, z myślą o oddaniu się w służbę ludzkiemu życiu, mogą w pewnym momencie mieć go dosyć? Czy fakt, że muszą zupełnie obcym ludziom mówić rzeczy niejednokrotnie szokujące, rujnujące ich marzenia i nadzieje, sprawia, że łatwiej im przychodzą takie słowa?

Nie wprost, zgoda. Ale te odpowiedzi kryją się między wierszami, w tym przypadku szczególnie podkreślając, że w medycynie praktycznie nie ma zależności zerojedynkowych („jeśli chcesz uzyskać efekt A, wciśnij 1; jeśli chcesz uzyskać efekt B, wciśnij 2…”); że nawet bycie najlepszym fachowcem i ponadprzeciętnie dobrym człowiekiem nie gwarantuje podjęcia decyzji, która akurat dla danego chorego okaże się najlepsza; że w niektórych sytuacjach motywacja i wola pacjenta są czynnikiem bardziej znaczącym, niż najnowsze zdobycze medycyny. „Robimy wszystko, co w naszej mocy” – mówią lekarze, i nie ma powodu, by w to nie wierzyć. Byle pamiętać, że ta moc to nie wszechmoc.

[1] Daniela Lamas, „Robimy wszystko, co w naszej mocy: Opowieści z OIOM-u”, przeł. Grzegorz Ciecieląg, wyd. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego 2019, s. 15.
[2] Tamże, s. 58.
[3] Tamże, s. 62.
[4] Tamże, s. 71.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 604
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: