Dodany: 20.01.2019 20:08|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Pułapkowa niespodzianka


Sięgając po „Pułapkę na myszy”, byłam w jakiś sposób przekonana – widać mocno, skoro nie sprawdziłam – że to powieściowa wersja utworu scenicznego, granego chyba we wszystkich teatrach świata, a już na pewno w teatrze TV w czasach mojego dzieciństwa. Teza okazała się prawdą o tyle, że istotnie, „Pułapka na myszy” prozą istnieje, natomiast nie jest powieścią, lecz niezbyt długim opowiadaniem, otwierającym zbiorek dziewięciu tekstów, połączonych przynależnością do tego samego gatunku i oczywiście nazwiskiem autorki. Na scenie rzeczywiście mogła robić duże wrażenie, tym bardziej, że od pewnego momentu jest to rasowy thriller kryminalny, z szybko narastającym napięciem i wieloma niewiadomymi. Atmosfera zagrożenia i wzajemnych podejrzeń wysnuwanych przez bohaterów, za sprawą niekorzystnych warunków atmosferycznych chwilowo odseparowanych od reszty świata, oddana jest w nim kapitalnie i nawet odkrycie przed czasem właściwego rozwiązania nie pozwala czytelnikowi pozbyć się niepokoju, bo przecież oprócz pytania „kto”, pozostaje jeszcze drugie, ważniejsze: „czy zdąży?...”. To zdecydowanie perełka tego zbioru, oceniona przeze mnie na mocną piątkę.

Drugi tekst, „Ukryty skarb” to króciutka – zbyt krótka, by autorka mogła w niej pomieścić obszerniejsze charakterystyki postaci czy ciekawe scenki rodzajowe – historyjka, w której panna Marple pomaga niezamożnej młodej parze rozwikłać tajemnicę testamentu ich wspólnego dalekiego krewnego.

Trzecim opowiadaniem jest „Szpilka” – również z udziałem panny Marple, która tym razem towarzyszy policji przy rozpracowaniu sprawy zabójstwa. Ofiarą padła stosunkowo nowa mieszkanka St. Mary Mead, a o zabójstwo posądzono jej męża; ma on niewątpliwy motyw – po śmierci żony dziedziczy po niej wszystko, co swego czasu zarobiła, prowadząc dobrze prosperującą kwiaciarnię w Londynie – za to nie ma alibi (zeznaje, iż w czasie, gdy popełniono morderstwo, akurat zmierzał do domu panny Marple, wezwany telefonicznie, a że nie zastał jej, więc wrócił; wiadomo jednak, że nie dzwoniła doń ani sama właścicielka domu, ani jej służąca…). Przyzwoicie skonstruowana intryga, choć objaśniona bardzo na skróty (skąd panna Marple wie to, co wyjawia dopiero w finale – że w St.Mary Mead aktualnie mieszka więcej niż jedna osoba, zatrudniona przed laty w rezydencji Abercrombiech?). Dobrze scharakteryzowane postacie, zabawne zakończenie.

W „Doskonałej pokojówce” panna Marple rozwiązuje zagadkę rzekomo idealnej służącej, która nagle znika wraz z dużą liczbą wartościowych przedmiotów, należących do jej chlebodawczyń i wszystkich ich sąsiadów. Rozwiązanie niestety nie przekonuje: wiele widocznych różnic między osobami da się wyeliminować za pomocą charakteryzacji – można w ten sposób skorygować kolor włosów i fason fryzury, odcień cery, brak lub obecność zmarszczek – i modulacji głosu, ale nawet najlepszy aktor nie zmieni raptem pulchnej sylwetki na wątłą, a okrągłej twarzy na pociągłą…

„Klątwa starej stróżki” – jeszcze raz panna Marple, tym razem rozpracowująca ex post historię młodego małżeństwa, obrzucanego pogróżkami i klątwami przez wdowę po niegdysiejszym stróżu nabytej przez nich posiadłości. Śliczna Louise, obca w St. Mary Mead, jest tym przerażona, zaś jej mąż, który spędził tu dzieciństwo i młodość, by na jakiś czas zniknąć, okryty niesławą, bagatelizuje sprawę. Niekoniecznie jednak ma rację, bo rzeczywiście niebawem wydarza się tragiczny wypadek… Do panny Marple fakty docierają za pośrednictwem doktora Haydocka, który spisał je w formie opowiadania. Jak to często bywa w twórczości Lady Agathy, „dlaczego” zostaje wyjaśnione o wiele bardziej przekonująco, niż „jak”. A z racji formy nie ma miejsca na obszerniejsze rozbudowanie tła, które w powieściach nadrabia ten brak.

W kolejnych trzech opowiadaniach panna Marple ustępuje miejsca Poirotowi. Ale tu już żadnej niespodzianki nie miałam, bo wszystkie trzy już czytałam, w dodatku stosunkowo niedawno, w innych zbiorach: „Mieszkanie na trzecim piętrze” i „Przygodę Johnnie’ego Waverly’ego” we „Wczesnych sprawach Poirota”, a „Dwadzieścia cztery kosy” w „Tajemnicy gwiazdkowego puddingu”.

Ostatnie wreszcie – „Detektywi w obronie miłości” – ma za bohaterów postacie daleko mniej popularne, to jest pana Satterthwaite’a i pana Quina, którzy mają do rozwiązania zagadkę morderstwa starszego zamożnego właściciela ziemskiego. Jego znacznie młodsza, atrakcyjna żona sama przyznaje się do winy… a chwilę później tego samego dokonuje jej wielbiciel (chyba nie tylko platoniczny)… ale sęk w tym, że podane przez nich sposoby popełnienia przestępstwa nie zgadzają się ze stanem faktycznym. Najwyraźniej skłamali, by chronić siebie nawzajem, lecz kto w takim razie zabił? I czy to ich obojga dotyczy tytułowa „obrona miłości?”… Odpowiedź znajdzie każdy sam, a ja mogę dodać, że w tym przypadku rozwiązanie mnie zaskoczyło, co się tak często nie zdarza…

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 584
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: