Dodany: 07.12.2018 10:26|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Żeby pomagać, muszą przetrwać


Gdybyśmy się opierali tylko na komentarzach wypisywanych przez internautów pod wiadomościami dotyczącymi, nazwijmy to ogólnikowo, niekorzystnych zdarzeń zdrowotnych, musielibyśmy nabrać przekonania, że najbardziej znienawidzonym w Polsce zawodem jest zawód lekarza, a pozostałe profesje medyczne również plasują się w czołówce tego rankingu. I że nie jest to nienawiść bezzasadna, bo właściwie wszyscy zajmujący się zawodowo ratowaniem ludzkiego zdrowia i życia to, jak się zdaje, leniwe i niedouczone konowały, a do tego bezczelni łapówkarze, którym nie dość kokosów oferowanych przez zatrudniające ich placówki, więc wymuszają od postawionych pod ścianą pacjentów gigantyczne sumy pieniędzy za najbłahsze nawet czynności medyczne. Jak jest naprawdę, wie każdy, kto ma w rodzinie lub wśród bliskich znajomych pracownika służby zdrowia. Oczywiście, wśród lekarzy, ratowników medycznych, pielęgniarek, położnych trafiają się czarne owce – ale przecież nie częściej, niż wśród nauczycieli, duchownych, policjantów, urzędników państwowych itd.; uogólnianie takiego zjawiska jest równie szkodliwe społecznie, jak na przykład twierdzenie, że wszyscy nienależący do rasy kaukaskiej są głupsi, brudniejsi i mniej moralni od pozostałych. Wielu ludzi mediów lubuje się w publicznym oskarżaniu i obsmarowywaniu każdego przedstawiciela zawodu medycznego, jaki się tylko nawinie pod kamerę czy mikrofon; tym większa zasługa tych, którzy dla równowagi pragną trochę oddemonizować owych złych doktorów i ich pomocników, ukazując społeczeństwu prawdziwe realia ich pracy. Doskonałą robotę w tym zakresie wykonał Paweł Reszka ze swoim dwutomowym cyklem „Mali bogowie”, po nim Paweł Kapusta z „Agonią”, a teraz do obu panów dołączyła Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin, publikując zbiór wywiadów o równie wymownym tytule: „Twoje życie w moich rękach”.

Rozmówcami dziennikarki są osoby wykonujące różne zawody medyczne na różnych szczeblach systemu opieki zdrowotnej. Ginekolog-położnik z dużym doświadczeniem w zakresie medycyny ratunkowej. Okulistka krótko po egzaminie specjalizacyjnym. Rehabilitantka z zakładu opiekuńczo-leczniczego. Pielęgniarka na oddziale dziecięcym. Pediatra, lekarz rodzinny, kierownik przychodni. Dwaj profesorowie, psychiatra i onkolog. Każde z nich, opowiadając o blaskach i cieniach swojej pracy, nie pozostawia wątpliwości, co w tej pracy jest dla niego najważniejsze. Nie pieniądze. Nie prestiż. Nie święty spokój. Dobro pacjenta, bez względu na to, czy się pracuje z „cholerami i małpiszonami”[1], dla których także trzeba być uprzejmym, czy z chorymi, z którymi „nie ma tego, co my byśmy rozumieli jako kontakt”[2] i wiadomo, że „to już koniec, tak będzie zawsze”[3]; czy z kimś, o kogo życiu mogą zaważyć dni, godziny, sekundy, czy z takim, który „wstępuje sobie do lekarza na wszelki wypadek”[4] i potrzebuje co najwyżej życzliwej rozmowy. Zresztą rozmowa to w większości wypadków czynnik kluczowy w relacjach personel medyczny – pacjent i być może pozwoliłaby uniknąć licznych spięć, ale… no właśnie, zawsze jest jakieś „ale”. Bo, jak podkreślają prawie wszyscy, „na studiach każą wkuwać to, co jest związane z leczeniem”[5], a nie uczą, jak rozmawiać z kimś, kto jest sfrustrowany, spięty czy wystraszony, kto nabił sobie głowę internetowymi bzdurami albo nierealnymi oczekiwaniami, komu właśnie zawalił się świat, bo powiedziano mu, że on sam lub bliska mu osoba nigdy nie wróci do pełnego zdrowia, a może będzie gorzej... A nawet jeśli dany lekarz, pielęgniarka czy fizjoterapeuta sam z siebie wypracuje sobie jakieś schematy komunikacji, wcale nie znaczy to, że jest w stanie efektywnie je realizować, bo w naszych realiach na rozmowy najczęściej czasu nie ma wcale: „pacjent wchodzi, a kolejny już wsadza głowę”[6]. Może być i inaczej: ma się nawet ten czas, „chciałoby się pomóc pacjentowi i nie można”[7]. Bo z danej poradni lekarz „nie może pacjenta skierować na badanie w ramach NFZ”[8]; bo „psychoterapeuta nie może stawiać rozpoznania, a musi je mieć, żeby rozliczyć świadczenie”[9]; bo „pacjenci, którzy samodzielnie zebrali pieniądze na drogi lek, nierefundowany przez NFZ, mają trudności z tym, aby podano im go w publicznych szpitalach, NFZ nie chce zwracać pieniędzy za taką procedurę”[10]. Więc jeśli lekarz odpowiada na nasze pytania lakonicznie i bez uśmiechu, a pielęgniarka wpada do sali, zerka jednym okiem na kroplówkę i wraca do papierów, nie osądzajmy ich od razu: „nie dałem łapówki, to mnie lekceważą”, tylko pomyślmy, że może właśnie „muszą się skupiać nie na tym, jak leczyć, lecz jak przetrwać w systemie”[11]. I że chyba warto ich dopingować do tego przetrwania, bo strach pomyśleć, co by było, gdyby się poddali…

Ogromne wrażenie robi ta lektura, podobnie jak "Mali bogowie" i "Agonia". Widać, że autorka podeszła do swego zadania poważnie i solidnie, zadając przemyślane pytania, płynnie przechodząc od tematu do tematu i rejestrując wypowiedzi rozmówców z maksymalną naturalnością. Jedyne, do czego można by się nieco przyczepić, to garstka literówek przepuszczonych przez korektę i brak spisu treści (wobec czego, chcąc powrócić do któregoś z tekstów, trzeba go szukać drogą kartkowania).

Jeśli nawet te rozmowy przeczyta tylko jeden na dziesięciu potencjalnych pacjentów, będzie to kolejny krok w stronę wzajemnego zrozumienia ludzi, którzy pragną pomocy i tych, którzy pragną im pomóc.

[1] Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin, „Twoje życie w moich rękach”, wyd. Burda Książki 2018, s. 49.
[2] Tamże, s. 67.
[3] Tamże, s. 70.
[4] Tamże, s. 133.
[5] Tamże, s. 49.
[6] Tamże, s. 51.
[7] Tamże, s. 62.
[8] Tamże, s. 119.
[9] Tamże, s. 161.
[10] Tamże, s. 179.
[11] Tamże, s. 63.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1788
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: