Dodany: 18.02.2005 15:06|Autor: adas
Tanecznym krokiem, pokonując śmierć...
Powieść o zderzeniu magii z codzienną szarością i biedą, małych radości z wielką polityką, dyktatury z wolnością. Miejsce akcji: Ameryka Środkowa; powieść oscylująca między "realizmem magicznym", autobiografią oraz esejem polityczno-społecznym.
Czyli wszystko już było, dziesiątki, ba! - setki razy, u latynoamerykańskich pisarzy różnego sortu. Tak więc... Po co marnować czas i zaglądać akurat do "Hadriany"?
Bo to rzecz o Haiti, kraju geograficznie bliskim Wenezueli, ale historycznymi więzami związanym z Francją. (Ciekawe: pisarze niemal zawsze ciążą - mimowolnie? - ku swemu kręgowi językowemu. A jeszcze bardziej wydawcy - w ten sposób Depestre'a "skatalogowano" bliżej Paryża niż Meksyku; i ja popełniam ten błąd). Bo to kraj niemal w stu procentach murzyński, bo to kraina narodzin vodu (lub voodoo, jak kto woli) z uwielbianych hollywoodzkich gniotów.
Powieść dzieli się na trzy części. I o ile pierwsza porywa swym szaleństwem, pełną paletą barw i namiętności, oraz hipnotyzuje maestrią tańca (w sposób porównywalny jedynie z nieokiełzanym rytmem "Niejakiej Mulatki" Asturiasa, acz lżejszy i mocniej podbarwiony radosnym erotyzmem), druga zaskakuje autoironicznym dystansem, to trzecia trochę rozczarowuje... grobowym chłodem.
Taniec i seks, seks i taniec. Obok katafalku, na którym leży ciało Hadriany, trwa weselna zabawa, ku zgrozie katolickich duchownych. Triumfalnie kroczy pochód masek, Paulina Bonaparte obdarza swymi wdziękami Simona Bolivara, cesarz Haitańczyków gra w tenisa spreparowaną przez karaibskich Indian ludzką głową, za przeciwnika mając samego Józefa Wissarionowicza. Tancerze w niesamowity sposób wyginają ciała, spętani szalonym karaibskim rytmem, nieustającym hałasem bębnów.
Co ważne, Depestre, mimo że zdarza mu się do niej zbliżyć, nigdy nie przekracza granicy pornografii. W jego powieści zmysłowość ciała, podkreślona szeregiem epitetów i przenośni, spełnia ważną rolę, a seks i miłość są w stanie przezwyciężyć nieodwracalną, wydawałoby się, śmierć. Tak jak haitańskie legendy i rytuały, co prawda tylko na jedną jedyną noc, przezwyciężają codzienny marazm - zastój suwerennie władający małym nadmorskim miasteczkiem.
No i to kolejne wydawnictwo o zombi (choćby niby esej, wyraźnie kpiący ze stylu Sartre'a, o niewolniczej genezie zjawiska). Co ważniejsze, niemal z pierwszej ręki.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.