Dodany: 14.07.2018 10:39|Autor: RenKa76

Książka: Ułuda
Cieślar Artur

Co jest prawdą, co wiarą, a co Bogiem


„(…) wszystko w życiu jest niewytłumaczalnie ze sobą połączone. Choć pewnie wolałbyś widzieć życie jako prostą, zwięzłą opowieść wyświetlaną na białym ekranie snopem z projektora z końcowymi napisami, po którym, z radością w sercu lub smutkiem, a może nawet niechęcią, chce się opuścić kino. To światło jednak nie odbija się od ekranu, nie sączy z projektora, ale płynie zawsze i wszędzie z serca samego wszechświata, z osierdzia Boga, dla którego nasza wiara czy niewiara nie ma najmniejszego znaczenia”[1]. Tak zaczyna się ta książka. A potem…

Potem jest historia. Taka historia: Iga ma raka. Umiera, pomimo medytacji, kuracji i chęci życia. Przed śmiercią prosi Mata, swego najlepszego przyjaciela, żeby rozsypał jej prochy w jakimś świętym miejscu. Iga jest buddystką, więc i miejsce musi być szczególne – Indie. Kraj miliona kultur, wierzeń, bogów i ludzi. W takich chwilach i takim prośbom się nie odmawia. Mateusz bierze więc plecak, prochy przyjaciółki i wsiada do samolotu. Jeszcze nie wie, jak wpłynie to na jego życie. Wszak każda podróż jakoś tam zmienia podróżującego. Ta jest szczególna – prowadzi do miejsc świętych, miejsc kultu, świątyń, rzek, jezior zamieszkanych przez bogów. W głąb Indii i w głąb siebie. Jakby tego było mało, Mata prześladuje pewien dziwny sen – o indyjskiej rodzinie z chorym synem. Sen mara, Bóg wiara, ale w co?

Nie da się tak po prostu streścić fabuły „Ułudy” Artura Cieślara. Nie da się, bo równie dobrze można opowiadać komuś swój sen; a ten, tak realny w nocy, w dzień wydaje się blady, rozmyty i dziwaczny po prostu. Niby jest jakiś bohater – na imię mu Mateusz, pochodzi z Polski, jedzie do Indii. A coś więcej? Nie wiemy jak wygląda, ile ma lat, czym się zajmuje. To wszystko niepotrzebne, nieistotne, jak balast, który się zrzuca, żeby wyżej polecieć. Niby jest Iga, lecz już raczej jej nie ma; została garść prochu w opakowaniu (nie, nie napiszę w jakim, ale sam pomysł jest niezwykły). Mat spotyka na swej drodze ludzi, o czymś tam z nimi rozmawia, nad czymś duma, czegoś szuka. Sensu życia? Swojego czy życia w ogóle? Cieślar stworzył powieść, która jest jednocześnie podróżą i wiwisekcją. Podróżą w głąb siebie, bo nie sposób podczas lektury nie zastanawiać się nas sobą: nad swoją religijnością, nad tym, jak i w co wierzymy, nad duchowością i sensem naszego istnienia. Taka operacja na otwartym sercu i umyśle. Podróżą we własne uczucia, bez biletu, miejscówki przy oknie i rezerwacji pokoju w hotelu. Autor daje nam do zrozumienia, że nasze życie jest podróżowaniem, niekoniecznie z plecakiem. A zaraz potem pyta: życie? Czym jest to, co nazywamy życiem? Może tylko iluzją, wytworem naszego umysłu, mirażem i fatamorganą? Jedną wielką ułudą? Skąd pewność, że sami siebie nie śnimy?

„Ułuda” to uczta dla wielbicieli religii, filozofii i ogólnie pojętej duchowości. To książka bez fajerwerków akcji; czyta się ją powoli, smakując zdanie po zdaniu, zastanawiając się nad ich sensem czy przesłaniem. To coś dla amatorów zadumy, refleksji i zdań, które zapadają w pamięć. Opowieść, która toczy się wolno, leniwie i dostojnie jak Ganges. Opowieść o życiu i o śmierci. Kto wie, czy nie bardziej nawet o śmierci. I o podróży. Bo przecież: „podróżujemy poprzez twarze. Podróżujemy poprzez ludzi, poprzez ich spojrzenia, które czasami mijamy obojętnie, innym razem dostrzegamy w nich mapy wytyczające dalszy kierunek, prowadzące nas do nieznanych krain”[2]. Dacie się zabrać w podróż w krainę „Ułudy”?


---
[1] Artur Cieślar, „Ułuda”, wyd. Świat Książki, 2018, str. 11.
[2] Tamże, str. 147.


[Recenzję opublikowałam również na swoim blogu oraz innych portalach]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1438
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: