Dodany: 26.07.2010 16:09|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Ćwiczenia z utraty
Tuszyńska Agata

1 osoba poleca ten tekst.

A darowany czas mijał...


Uwaga: recenzja zawiera co nieco szczegółów dotyczących treści, ale jest to pozycja dokumentalna, nie powieść, a ujawniam niewiele więcej, niż podaje nota wydawcy.


Późna miłość. Kiedy się spotykają, ona jest po trzydziestce, on plus minus dziesięć lat starszy, ma dwoje małych dzieci i (chyba jeszcze wtedy nie eks) żonę. Ona formalnie mieszka w Warszawie, ale tak naprawdę jej świat to „hotele, tymczasowe przystanki, mieszkania przyjaciół w Lublinie, Paryżu, Jerozolimie, Nowym Jorku” [1], bieganina za materiałami do kolejnych książek, pisanie, promocje, wieczory autorskie... On przez prawie ćwierć wieku emigracji przebył całą drogę nie od pucybuta do milionera wprawdzie, ale od niewykwalifikowanego robotnika do właściciela dobrze prosperującej firmy. To nie takie proste, zerwać z całym dotychczasowym życiem. Więc nie zrywają. Przez kilkanaście lat widują się raz na parę miesięcy. I wreszcie jest już kupiony dom w Toronto, wybrany „wspólny warszawski adres” [2]. Już niedługo naprawdę zaczną się cieszyć sobą – tylko „jeszcze trzeba odłożyć na studia dla Daniela, jeszcze nowa szkoła Nicka, jeszcze narty, jeszcze rowery, jeszcze...”[3].

I nagle się okazuje, że nie będzie już żadnego „jeszcze”, a jeśli będzie, to nie takie... Nic już nie będzie takie jak było ani jak miało być. Chwilowa niedyspozycja okazuje się objawem śmiertelnej choroby; to „glioblastoma multiforme, najbardziej drapieżny z istniejących nowotworów mózgu. Stopień złośliwości czwarty, także najbardziej uprzywilejowany. Nie daje szans, zabija w ciągu kilku miesięcy”[4], a przy zastosowaniu najnowocześniejszych metod leczenia udaje się odroczyć wyrok o rok, półtora. Ale jeśli nawet tak – jakie będą te ostatnie darowane chwile? Staną się błogosławieństwem czy przekleństwem?...

„Ćwiczenia z utraty” to przejmujący zapis tragedii, jaka każdego roku staje się udziałem paru milionów osób w różnych zakątkach świata. Reportaż z umierania i z towarzyszenia umierającemu. Nie pierwszy w literaturze, by wspomnieć wydaną kilka lat wcześniej równie wstrząsającą opowieść Tamary Zwierzyńskiej-Matzke i Svena Matzkego „Czasami wołam w niebo” czy nieprzetłumaczoną na polski „Prywatną bitwę” Corneliusa Ryana i jego żony Katherine. Ale każdy z tych dramatów mimo oczywistych podobieństw ma swój wymiar indywidualny, każdej parze czy całej rodzinie oprócz samej fizyczności osoby bliskiej odbiera coś innego i w inny sposób. Nowotwór mózgu jest wśród tych chorób szczególnie perfidny, bo to nie tylko ból, nie tylko obezwładniające skutki chemii i naświetlań; czy na skutek samego guza, czy dokonanej operacji, jakaś część mózgu może bezpowrotnie obumrzeć. Czasem tylko ta odpowiedzialna za wzrok, słuch, ruchy ręki, ale czasem także ta, której człowiek zawdzięcza swoją osobowość. A wtedy „nie jest tym samym H. sprzed diagnozy. Tamtego nie ma. Nie ma”[5]. Co jest lepsze – stracić kogoś nagle i zapamiętać go takim, jakim się go pokochało, czy być z nim jak najdłużej, jeszcze miesiąc, jeszcze rok, patrząc, jak stopniowo traci temperament, wolę czy pamięć, albo wszystko naraz? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi, zresztą nawet gdyby była, i tak pozbawiona byłaby mocy sprawczej, bo wybór pomiędzy opcjami „a” i „b” nikomu nie jest dany... To niełatwa lekcja i mało kto zostaje po niej bez trwałych blizn na duszy. Może lżej jest znosić ją człowiekowi, który głęboko wierzy, że cierpienie jest ofiarą, a śmierć przepustką do wiecznego życia – ale jeśli nie, jeśli zamiast wiary nosi w sobie przeświadczenie, że za każdą chwilę szczęścia, ba, nawet za marzenie o szczęściu trzeba słono zapłacić?...

Tuszyńska ma dar pisania, fantastycznie zamienia myśli i uczucia na słowa, ale nawet tak wprawne pióro, przytłoczone ciężarem bolesnych przeżyć, waha się, drży, gubi się w czasach i osobach narracji – i trudno się dziwić; to zresztą tylko zwiększa autentyczność dokumentu, ale też wymaga od czytelnika trochę bardziej wytężonej uwagi. Powiedzmy sobie szczerze: to nie jest książka, którą można przeczytać ot, tak sobie, nie nastawiając się na potężną dawkę emocji (a swoją drogą, znacznie łatwiej zrozumieć niektóre odczucia autorki - zwłaszcza ten głęboko zakorzeniony lęk przed szeroko pojętą zagładą, i to przekonanie, że trzeba wykorzystać każdą daną człowiekowi chwilę, żeby zdążyć, nim spadnie cios - znając jej „Rodzinną historię lęku”, w której obszernie opowiada dzieje swoich przodków ze strony matki). Ale jeśli jesteśmy w stanie to znieść – warto, tak jak warto sięgnąć po każdą książkę, która porusza tematy trudne i ciężkie, zmuszając do zastanowienia: a jak ja bym się zachował/-a w takiej sytuacji?



---
[1] Agata Tuszyńska, „Ćwiczenia z utraty”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007, s. 97.
[2] Tamże, s. 6.
[3] Tamże, s. 23.
[4] Tamże, s. 6.
[5] Tamże, s. 164.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2003
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: