Dodany: 10.09.2017 11:32|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Nie tylko wtedy, nie tylko we Lwowie


Nie była ta nasza Druga Rzeczpospolita, choć wytęskniona i z radością powitana, rajem na ziemi, oj, nie! Bo gdyby była, nie musiałyby w niej powstawać takie opowieści jak ta i – ogromnie podobne zarówno w treści, jak i w formie – „Dzieci znikąd” Boguszewskiej. Różnica tylko taka, że tam akcja toczy się w domu dziecka – stąd bohaterowie w różnym wieku i różnej płci, połączeni tylko brakiem własnego miejsca na ziemi; tu zaś w świetlicy dla małoletnich gazeciarzy – stąd populacja z jednej strony bardziej jednorodna (sami chłopcy w wieku szkolnym), z drugiej bardziej zróżnicowana socjalnie, bo jedni z rodzin pełnych i mocno ze sobą związanych, tyle że skrajnie ubogich, drudzy mający wprawdzie dach nad głową, lecz wokół siebie tylko chłód i niechęć, jeszcze inni nietutejsi, wygnani z domu lub z własnej woli przybyli „na zarobek” do miasta, które prócz groszowych stawek oferuje im możliwość spania „na podwórku redakcji (…) pod straganami (…), w pewnym starym, na wpół rozwalonym składzie”[1]. No i, ponieważ to Lwów, a nie stolica, prócz Polaków i Żydów są jeszcze Rusini (dzisiejsi Ukraińcy) oraz potomkowie niemieckich osadników. Mimo tej etnicznej różnorodności wszyscy do siebie w pewien sposób podobni; wszyscy wiedzą, co to głód, chłód i ciężka praca, wszyscy nauczyli się już, że życie niczego darmo nie daje, że o swoje trzeba walczyć zębami i pazurami. Póki tego „swojego” dla wszystkich starcza, różnic się nie widzi; ale „jak jest tak trudno się wyżywić, to zaraz przychodzi ta złość, że niby skąd oni i jakie ich prawo. Nie może to »Iwan« na wsi siedzieć i krowy paść a gnój rozrzucać? Albo taki »Icek« cebulami na Krakowskiem handlować? (…) Tak, ma się rozumieć, mówią Polacy. Bo Rusini to powiadają, że »tych Lachów przydałoby się dobrze nauczyć«”[2]. Także w świetlicy nie wystarcza tego, czym wychowawcy chcieliby podopiecznych obdzielić, bo jak w jednej izbie pomieścić kilkudziesięciu chłopców, jak sprawić, żeby wszyscy równocześnie zjedli posiłek i zajęli się wspólną zabawą? Więc dzieciaki się przezywają i tłuką, i jakże łatwo ulegają podszeptom ludzi, dla których odmienność – czy to języka, czy wiary, czy wyglądu – jest powodem, by kogoś „bezkarnie niszczyć, bić i krzywdzić”[3]. I nie ma się co łudzić, że te uliczne diablęta po paru popołudniach w świetlicy zmienią się w słodkie aniołki; raz mali Polacy zrozumieją, że źle zrobili, wybijając okna w żydowskim sklepie, pożałują i popłaczą, innym razem stworzą z małymi Żydami wspólny front przeciw Cyganowi, który się upomni o swoje miejsce między nimi… A jednak upartym wychowawcom jakoś udaje się w tych rogatych duszyczkach zasiać ziarno tolerancji, bo oto podczas przedświątecznego posiłku, jedzonego „po ludzku, z jednej miski – jak w domu!”[4] chłopcy bez kpin rozmawiają o katolickich, ewangelickich i żydowskich zwyczajach świątecznych, a Moniek i Salek, zaproszeni na wspólną Wigilię, nie odmawiają; bo z zupełną powagą dyskutują, jaką nazwę nadać Ziemi, „żeby wszyscy ludzie byli z niej zadowoleni, żeby przyjęli ją jako swoją, a nie narzuconą sobie, bo wszakże ziemia jest wspólną ojczyzną ich wszystkich”[5], i ostatecznie postanawiają ją ochrzcić „planetą braterstwa”[6].

Dzisiaj może trochę razić publicystyczno-dydaktyczny ton, pobrzmiewający zwłaszcza w wypowiedziach wychowawców, ale w czasach, kiedy ta opowieść powstawała, istniało wielkie zapotrzebowanie społeczne na literaturę dla dzieci i młodzieży uczącą tolerancji dla ludzi różnych wyznań i różnych obyczajów, wskazującą, że nie należy automatycznie gardzić żadnym człowiekiem, choćby chodził w łachmanach i nie potrafił się elegancko zachować. Szczególnie dzieckiem, które na swoją sytuację życiową nie ma żadnego wpływu. Nie tylko zresztą wtedy i nie tylko we Lwowie niejednemu młodemu czytelnikowi przydać się mógł literacki materiał do rozmyślań nad tym, czy aby na pewno „słuszne jest zawsze pójście ze swoją gromadą”, zwłaszcza gdy celem tej gromady jest „wspaniała, męska, twarda i bezlitosna walka z obcym plemieniem”[7]…


---
[1] Halina Górska, „Chłopcy z ulic miasta”, wyd. Nasza Księgarnia, 1986, s. 58.
[2] Tamże, s. 17.
[3] Tamże, s. 37.
[4] Tamże, s. 59.
[5] Tamże, s. 75.
[6] Tamże, s. 76.
[7] Tamże, s. 36.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 499
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: