Dodany: 30.07.2017 01:06|Autor: miłośniczka

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Lustra i reflektory
Janta Aleksander (Janta-Połczyński Aleksander)

5 osób poleca ten tekst.

Treść o wadze kilkudziesięciu kilogramów


O Aleksandrze Jancie nie wiedziałam nic, gdy natknęłam się na tom „Lustra i reflektory” na „półce książek niechcianych” (takich do wzięcia, niewypożyczanych od niepamiętnych lat) w bibliotece. Zaintrygowana nieznanym mi nazwiskiem i ciekawie brzmiącym tytułem, wzięłam książkę ze sobą do domu, gdzie odczekała dość długi czas, zanim zaczęłam z nią przygodę.

Teraz z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że te eseje i wspomnienia jednego z czołowych polskich reportażystów I połowy XX wieku okazały się największą literacką niespodzianką, jaka spotkała mnie w tym roku. Janta spostrzeżenia i uwagi miał celne, w dodatku był świetnym literatem i miał dużą wiedzę, wzbogaconą o wiele doświadczeń z rozmów z wielkimi postaciami swojej epoki. Korespondent polskiej prasy literackiej i emigracyjnej, autor wywiadów, przyjaciel wielu artystów Polski dwudziestolecia międzywojennego. Ciągle w ruchu, rozerwany pomiędzy spotkaniami z kolejnymi nowymi ludźmi, nowymi artykułami, wierszami, książkami, które pisał, a pracami, dzięki którym pobierał stałe pensje (m.in. jako redaktor magazynu w Nowym Jorku). Człowiek-orkiestra, taki, o jakich dziś trudno – próżno szukam w pamięci nazwiska kogoś ze współczesnych, kto mógłby się pochwalić podobnym dorobkiem (twórczym i tą masą doświadczeń, jakie miał w swoim życiorysie autor „Luster i reflektorów”).

Ale do rzeczy! Co w tej książce można znaleźć? A może powinnam zapytać: czego tu nie ma? Pierwsze rozdziały to wspomnienia ze spotkań z ludźmi-legendami, z którymi kiedyś przeprowadzał wywiady, publikowane głównie w „Wiadomościach Literackich” Grydzewskiego. Szkoda, że nie ma tu samych wywiadów, rozumiem jednak, że mogłyby one znacząco powiększyć objętość i tak dość już grubego tomu. Są zatem zapiski o tym, jak przebiegały spotkania, na jakie tematy prowadzona była rozmowa i jakie wrażenie na dziennikarzu wywarły takie znakomitości, jak Teodor Dreiser, Charlie Chaplin, prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin Delano Roosevelt, Karol Szymanowski, Ignacy Paderewski, lord Alfred Douglas, noblista André Gide. O wszystkich pisał z dużym szacunkiem i masą ciepła. Może poza Janem Kiepurą, który musiał zrobić na autorze wybitnie złe wrażenie – da się to wyczuć z kart książki.

Dalej obszerny rozdział o Ignacym Domeyce, naszym rodaku, który całkowicie zrewolucjonizował edukację Chile. Domeyko jest do dziś czczony w tym dalekim kraju jako bohater narodowy, jego nazwiskiem ochrzczono góry w Chile, jeden z minerałów oraz planetoidę, a my tak niewiele o nim wiemy. Aleksander Janta przybliżył nam jego postać w sposób łatwiejszy do przyswojenia niż sucha notka na Wikipedii. Pisał o barwnej młodości, życiu w Ameryce Południowej, ostatniej podróży uczonego do Polski, o jego wadach i nawykach, o imprezach, jakie zgotowano w Krakowie i Warszawie na jego cześć, wreszcie – o całym jego twórczym dorobku.

Na szczególną uwagę zasługują te eseje-wspomnienia, które poświęcone zostały pamięci wielu bliskich przyjaciół Janty. Na pewno niemal wszystkim znane są ich nazwiska: Mieczysław Grydzewski, Rafał Malczewski, Jan Lechoń, Marian Hemar, Kazimierz Wierzyński, Witold Gombrowicz. Ci, których zawierucha wojen rzuciła w obce kraje, nie wykorzeniła z nich jednak tego elementu polskości, który kazał im wciąż tworzyć dzieła, dzięki którym zyskali nieśmiertelność. Są spotkania ze Zbigniewem Herbertem, jak również z Czesławem Miłoszem. Słów kilka o Stanisławie Szukalskim, niesłusznie znanym dzisiaj głównie jako „polski dziadek Leonarda di Caprio” (gdyż przyjaźnił się z jego ojcem), a niegdyś – jednej z najbarwniejszych postaci ze światka artystów dwudziestolecia międzywojennego. Oczywiście, to tylko kilka z szeregu nazwisk przewijających się przez karty „Luster i reflektorów” – wyliczenie wszystkich musiałoby znudzić nawet najbardziej cierpliwego czytelnika recenzji, gdyż nawet w książce „Indeks nazwisk”, rozłożonych na dwie kolumny (a druk jest drobny), zajmuje strony 515-528 (czyli sporo).

Eseje i wspomnienia, jakie poświęcił konkretnym postaciom, są także pełne naprawdę zabawnych anegdot, nieznanych szerszemu ogółowi, a zasługujących na to, by o nich pamiętano.

Zdecydowanie najtrudniej czytało mi się esej zatytułowany „We Lwowie, pewnej Palmowej Niedzieli”. Reporter spotkał się w Stanach Zjednoczonych z Mirosławem Siczyńskim, który w kwietniu 1908 roku dokonał udanego zamachu na ostatniego namiestnika Galicji, hrabię Andrzeja Potockiego. („Za naszu hrywdu”, jak utrzymywał skazany na śmierć, a następnie ułaskawiony przez cesarza winny.) Tutaj jednak autor nie ograniczył się do samego podsumowania kilkudniowych rozmów, okrasił artykuł wieloma wyjątkami z prasy tamtego okresu (głównie z „Gazety Lwowskiej”), cytując niekiedy artykuły w całości. Muszę przyznać, że rzadko brnę przez teksty sprzed reformy ortograficznej, czasem jednak warto dokonać tego wysiłku, jak w tym przypadku – Janta ukazał całe tło społeczne i polityczne Galicji, nastroje, jakie poprzedzały zamach; w zasadzie mamy tu skondensowaną wiedzę o relacjach polsko-ruskich w pierwszej dekadzie poprzedniego stulecia. Dla mnie to było niesamowite doświadczenie, bo czytałam o miejscach, w których się wychowałam, a o których tak niewiele było mi wiadomo – ilość wiedzy, jaką wyniosłam z tego artykułu jest nieporównanie większa od tej, którą przyswoiłam z podręcznika historii w liceum.

Tom kończą rozważania na temat bólu i chirurgii jako swoistego rodzaju współczesnych torturach. Esej ten emanuje strachem, cierpieniem, czuje się utratę nadziei, ale i pogodzenie z losem – niestety nie jest datowany, nie wiem więc, czy napisany został jakoś niedługo przed śmiercią pisarza i poety, ale można odnieść wrażenie, że tak właśnie jest. Smutny akcent na zakończenie lektury.

Mam jeszcze tyle do powiedzenia o tej książce, że zupełnie się już pogubiłam. Nie wiem, co powinnam w tym miejscu dodać, bo przecież nie chodzi o dokładnie streszczenie zawartości tomu. Ta książka powinna ważyć kilkadziesiąt kilo od zawartej w niej treści, z powodu tych wszystkich ludzi, jacy są w niej wciąż – i na zawsze już – żywi. Od nadmiaru uczuć, miejsc, wydarzeń. Dziwi mnie tak znikoma wiedza o autorze, tak niewiele ocenionych książek, tak mało pozycji jego autorstwa dostępnych nawet w bibliotekach w stolicy! Pozostaje mi chyba tylko zaapelować do odbiorców recenzji, aby Jantę czytać i nie dać popaść mu w całkowite zapomnienie. „Lustra i reflektory” to perełka wśród wszystkich wspomnień, jakie kiedykolwiek czytałam. To też niesamowicie obszerny zbiór tropów literackich, filmowych i muzycznych, po prostu miód na moje serce, spragnione literackich uczt. Szkoda tylko, że nie zostały wznowione – i że to jedyne wydanie z 1982 roku zostało potraktowane nieco po macoszemu – moje czytanie pozbawiło książkę obwoluty wykonanej z niepowlekanego, cienkiego papieru i podniszczyło podobnie nietrwałą okładkę główną, a jedynym grzechem, do jakiego mogę się przyznać, jest przekładanie jej co rusz do innej torebki.

Poczęstuję Was jeszcze wierszem poety, który został umieszczony na stronie 218:

NIEPEWNOŚĆ

Chińczykowi
poecie minionych lat
śni się że jest motylem

poruszając witrażami skrzydeł
nad stu kwiatami przelata

na jednym siadł
ale zbudził się kto wie czemu
nie mógł się odtąd pozbyć wątpliwości
narastającej z wiekiem
i gnębiącej go po kres żywota

czy istnieje jako ludzka istota
której śni się bycie motylem
czy jako motyl co śni
że jest człowiekiem

---

Aleksander Janta, „Lustra i reflektory”, wyd. Czytelnik, 1982

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1399
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: