Dodany: 04.06.2017 17:05|Autor: imarba

Kocham starą Słaboniową!


Każda kultura ma swoje baśnie, duchy i piekielne stwory; siedzą sobie w folklorze, w wiejskich bajaniach, w zabobonach i spokojnie czekają, aż ktoś je na nowo odkryje. Przez wieki wyjaśniały to, co niewyjaśnione, strzegły moralności i porządkowały świat, ale wypierane przez chrześcijaństwo, „nowoczesność” oraz modę na stwory pochodzące z innych kultur, pochowały się po kątach świadomości kulturowej i egzystują jeszcze tylko w bajkach... ale czy na pewno?

Czytałam ostatnio dwie lub trzy powieści (i to dobre) bazujące na dawnych słowiańskich wierzeniach i przyznam, że było to dla mnie bardzo ciekawe, inspirujące czytelnicze doznanie.

„Starą Słaboniową i spiekładuchy” poleciła mi koleżanka znająca moje literackie preferencje; rzeczywiście się nie pomyliła.

To nie jest wyłącznie powieść o tytułowych „spiekładuchach”, ale także o ich trwaniu, pojmowaniu oraz funkcjonowaniu w wiejskiej kulturze przez lata. Takich starych Słaboniowych z ich opowieściami i wiedzą jest coraz mniej, zastąpiły je Google oraz filmy o inwazji zombie, gdyby się jednak dobrze przyjrzeć, okaże się, że zombie są dla kultury choćby Haiti tym, czym dla nas przez wieki były strzygi albo wąpierze.

Opowieść rozciąga się na lata i podzielona jest na rozdziały-opowiadania – z których każdy dotyczy tej samej społeczności, ale innego wydarzenia. Połączone są one klamrą fabularną; stanowi ją historia samej Słaboniowej, mocno niebanalna (i kobieta, i historia) i nie taka znów sielsko-anielska.

Na samym początku poznajemy wieś; nie ma tu nic z „urokliwości” przesłodzonych obrazków, ze stylizacji – to wieś prawdziwa, taka, gdzie bywa zimno, głodno i paskudnie, gdzie każda zagroda podlana jest litrami gorzały i świeci podbitymi oczami „ukochanych żon i matek”. Gdzie króluje paternalistyczne podejście do rodziny i dzieci, wiejskie poczucie „przyzwoitości”, które z przyzwoitością czasem niewiele ma wspólnego.

Ta wieś to wszechświat. Maleńki, swojski, swojsko groźny. Rustykalny, przaśny, ale też rozbuchany seksualnie, pełen pokus i mrocznych tajemnic. Reszta świata istnieje tylko w domyśle, na obrzeżu, w mieście, w radiu, w starym telewizorze marki Rubin, a potem – po latach – w listach i opowieściach o Unii Europejskiej.

Te światy się nie przenikają. W pewnym sensie nawet się wykluczają.

Słaboniowa jest osobą „widzącą” i „wiedzącą”; wie i widzi, bo umie patrzeć (to cecha dziś rzadka u ludzi wpatrzonych w ekrany smartfonów), umie też dodać dwa do dwóch. Potrafi pomagać. Wymyka się zwykłym ocenom, nie trudno nam powiedzieć, czy jest zła, czy dobra, ona chyba pozostaje obok wszelkiej klasyfikacji i to w tej postaci genialne – jest jak diament o wielu barwnych obliczach, może i błyszczący, ale twardy.

Dodatkową, a gwarantuję wam, nie jedyną zaletę tej książki stanowi narracja. Ta narracja to nie tylko fakty i dialogi, ale też cała otoczka niezbędna, by opowieść stała się czymś więcej niż zapisem zdarzeń. Pięknie poprowadzona, lekka, cudnie wiejska, świetnie zrozumiała, a jednak inna od wszystkich.

Język przystosowany do miejsca i do bohaterów jest równocześnie lekki, płynny, piękny, niesamowicie plastyczny. Z lekką, leciutką nutą „Konopielki” Redlińskiego, ale to taki posmak zaledwie. Z opisów wydobywają się nie tylko słowa i obrazy, ale i zapachy czy dźwięki „wydzierane” słowem przez autorkę z głębi serc czytelników, z odległych miejsc, z wakacji spędzanych u dziadków na wsi, ze wspomnień jak z cudownych baśni. Język tej powieści zasługuje na szczególną uwagę, bo nie sposób pisać o „spiekładuchach” słowami nadającymi się do opisywania najnowszego modelu laptopa. One zasługują na mowę bardziej intymną, na to, co gra w duszy, na zaśpiew, na soczyste przekleństwo... Zasługują, by o nich mówić pięknie.

Książka wydana w 2013 roku, a więc stosunkowo dawno temu, w zalewie nowości jakoś słabo przebiła się do świadomości czytelniczej, czego bardzo żałuję. Szkoda, że takie perełki nikną gdzieś w czeluściach księgarń, zamiast cieszyć oczy i dusze czytelników.

Wpisana do kategorii „horror”, nie powinna jednak tam się znaleźć, to raczej poetycka opowieść grozy, i poetyckości w niej więcej, a groza jest inna niż w horrorach, o wiele bardziej inteligentna, przemawiająca do serca i duszy, nie tylko do instynktów.

Gdybym miała dać 10 na 10, dałabym 15, a tak jest 6/6.


[Recenzję umieściłam na swoim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2826
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: carmaniola 15.01.2021 10:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Każda kultura ma swoje ba... | imarba
Wrzuciłam do schowka po Twojej recenzji i w końcu udało mi się przeczytać. I podpisuję się pod tą miłością do Słaboniowej i pod wątpliwościami co do zakwalifikowania tej powieści jako horror :-).
Użytkownik: Rbit 22.02.2021 13:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Wrzuciłam do schowka po T... | carmaniola
Czytam właśnie. Toż to obyczajowe, wiejskie fantasy z czasów PRL.

Dołączam się do chóru zachwyconych.
Piękna, kobieca narracja.

Użytkownik: carmaniola 23.02.2021 08:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytam właśnie. Toż to ob... | Rbit
Witaj w klubie :-)
Użytkownik: Monika.W 11.02.2024 09:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Wrzuciłam do schowka po T... | carmaniola
U mnie podobnie - przeczytałam pod wpływem tej recenzji i innych pochwalnych wypowiedziach. Zdecydowanie warto czytać o Słaboniowej. Mam nadzieję, że ta recenzja zachęci jeszcze wiele osób do lektury.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: