Dodany: 15.05.2010 17:22|Autor: Luiza_Stachura

Na granicy


„Koreański narrator powieści »Mogę odejść, gdy zechcę« ma prawo zniszczyć siebie i stworzyć siebie na nowo. Pragnie stworzyć siebie na nowo przez dekompozycję istniejącego »ja«. Wybieranie życia »ku śmierci« jest procesem niebezpiecznym” – tymi słowami przyciąga, zachęca i kusi czytelnika polski wydawca (Vesper, 2006) książki Kima Young-ha[1].

Przeczytawszy te zdania, zastanawiamy się: czyżby przykład literatury eksperymentalnej, ale tym razem z Korei Południowej? Czyżby reinterpretacja autotematyzmu, autokreacji, dekonstrukcji powieści albo postmodernistycznego żonglowanie motywami? Czyżby…

Warto zaznaczyć, że „Mogę odejść, gdy zechcę” jest pierwszym wydanym w Polsce utworem koreańskiego pisarza. Dla niektórych może to być pierwsze i ostatnie spotkanie z twórczością Kima Young-ha. Dlatego warto jednak rozpocząć przygodę z utworami koreańskiego artysty nie od mikropowieści, którą jest „Mogę odejść, gdy zechcę”, ale od opowiadań („Wampir i inne opowiadania”). Kim Young-ha bowiem ma wyjątkowy talent do kreowania mikroświatów, miniatur, a nie – jak wydaje się po „Mogę odejść, gdy zechcę” – do tworzenia dłuższych form literackich.

Zaczyna się bardziej jak esej niż jak literatura eksperymentalna (chociaż w tym również można upatrywać element eksperymentu). Narrator odwołuje się do obrazu Jacques'a-Louisa Davida „Śmierć Marata”. Rozpatruje dzieło malarskie z kilku perspektyw, ale szczególnie interesuje go próba stworzenia prawdziwego wizerunku szaleństwa. Quasi-filozoficzne rozważania zamierają jednak tak szybko, jak szybko się pojawiły.

Kontrapunktem staje się nawiązanie w ostatnim rozdziale „Mogę odejść, gdy zechcę” do obrazu Eugène'a Delacroix „Śmierć Sardanapala”. Narrator zachwyca się kunsztem Delacroix – francuski malarz „wiedział, co myślą ludzie, którym udało się zawładnąć śmiercią”[2].

Nastrój ezoteryczności, efemeryczności, wykreowany przez Kima Young-ha na wstępie, w pierwszym rozdziale, szybko się rozmywa. Kolejne części tylko dobijają dobry początek.

Narrator „Mogę odejść, gdy zechcę” specjalizuje się w dość kuriozalnym sposobie rozwiązywania ludzkich problemów. Pomaga wybrać się w daleką podróż. Podróż do kresu… życia.

Dominujące w życiu codziennym samotność, pustka, bezsensowność szybko mogą doprowadzić do mniej bądź bardziej dramatycznego końca. Pokusa śmierci – śmierci jako jedynej skutecznej metody umożliwiającej wyjście z zamkniętego, błędnego koła – staje się obsesją wielu ludzi. A zatem wielu potencjalnych klientów narratora z książki „Mogę odejść, gdy zechcę”.

Postacie są papierowe, bezbarwne, zdolne jedynie egzystować niczym zombie poszukujące „żywiciela”. Mimozy, niezdecydowane, pełne lęku i strachu, a jednocześnie puste, wydrążone niczym lalki – takie zdają się bohaterki zapełniające przestrzeń mikropowieści Kima Young-ha.

Samotność, ból, cierpienie, odrzucenie, niemożność poradzenia sobie z własnymi lękami z łatwością są w stanie doprowadzić albo do szaleństwa, albo do zaniku emocji, odrętwienia, półśmierci.

Kreacje bohaterów, a raczej bohaterek, można poczytać za wnikliwe odwzorowanie licznych kobiet współczesnego świata, nie tylko z Korei Południowej, ale i z innych gwałtownie rozwijających się krajów, choćby Europy Zachodniej. Z drugiej jednak strony utwór momentami odrzuca, nudzi. Ciągłe wahanie się i miotanie postaci, trywialność albo – wręcz przeciwnie – absurdalność przedstawianych scen i problemów jest w stanie zmęczyć czytelników.

Balansowanie między kiczem a sztuką kończy się w tym przypadku względną porażką koreańskiego pisarza. Względną, gdyż niektórzy czytelnicy będą chcieli zobaczyć (z perspektywy europejskiej, oczywiście) problem „eutanazji”, godnej śmierci jako najważniejszy czy główny temat utworu (od razu dodajmy: to nie jest książka o eutanazji). Inni zachwycą się językową stroną działa Kima Young-ha. Kolejni zaś zaczną śledzić typowo postmodernistyczne zagrania. Zapewne dla nastolatek plusem staną się quasi-romantyczne wyobrażenia o tragicznej śmierci (tragicznej, bo w młodym wieku), o wiecznym rozłączeniu, rozdzieleniu, o niemożności znalezienia drugiej osoby, która zrozumie i „wyleczy” z bólu życia.

Witkiewicz stwierdził kiedyś, że powieść jest osobliwym „workiem bez dna”, do którego pisarze wrzucają cokolwiek. „Mogę odejść, gdy zechcę” przypomina „worek bez dna”, a szkoda…

„Mogę odejść, gdy zechcę” Kima Young-ha rozczarowuje. Studium śmierci, studium pragnienia śmierci, a zarazem strachu przed nią przemienia się w karykaturę. Potencjał tematu zostaje zagrzebany. Żywcem.



---
[1] Na początek też należy się małe wyjaśnienie: Kim to nazwisko i w naszej kulturze piszemy: Young-ha Kim, ale zgodnie z azjatyckim zapisem poprawnie jest: Kim Young-ha. Nie uniknęli tego dylematu i wydawcy dwóch książek koreańskiego pisarza. W recenzji zachowuję pisownię: nazwisko i imię (imiona).
[2] Young-ha Kim, „Mogę odejść, gdy zechcę”, przeł. A. Kaniuka, wyd. Vesper, Poznań 2006, s. 132.


[Tekst umieściłam wcześniej na swoim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 844
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: