Dodany: 09.05.2010 21:27|Autor: adas
W cieniu pisarza
Joseph Conrad wielkim pisarzem był! Aczkolwiek nierównym, obok niepodważalnych arcydzieł - patrz: "Jądro ciemności" czy zmaltretowany przez program nauczania "Lord Jim" - zdarzało mu się pisać książki dziś rażące sentymentalizmem, pewną taką naiwnością. Gdzieś na styku tych dwóch "nurtów" swe miejsce odnajduje "Nostromo", pozycja z ważniejszych w dorobku Conrada, potrafiąca jednakże irytować w szczegółach.
W odróżnieniu od większości książek Conrada akcja tej powieści nie rozgrywa się na Dalekim Wschodzie, z morzem i żeglugą też ma dość luźny związek. Tłem jest fikcyjne południowoamerykańskie państwo Costaguana, republika od dnia uzyskania niepodległości targana wielorakimi konfliktami, z cyklicznie wybuchającymi wojnami domowymi włącznie. Conrad niemal mimochodem diagnozuje specyfikę latynoskiej "demokracji", a warto pamiętać, iż czyni to dobre pół wieku przed wybuchem boomu iberoamerykańskiego. I refleksja ta nie różni się zbytnio od późniejszych, autorstwa Llosy, Márqueza czy Fuentesa, by pozostać przy największych.
W tym miejscu na scenę z impetem wdziera się Vásquez, a dokładniej narrator "Sekretnej historii Costaguany", José Altamirano i zgłasza liczne zastrzeżenia. I są one starannie udokumentowane, trzeba mu to przyznać. Okazuje się, że historia Costaguany jest bliźniacza do dziejów Stanów Zjednoczonych Kolumbii (wcześniej i później występujących pod innymi nazwami), a zwłaszcza jednej z jej licznych prowincji - Panamy. Tak, tej samej, dziś kojarzonej z kokainowym dyktatorem Noriegą i przede wszystkim: Kanałem.
Altamirano nie tyle zauważa liczne podobieństwa, co sam, we własnej osobie, stanowi inspirację dla Conrada, nękanego akurat przez twórczą niemoc. Pewnej paskudnej, londyńskiej, jesiennej nocy to on opowiedział angielskiemu pisarzowi o Panamie i jej dziewiętnastowiecznej historii. Od tej chwili czuje się współautorem "Nostromo", a jego obsesją stanie się odtwarzanie losów nie tylko swoich, swej ojczyzny, ale i życia Józefa Teodora Konrada Korzeniowskiego.
W powieści Kolumbijczyka na równych prawach koegzystują więc trzy wątki: autobiografia narratora, życiorys Conrada oraz historia Kolumbii (czy nawet szerzej - analiza latynoamerykańskiej dyktatury). Ta ostatnia składa się z bitew, okrucieństw, tyranów, ale też kreatur tragikomicznych i paskudnych wydarzeń o wydźwięku niemal anegdotycznym. Sam Altamirano - nieślubny syn rozczarowanego rewolucjonisty, stojący z boku obserwator i cynik - jest postacią nietuzinkową. Trzeźwy osąd rzeczywistości miesza z poczuciem wyższości, kpinę z patosem, wykształcenie z zaślepieniem. No cóż, jeśli "Kolumbia - jak wiadomo - jest krajem schizofrenicznym"[1], a każdy Kolumbijczyk prędzej czy później staje się bohaterem (wojny domowej) lub też "ofiarą poetycznych nieszczęść: upadku z konia czystej krwi, pojedynku o utracony honor"[2], to i główny bohater nie może być zwyczajny. Może się mijać z prawdą, to tak!, ma prawo - w końcu jest Kolumbijczykiem.
Literacko nie jest to może książka pozbawiona wad, nie do polecenia na przykład przeciwnikom licznych nawiasów w tekście i równie obszernych cytatów. Można się zastanawiać, czy wnosi coś nowego do któregoś z dwóch głównych tematów. Badacze twórczości Conrada pewnie wzruszą ramionami, fani Ameryki Łacińskiej też, ale mieszanka to w sumie zgrabna i godna uwagi. Dlaczego powstała? Oddajmy głos autorowi: "Wydało mi się nieprawdopodobne, że nikt nie napisał tej powieści wcześniej..."[3]. No właśnie.
---
[1] Juan Gabriel Vásquez, "Sekretna historia Costaguany", tłum. Katarzyna Okrasko, wyd. Muza, Warszawa 2009, s. 145.
[2] Ibidem, s. 59.
[3] Ibidem, s. 276.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.