Dodany: 09.05.2010 20:48|Autor: Joanna d'Arc

Tam, gdzie trawa historię wyśpiewuje


Było już czarno na zewnątrz (w końcu północ minęła dawno), kiedy skończyłam czytać "Trawa śpiewa". I pierwszą myślą, która urodziła mi się w głowie zaraz po opuszczeniu Ngesi w Południowej Afryce, było "Chcę więcej Lessing!".

Sam początek powieści to rzecz niewesoła – na werandzie domu znaleziono ciało Mary Turner, żony tamtejszego farmera. Do morderstwa przyznaje się Murzyn Moses, ich służący. Śledztwo wskazuje, że zbrodnię popełniono najprawdopodobniej ze względu na kosztowności.

Jeśli ktoś oczekuje zagadki w stylu Sherlocka Holmesa, gorzko się rozczaruje – bo pierwszy rozdział wyjaśnia wszystkie okoliczności zabójstwa, znamy ofiarę i kata. Jedynie świadomość, że wszystko dzieje się w kontrastowym czarno–białym i ubogo–bogatym środowisku, nie pozwala przyjąć za pewnik, że chodziło o biżuterię. Że zabił dla błyskotek.

Doris Lessing zastosowała kompozycję klamrową; spięła początek i koniec, zakrzywiła czasoprzestrzeń, wrzucając czytelnika do tajemniczego środka. Oglądamy życie Mary od samego dzieciństwa – ojciec alkoholik, zrzędliwa matka, która osacza córkę, wybrawszy ją wcześniej na podporę i powierniczkę cierpienia. Jedynym ratunkiem okazuje się ucieczka do miasta, do szkoły z internatem, gdzie dziewczyna zaczyna zupełnie nowe życie. Po śmierci rodziców rozwija skrzydła z jeszcze większą siłą. Staje się kobietą z odpowiednim wykształceniem, pracą. Żyje sama, ale nie samotnie, jednak ludzie wkoło szepczą – dlaczego ona nie ma jeszcze męża? Koleżanki chichoczą pod nosem, że Mary nie jest taka, czegoś jej brak. Konwenanse pchają Mary w ramiona pechowego Dicka Turnera, pułapkę małżeństwa z rozsądku. Przeprowadza się na wieś, z której przed laty uciekła i nieświadoma początku końca, powoli rozpada się psychicznie…

"Trawa śpiewa" nie jest przepełniona wartką akcją, wręcz przeciwnie – słowa są gęste jak upalne powietrze ubogiej chaty, w której pełna buntu Mary roztrząsa porażkę małżeństwa. Roi się tutaj od wspaniałych krajobrazów, portretów psychologicznych bohaterów i społeczeństwa. Pisarka z precyzją psychoanalityka opisuje najmniejszą zmianę świadomości, która pod wpływem piekielnie gorącego słońca daje się modelować w palcach niczym plastelina. Towarzyszy temu cały zestaw uczuć żywionych przez czytelnika względem Mary – od szczerego współczucia z powodu nieuchronnej klęski życiowej po intensywną nienawiść, którą sama obdarowywała miejscowych "czarnuchów". Relacje między obcymi dla siebie małżonkami są tak napięte, że wystarczy jedna zbłąkana iskra i wszystko wybucha z impetem.

Burzę z piorunami nosi w sercu Dick – pragnął łagodnej, ciepłej żony, z którą miał pracować na farmie, rozwijać pechowy interes. Tymczasem ślubna nie kryje rozczarowania skromnymi warunkami, małą chatą, istnym piekłem na ziemi. Jego flegmatyczna natura przeradza się w zszargane nerwy i wybuchy złości.

Nie jest inaczej i mniej złośliwie, gdy Mary wychodzi na zewnątrz i widzi czarnych pracowników najemnych. Coś każe zatrzymać się i pomyśleć – a może to społeczeństwo narzuciło tę nieskrywaną nienawiść, wstręt i niechęć do miękkich i obwisłych piersi kobiet, muskularnych i spoconych ciał mężczyzn? W końcu to otoczenie włożyło jej do głowy, że "biały człowiek ma prawo patrzeć na krajowca, który w hierarchii stworzeń stoi w jego pojęciu niewiele wyżej niż pies"*.

Skrajnie dziwna jest relacja stojącej już na skraju obłędu Mary i służącego Mosesa. Trzymają się nawzajem na smyczy nienawiści, strachu, bólu, a z drugiej strony dziwnej czułości (?), która roztkliwia serce. Nie na długo – bo w końcu staje się jasne, że współistnienie dwóch innych światów na jednej afrykańskiej ziemi nie ma prawa bytu.



---
* Doris Lessing, "Trawa śpiewa", tłum. Joanna Puchalska, wyd. Świat Książki, Warszawa 2008, s. 166.


[recenzję zamieściłam również na swoim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1711
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: