Dodany: 26.04.2010 15:40|Autor: in_dependent

Białe jest białe, a czarne...


Wielkie dyskusje społeczne wywołały w ostatnich latach tzw. "samosądy". Obywatele z obawy o życie i zdrowie swoje, swoich bliskich, nie czekając na pomoc odpowiednich służb mundurowych sięgają po kosy oraz siekiery i linczują niebezpiecznych przestępców wywołujących psychozę strachu w ich wioskach i miastach. Ale chyba każdy, słuchając czy czytając o jakichś wyjątkowo okrutnych wydarzeniach, makabrycznych zbrodniach, pomyślał chociaż raz, że sprawcy należy się kara, kara śmierci... Dlaczego tej kary nie miałby wymierzyć ktoś poruszony tą zbrodnią, ktoś z rodziny, czy sama ofiara?

Od pierwszych stron książki Johna Grishama "Czas zabijania" jesteśmy wciągnięci do jakiejś makabrycznej, wydawałoby się - nierealnej gry. W małej prowincjonalnej mieścinie - Clanton - dziesięcioletnia Tonya zostaje porwana na ulicy, następnie pobita i bestialsko zgwałcona przez dwóch mężczyzn, którzy, by zamknąć usta jedynemu świadkowi, dokonują nieudanej próby zabójstwa dziewczynki
.
Chociaż sprawców od razu złapano i osadzono w areszcie, gdzie mieli czekać na proces, ojciec zgwałconego dziecka - Carl Lee Hailey - nie ufając amerykańskiemu wymiarowi sprawiedliwości postanowił sam wymierzyć złoczyńcom karę. Karę bardzo surową, ale wydaje się, że właściwą.
W dniu pierwszej rozprawy pan Hailey schował się w gmachu sądu i wychodzących pod eskortą policji przestępców powitał gradem strzałów z karabinu M16. Następnie broń porzucił i uciekł. Właściwie niepotrzebnie, bo i tak wszyscy wiedzieli, kim jest sprawca.

Obrony zdesperowanego ojca podejmuje się miejscowy adwokat - młody, ale bardzo zdolny i zarazem skuteczny - Jake Brigance. Sprawa nie wydaje się prosta, nawet pomimo tego, iż system prawny Stanów Zjednoczonych jest dosyć elastyczny i teoretycznie możliwe jest uniknięcie każdej kary, w tym kary śmierci - wystarczy tylko dobrze pobudzić umysły i emocje ławy przysięgłych.
Szybko okazuje się jednak, że Hailey swym nieco lekkomyślnym czynem oraz poprzedzającym ten czyn upewnieniem się, że Brigance obroni go przed każdą karą, nie wziął pod uwagę szeregu okoliczności.

Przede wszystkim Clanton jest małą mieściną, gdzie praktycznie wszyscy wyrabiają sobie pogląd na temat tego procesu - w tym, oczywiście, ewentualni sędziowie przysięgli. Powoduje to brak bezstronności głównego organu procesowego orzekającego o winie oskarżonego. Ponadto Carl Lee podczas ataku na gwałcicieli swej córki rani, z tragicznym skutkiem, funkcjonariusza policji, co z pewnością nie zadziała na jego korzyść - nawet pomimo tego, iż ów policjant nie ma mu tego za złe.

Jednak nade wszystko na niekorzyść Haileya przemawiają... różnice rasowe. Carl Lee oraz cała jego rodzina są bowiem czarni, zaś gwałciciele - biali. Chyba nie muszę tłumaczyć, co to oznacza na południu Stanów Zjednoczonych, gdzie antagonizmy rasowe są na porządku dziennym, a walka rasowa przybiera momentami dramatyczny obrót? Do Clanton, co prawda, echo zniesienia niewolnictwa i wprowadzenia równouprawnienia dotarło już dawno i rasistowski Ku Klux Klan zdążył ograniczyć swą działalność w tym okręgu praktycznie do zera. Jednak w momencie rozpoczęcia procesu Haileya - który zyskuje rozgłos w całym kraju - wszystkie dawne, już zabliźnione rany zaczynają znowu krwawić, wzajemna nienawiść znów budzi się do życia i rozpoczyna się bardzo brutalna walka. Walka rasowa. Walka o prawdę. I wreszcie walka o życie szukającego sprawiedliwości ojca.

Grisham bardzo dokładnie przybliża Czytelnikom niuanse amerykańskiego procesu karnego. Od zatrzymania oskarżonego aż po ogłoszenie wyroku, przechodzimy przez wszystkie kolejne etapy, które dla mnie osobiście były bardzo intrygujące. Różnice pomiędzy tamtejszym a naszym systemem prawnym są bowiem ogromne, bo już sama możliwość uniknięcia kary poprzez wzbudzenie współczucia w sędziach jest bardzo abstrakcyjnym zabiegiem - nieznanym w naszej rzeczywistości.

Bardzo duże różnice widać również w mentalności, w zachowaniach Amerykanów z Południa. Są oni bardzo hermetyczną grupą, nieprzyjazną dla obcych, nieco zamkniętą i konserwatywną. W przeciwieństwie do mieszkańców Clanton przybyli z północnych stanów dziennikarze, prawnicy, nawet zwykli gapie są otwarci, przyjacielscy, próbują nawiązać jakiś kontakt z miejscowymi, a nade wszystko nie pojmują wrogości południowców i tego, dlaczego w każdej sytuacji traktowani są jak intruzi. Południe amerykańskie w książce Grishama przedstawione jest zatem jako obszar skostniałych zasad, nieprzemijających zwyczajów, na którym bieda nie jest niczym niezwykłym, a pieniądze, kariera odchodzą zawsze na plan dalszy, gdyż na czoło wysuwają się miłość, przyjaźń, sprawiedliwość, prawość.

Trudność sprawia mi kwalifikacja tej książki pod względem gatunkowym. "Czas zabijania" nie jest bowiem kryminałem, dość daleko mu także do thrillera, nie jest również w pełnym tego słowa znaczeniu powieścią obyczajową i absolutnie nie - przygodową. Wydaje mi się, że najlepszym określeniem będzie: obyczajowy thriller prawniczy. W dodatku z elementami przygodowymi, kryminalnymi i dramatycznymi.


[Tekst opublikowałam wcześniej na swoim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1359
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: