„Na peryferiach czasu, przestrzeni i stereotypów”[1].
Nie wszędzie Dzień Zaduszny kojarzy się z pełną zadumy melancholią i smutkiem. W wielu krajach Ameryki Łacińskiej jest to święto pełne śpiewu i tańca, dzień radości, w którym żywi mają okazję ponownie obcować z duchami swoich bliskich. Mała ekwadorska wioska La Ciénaga właśnie w Zaduszki zaczyna tętnić życiem, nagle roi się w niej od ludzi, którzy przyjeżdżają w odwiedziny do zmarłych pochowanych na tamtejszym cmentarzu. Na co dzień po wiosce przechadza się jedynie wiatr i kilkunastu starszych ludzi, którzy postanowili oczekiwać na śmierć w miejscu, w którym się narodzili. Umierają wraz ze swoją wioską, o świetności której świadczy już tylko rozległy cmentarz. Rojną i gwarną niegdyś miejscowość opuścili mieszkańcy, bo długotrwała susza spowodowała, że żyzne i urodzajne ziemie zamieniły się w pustynię, na której nie da się żyć.
„Otilia tańczy tylko w Zaduszki. Wtedy zakłada czarną spódnicę i czerwoną lub błękitną bluzkę. Albo sukienkę, którą uszyła jej córka, krawcowa. Otilia Eulalia Quimi Avelino niebawem skończy siedemdziesiąt pięć lat”[2].
Do wizyty w miejscach podobnych do tej ekwadorskiej wioski zapraszają autorzy reportaży z Ameryki Łacińskiej: Maria Hawranek i Szymon Opryszek. Wędrowali po obszarach leżących z daleka od głównego nurtu życia, docierali do miejsc zapomnianych przez ludzi i historię.
Nie tylko wioski znikają w Ekwadorze. Na skutek ocieplenia klimatu topnieją też śniegi pokrywające szczyt wulkanu Chimboraza, który przez pokolenia był jedynym źródłem utrzymania dostarczycieli lodu. O ile nie dał rady pokonać ich klimat, to uczyniły to lodówki. Ostatniego z nich udało się spotkać polskim podróżnikom:
„W każdy wtorek i piątek popędza trzy osły po stromym zboczu wulkanu. W ręce ściska kilof. Na wysokości 5 tysięcy metrów n.p.m., gdzie na początku wieku słynny podróżnik Alexander von Humboldt przegrał z chorobą wysokościową, siedemdziesięcioletni lodziarz zwinnie pnie się do góry”[3].
Wędrując z autorami przez Kolumbię trafimy do Aracataki, miejsca urodzin Garcii Marqueza, która powoli pogrąża się w pustce i zapomnieniu, mimo że jako pierwowzór powieściowego Macondo żyć będzie pewnie wiecznie. Także w Kolumbii zetkniemy się z ludźmi żyjącymi w dość zamkniętej społeczności, w której na skutek dziedzicznych obciążeń bogate żniwo zbiera choroba Alzheimera; dotrzemy na najludniejszą wyspę świata Santa Cruz del Islote, której mieszkańcy wydzierają morzu skrawki płycizn zalewając je betonem by zyskać kilka dodatkowych metrów życiowej przestrzeni. Ale też w Kolubmbii natkniemy się na ekowioskę Nashira, którą założyły i którą, mimo obecności męskich członków społeczności, zarządzają wyłącznie kobiety.
W Peru odwiedzimy górników i poszukiwaczy złota, tych którzy wypłukują złoto z błota w dżungli w regionie Madre de Dios oraz tych, którzy drążą tunele w lodowcu Ananea. Chociaż warunki, w których pracują ci ludzie są tak od siebie odmienne, to w obu przypadkach są jednakowo mordercze. W tych złotych Eldoradach głód i śmierć są stałymi towarzyszami. Pleni się przemoc, kwitnie handel dziećmi i prostytucja nieletnich.
Reporterzy zapraszają czytelników do miejsc zapomnianych, zgubionych na obrzeżach amerykańskiej cywilizacji:
– kolonii menonitów w Boliwii, którzy podobnie jak amisze, odmawiają korzystanie z udogodnień współczesnej cywilizacji chroniąc się przed złem, które według nich niesie. Żyją bez prądu i bez bieżącej wody, zapominając, że zło rodzi się nie w maszynie, lecz w człowieku,
– ukrytej w Paragwaju Nowej Germanii – założonej przez Elizabeth Nietzche, siostrę sławnego filozofa Fryderyka Nietzchego i jej męża Bernharda Förstera kolonii, która miała zagwarantować czystość aryjskiej krwi,
– specyficznego kościoła w Brazylii, którego członkowie piją wywar ayahuaska, który jest najsilniejszym naturalnym psychodelikiem.
Dzięki nim czytelnicy mają okazję poznać niezwykłych ludzi i miejsca, w które nie docierają zwykle turyści.
Reportaże cechuje ładny i prosty język. Niezwykle oszczędny komentarz autorów skupiający się zasadniczo na podaniu niezbędnych faktów, by po chwili oddać głos mieszkańcom odwiedzanych terenów sprawia, że czytelnik ma wrażenie bezpośredniego z nimi kontaktu.
To książka o miejscach leżących poza głównym nurtem historii, poza czasem i poza przestrzenią, bo ich położenie wcale nie jest tak oczywiste. Miejsca i ludzie uchwyceni w ostatnim momencie przed odejściem, zatrzymani jeszcze na chwilę by, zanim staną się historią, móc na nich rzucić ostatnie spojrzenie i wysłuchać.
- - -
[1]
Tańczymy już tylko w Zaduszki: Reportaże z Ameryki Łacińskiej (
Opryszek Szymon,
Hawranek Maria)
, Znak, 2016, s. 7.
[2] Tamże, s. 159.
[3] Tamże, s. 17.
Tekst także na moim blogu: http://okres-ochronny-na-czarownice.blogspot.com
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.