Dodany: 14.05.2004 10:58|Autor: errator
Co ma Hegel do Marksa, a Marks do Dostojewskiego
"Człowiek zbuntowany" to, najkrócej mówiąc, esej śledzący dzieje buntu w myśli europejskiej, w dwóch zasadniczych aspektach. Pierwszy, mniej rozbudowany i chyba mniej udany, to bunt metafizyczny, czyli to, co każe nam nie zgadzać się na los w jego wymiarze kosmicznym. Tu mieści się bunt romantyczny - samotny bohater na skale, targany wiatrami wewnętrznych myśli, dumny i równy bogom w godzinie upojenia, a więc Giaur, a z naszego podwórka, Kordian. Znacznie więcej w tym wątku pisze Camus o dwóch chyba najbardziej spektakularnych buntownikach.
Pierwszy to Nietzsche. Analiza jego twórczości jest dogłębna i pełna celnych sformułowań, więc każdy, kto kiedyś odczuwał poryw woli mocy, czytając Zaratustrę czy Zmierzch Bożyszcz i wie, "jak filozofuje się młotem", powinien sięgnąć po tę książkę - jeśli nie po całą, to choćby zajrzeć do tego rozdziału.
Drugi ze znanych buntowników metafizycznych, to Artur Rimbaud. To, co mnie uderzyło, to odmienna niż powszechnie przyjęło się uważać interpretacja rezygnacji Rimbauda z pisania. Dla większości był to właśnie wyraz buntu - oto poeta, który najgenialniejsze wiersze napisał w wieku 19 lat, rok później rzuca wszystko i wyrusza do Afryki, "żeby wrócić opalony na brąz i silny, pachnący potem i spalenizną", nie spoglądając już nigdy za siebie. Z naszego podwórka przypomina to Wokulskiego, ale Camus odmawia tym gestom buntu - dla niego to jedynie i wyłącznie mieszczańska chęć wzbogacenia się, pod płaszczykiem metafizycznej niezgody na los.
To bardzo kuszące porównanie. Przecież wielu z nas i dziś w robieniu pieniędzy widzi coś na kształt romantycznego wyzwania, walki z własnymi słabościami, jednym zdaniem - przypisuje temu zjawisku wartość o niebo większą niż posiada ono samo w sobie, bez romantycznej otoczki. A samo w sobie jest wedle Camusa raczej zgodą na przeciętność i potulnym mieszczańskim nabijaniem kabzy w celu budowy grobowca większego niż piramida Cheopsa.
Drugim, znacznie szerszym wątkiem eseju jest śledzenie buntu historycznego, a więc niezgody człowieka na zastane warunki społeczne. Ten aspekt jest potraktowany dużo szerzej i polecam go znacznie goręcej, ale tu mała dygresja.
Otóż, czytając satyrę demaskującą współczesne Swiftowi społeczeństwo, czyli "Podróże Guliwera", trafiamy w końcu do idealnego kraju, w którym mądrze i sprawiedliwie rządzą konie. Uderzyło mnie przy lekturze, że marzeniem głównego bohatera nie była wolność społeczna w jej dzisiejszym rozumieniu, ale posiadanie "dobrego i sprawiedliwego władcy". Wyglądało to tak, jakby powszechna dziś świadomość, że wszyscy są równi wobec prawa, po prostu nie mieściła się autorowi w głowie.
I o tym właśnie pisze Camus w tej części eseju - że świadomość tego, czym jest władza i jakie jest jej miejsce, zmieniała się dość gwałtownie. Noblista bierze pod uwagę okres od rewolucji francuskiej i dyktatury z czasów rządów jakobińskich, poprzez ruchy dekabrystów w Rosji, doktrynę Marksa, aż do czasów mu współczesnych, czyli połowy dwudziestego wieku i totalitarnego systemu ówczesnej Rosji radzieckiej.
Ten tor jest bardzo drobiazgowy i wymaga od czytelnika sporej erudycji - zarówno jeśli chodzi o filozofię, jak i literaturę. Najbardziej szczegółowo omówiony jest pierwszy bunt, czyli wyłom w świadomości społecznej, który sprawił, że pojawiła się w nim idea królobójstwa i zakiełkowała myśl, że wszyscy ludzie są różni.
Nie będę szczegółowo omawiał tego wątku, jak również ostatniej części eseju, czyli "Buntu w sztuce", bo przekroczyłoby to ramy tej skromnej recenzji. Powiem tylko o samej książce, że jest bardzo ciężka w czytaniu, ale po jej zakończeniu zmienia się optyka, szczególnie dotycząca zjawisk społecznych. Jeśli znacie jako tako Rousseau, Hegla, Marksa, Lenina, lubicie Dostojewskiego i Tołstoja, to sięgajcie po nią, bo uporządkuje wam cały ten materiał w dość koherentną całość.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.