Dobre geny
Nie tak dawno mając problemy z bolącym zębem, obawiałam się już najgorszego, bo bardzo długo zwlekałam z wizytą u dentysty. Wtedy też natknęłam się na fascynujący artykuł dotyczący możliwości "wyhodowania zęba" w warunkach laboratoryjnych z pobranego od pacjenta materiału kostnego i następnie wstawienie takiego zęba w miejsce utraconego. Nieco później przeczytałam o jakże paradoksalnej metodzie wszczepienia zęba w oko, dzięki czemu pacjent odzyskał w nim wzrok i już bardzo pocieszona udałam się do dentysty, który godzinę (i 300 zł) później uwolnił mnie od bólu. Próchnicę, owszem, usunął, ale wątpliwości kłębiące się w mej głowie pozostały. Bo czy to właściwe "produkować" narządy zastępcze, niczym części wymienne do samochodu czy sprzętu RTV-AGD? A co, jeśli spełni się wizja z filmu "Wyspa" i zamykać będziemy w wielkich hangarach nasze klony, jako zabezpieczenie dla naszego zdrowia czy życia? I czy klon to człowiek, czy istota, którą powinno się pozbawić wolnej woli?
Anna, główna bohaterka powieściJodi Picoult "Bez mojej zgody", nie jest co prawda klonem w pełnym tego słowa znaczeniu, ale pod względem genetycznym, tkankowym, czyli w ogóle pod względem medycznym jest kopią swojej chorej na białaczkę siostry Kate. Annę "stworzono", by pomogła wyleczyć Kate, a wyleczenie to z czasem przekształciło się w długotrwałe leczenie, ze spokojnymi przerwami, gdy u Kate następowała remisja. Cały ten czas był ogromnie bolesny dla Anny, pod względem fizycznym, ale przede wszystkim psychicznym. Musiała uczestniczyć w leczeniu. Musiała, bo decydowali za nią rodzice, przez których została poczęta i którzy uważali, że ich zdanie jest także jej zdaniem. Ale Anna się w końcu zbuntowała.
Bunt w takiej dramatycznej sytuacji z jednej strony powoduje, że postrzegamy Annę jako osobę pozbawioną empatii, nieco może złośliwą, egoistyczną, ale z drugiej strony bardzo trudno jest wczuć się w jej emocje, dokonać obiektywnej analizy jej życia.
Jodi Picoult poruszyła we mnie całą lawinę myśli na temat przeszczepów, dawców, a także problemu jakże teraz popularnego, mianowicie zapłodnienia in vitro. Na początku historia wydawała mi się nieco naciągana, ale przekonałam się, iż i tak początek jest dużo lepszy od końca, bo zakończenie bardzo mocno mnie rozczarowało, być może dlatego, że nie pozwoliło mi zapomnieć, z jakiego kraju wywodzi się autorka i jakie konsekwencje niesie to dla jej stylu. Przyznam jednak, że powieść czytało mi się znakomicie i po innych (tak wielu!) recenzjach widzę, że nie tylko ja mam takie odczucia. Zdecydowanie pragnę sprawdzić, jak Picoult odnajduje się w innych historiach, innych rzeczywistościach, innych tematach.
[Tekst opublikowałam wcześniej na swoim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.