Dodany: 15.10.2016 10:45|Autor: natanna51

W klimacie amerykańskiego małego miasteczka...


[Uwaga – recenzja zdradza liczne elementy istotne dla fabuły]


Elizabeth Strout w Polsce jest mało znana, podczas gdy u siebie w Ameryce to ceniona pisarka i w 2009 roku nawet nagrodzona Pulitzerem właśnie za omawianą tu powieść, która u nas po raz pierwszy została wydana w 2010 roku jako "Okruchy codzienności", i ten tytuł, moim zdaniem, bardziej trafnie oddawał jej fabułę. Tytuł nowego wydania (Nasza Księgarnia, 2014), "Olive Kitteridge", odpowiada oryginalnemu, a być może ma się kojarzyć z miniserialem, który powstał w 2014 roku na podstawie książki. Jestem w trakcie oglądania go, to świetny serial, ze znakomitą obsadą i w zasadzie wierny literackiemu pierwowzorowi, niemniej jednak skupia się głównie na postaci Olive, gdy powieść oprócz niej ma wielu innych bohaterów, a ich historie są właśnie takimi "okruchami codzienności", czyli różnymi codziennymi sytuacjami, z jakich składa się życie każdego z nas. Częściej może smutnymi niż radosnymi, ale które z nich przeważają, zależy oczywiście od naszego charakteru i tego, jak postrzegamy swoje życie oraz od ludzi, którzy w nim uczestniczą. I to jest doskonale oddane.

Na książkę składają się osobne, oddzielnie zatytułowane opowieści; część dotyczy bezpośrednio Olive i jej bliskich, pozostałe zaś mają własnych bohaterów, z którymi ona utrzymuje bliższe lub dalsze stosunki. Akcja osadzona została w małym amerykańskim miasteczku na Wschodnim Wybrzeżu, a Olive, gdy ją poznajemy, jest tam nauczycielką. W pewien delikatny sposób spaja ona wszystkie te historie, w których odnalazłam specyficzny dla amerykańskiej prowincji mikroklimat. Szkoła, dzięki której znają się wszyscy rodzice, kościół, w którym odbywają się również spotkania o charakterze kulturalnym i bar, w którym można spotkać się ze znajomymi i wypić drinka przy melodiach granych na pianinie przez mającą wieczną tremę i zapijającą ją alkoholem Angie O'Meara.

Olive nie wzbudza sympatii w miasteczku, w przeciwieństwie do swojego męża Henry'ego. Apodyktyczna, oschła, czasem wręcz opryskliwa i wciąż niezadowolona z życia, jakie prowadzi, jako żona jest zupełnym przeciwieństwem okazującego jej swe uczucia Henry'ego, którego starania nic dla niej nie znaczą, a wręcz ją irytują. Jako matka zaś zarówno w szkole, jak i w domu jest wyłącznie nieczułą i ogromnie wymagającą nauczycielką dla swego jedynego syna, Christophera, co z przykrością przyjmuje nie tylko on sam, ale również jego ojciec. Bywa równie niemiła dla innych osób, chociaż w razie potrzeby wyciąga do nich pomocną dłoń.

Ale ta Olive potrafi jeszcze obdarzyć uczuciem i cierpi ogromnie, gdy jego obiekt ginie w wypadku. Henry, nie mogąc dotrzeć do żony i domyślając się, co się z nią dzieje, pełnymi ciepła uczuciami obdarza swą młodziutką pracownicę w aptece, lecz poprzestaje na sprawowaniu szczególnej opieki nad tą kobietą, którą los boleśnie doświadcza. Wydaje się, że oboje z Olive chętnie odmieniliby swoje życie zmieniając partnerów, ale los chce inaczej, i po latach, gdy syn żeni się, a później wbrew ich oczekiwaniom wraz z żoną wyprowadza się do Nowego Jorku, co obydwoje pogrąża w przygnębieniu, a świat kobiety stawia na głowie, zostają sami, zdani wyłącznie na siebie. Nie koniec na tym bolesnych doświadczeń. Olive, pozbawionej bliskiego kontaktu z synem, który niestety nie czuł się kochany (ona tego nie rozumie, gdyż uważa, że przecież kochała go bardzo), i teraz daje jej to wyraźnie odczuć – pozostaje tylko Henry, z którym jednak, odkąd uległ chorobie, nie ma kontaktu. Mimo to codziennie odwiedza go w domu opieki i właśnie z nim dzieli się wszystkim, co dotyczy jej i ich syna, a także wspólnych znajomych. Aż w końcu zostaje całkiem sama i samotnie odbywa spacery nad rzeką, nad którą pewnego dnia spotyka Jacka Kennisona, który też już jest wdowcem. Olive ma 82 lata i nagle dociera do niej, że zupełnie nieświadomie, nie obdarzając miłością swych bliskich, trwoniła swoje życie dzień po dniu.

Muszę przyznać, że Elizabeth Strout zauroczyła mnie swą "Olive Kitteridge", tymi wszystkimi historiami, których bohaterki i bohaterowie są tak wyraziści, pełnokrwiści, iż wyzwalają różne, skrajne nawet, emocje – co sprawiało, że ich zachowania złościły mnie lub wywoływały moje współczucie, a czasem bawiły, gdyż nie brak tu również subtelnego humoru. Czytałam tę powieść z dużą przyjemnością, dając się wciągnąć w poszczególne jej wątki, te niby zwykłe opowieści o życiu, mimo iż wiele w nich smutku i pesymizmu, gdyż opowiadają o uczuciach, które wygasają, o rozstaniach i przemijaniu czasu, o nieuchronnej starości połączonej z oczekiwaniem na śmierć, a także o braku więzi między pokoleniami i cierpieniem z tym związanym. Ta mądra i bardzo życiowa książka poruszyła mnie zawartą w fabule psychologiczną prawdą o raniącym innych egocentryzmie i egoizmie, a co za tym idzie, pobudziła do pogłębionej refleksji nad sobą. Ale chociaż przesycona jest smutkiem wynikającym z samotności będącej udziałem jej bohaterów, to jednak przebija z niej również nuta optymizmu, co sprawiło, że lektura mnie nie przygnębiła, mimo iż położyła cień smutku na moich odczuciach. A przy tym zachwyciła mnie swą bogatą i ładnym językiem prowadzoną narracją, w której dużą rolę odgrywają opisy sytuacji oraz dialogi między bohaterami, a także ich monologi wewnętrzne. To zaś lubię w książkach najbardziej... co nie znaczy, że nie lubię również ciekawych opisów np. przyrody.

"Olive Kitteridge" – ze względu na to, że pozwala spojrzeć również na siebie innymi oczami, bardziej krytycznie – polecam wszystkim. To pod każdym względem znakomita lektura.


[Opinia ukazała się na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 867
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: