Przedstawiam Wam konkurs przygotowany przez
_nikę_:
„Czy zostaniesz moją żoną? Czy zostaniesz moim mężem? czyli ZARĘCZYNY – OŚWIADCZYNY w LITERATURZE” – KONKURS nr 141
Wszyscy z Was, którzy mają ten ważny moment życia za sobą, na pewno pamiętają to drżenie serca i rąk… oraz załamywanie się głosu. To niesamowite podniecenie i szczęście kiedy usłyszeliście to wyczekiwane pytanie czy też tą oczekiwaną z biciem serca odpowiedź. Ci z Was, którzy mają jeszcze przed sobą to wydarzenie mogą coś podpatrzeć, czegoś się nauczyć…
Zaręczyny czy też oświadczyny przybierają różną formę. Raz to on, a innym razem ona zadaje to sakramentalne pytanie. Czasem kończą się pięknie i zakochani zatracają się w krainie szczęścia. Czasami jednak kończą się smutno, bo odpowiedź jest odmowna. Zobaczcie jak to było u innych.
Formalności:
1. Punktacja tradycyjna, czyli 1 punkt za autora i 1 punkt za książkę, łącznie można uzyskać
44 punkty.
2. Odpowiedzi proszę wysyłać na adres:
[...]
3. Odpowiedzi wysyłamy
do 27 kwietnia włącznie (czyli do 23:59).
4. W temacie pierwszego maila proszę wpisać „zaręczyny” oraz swój stały nick i numerek kolejnego maila.
5. Na wyraźne życzenie w pierwszym mailu informuję, jakie dusiołki i autorów znacie.
6. Pod słówkami : „Iksa, Iks, Zet, Zeta, Igreka, Igrek, ” oraz pod literami : X, Y, Z, V, v,z ukrywają się prawdziwe imiona i nazwiska bądź nazwy czy przydomki postaci. Inne litery to prawdziwe inicjały imion lub nazwisk oraz pierwsze rzeczywiste litery miejscowości bądź miejsc.
7. Proponuję jeszcze jedną zabawę dla chętnych (pozakonkursową, choć wyniki jej też ogłoszę) – proszę podać imiona wszystkich par zaręczynowo – oświadczynowych.
Zapraszam wszystkich do zabawy.
Życzę powodzenia :- ).
1.
Odwykł od grania, nie śmie i panów się wstydzi;
Kłaniając się umyka; gdy to Iksa widzi,
Podbiega i na białej podaje mu dłoni
Drążki, któremi zwykle mistrz we stróny dzwoni;
Drugą rączką po siwej brodzie starca głaska
I dygając: "Igreku - mówi - jeśli łaska,
Wszak to me zaręczyny, zagrajże, Igreku!
Wszak nieraz przyrzekałeś grać na mym weselu!"
2.
– Przyjechał pan – powtarzała drżącym głosem – przyjechał... O ile zdolna była do zaobserwowania czegoś w tym stanie podniecenia, wydał się jej jakiś poważny i skupiony. Zawstydziła się, gdy przy witaniu się pocałował ją w rękę, na ulicy, na ludzkim widoku.
Ledwie znaleźli się wewnątrz, wziął ją za ręce i patrząc w oczy powiedział:
– Nigdy nikogo tak nie kochałem jak ciebie. Nie mogę bez ciebie żyć. Czy zgodzisz się zostać moją żoną?
Pod Y ugięły się kolana, a w głowie zawirowało.
– Co pan... co pan... mówi... – wyjąkała.
– Proszę cię, Y, byś zechciała zostać moją żoną.
– Ależ... to niepodobieństwo! – prawie krzyknęła.
– Dlaczego niepodobieństwo?
– Niech się pan zastanowi! – Wyrwała ręce z jego uścisku. – Przecie pan nie mówi tego poważnie! Zmarszczył brwi.
– Czy mi nie wierzysz?
– Nie, nie! Wierzę, ale czy pan pomyślał... Boże! Co by to było! Pańscy rodzice... Ci tutaj, w miasteczku... Zatruliby panu życie, zakrakaliby... Znienawidziliby mnie...
Y skinął głową.
– Owszem. Przewidziałem to wszystko. Wiem, że czeka nas wiele, może bardzo wiele przykrości, szykan, afrontów. Ale mając do wyboru albo to, albo wyrzeczenie się ciebie, gotów jestem na wszystko. Z bardzo prostego powodu: kocham cię. A jeżeli ty tego nie rozumiesz, to widocznie łudziłem się co do twoich uczuć i ty mnie wcale nie kochasz.
Spojrzała nań z wyrzutem.
– Ja?... Ja pana nie kocham?...
– Y!
Pochwycił ją w ramiona i obsypał pocałunkami. Jego porywczość i siła, z jaką przyciskał ją do siebie, obezwładniły Marysię. Nie chciała się bronić i nie mogła. Była w tej chwili nieludzko szczęśliwa. Przysięgłaby, że od początku świata żadna dziewczyna takiego szczęścia nie zaznała.
Jeżeli kiedykolwiek w jej rozmyślaniach znalazły się jakieś najdrobniejsze zarzuty przeciw X, teraz nie pozostało po nich śladu. Oczywiście nie wierzyła w to, że ich małżeństwo dojdzie do skutku.
[…]Przełamał się, bo musiał się przełamać w swojej dumie, w przekonaniu, że najbogatsze i najpiękniejsze panny wzdychają doń, że najlepsze domy pragną go mieć za zięcia, że mało jest równych mu pod względem urodzenia, majątku, wykształcenia. Tak lubił przecie od niechcenia popisywać się nazwiskami utytułowanych przyjaciół, z takim lekceważeniem, z taką pogardą mówił o ludziach z miasteczka.
I nagle chce wziąć ją za żonę.
3.
[…] Ja pana X kocham z całej siły... lepiej niż ciotkę, lepiej... niż wujka... lepiej niż Y!...
— Dla Boga! Ikso! — zawołał z v.
I chcąc pohamować jej uniesienie chwycił ją w objęcia, a ona przytuliła się z całej siły do jego piersi, tak że uczuł jej serce bijące jak w zmęczonym ptaku, więc objął ją jeszcze krzepciej i tak trwali.
Nastało długie milczenie.
—Ikso ! zechceszże ty mnie? — ozwał się z v.
— Tak! tak! tak! — odpowiedziała Iksa.
Na tę odpowiedź i jego z kolei chwyciło uniesienie, przycisnął usta do jej różanych dziewiczych ustek i znów tak trwali.
4.
– Kocham panią dawno, bałem się pani mówić o tym, i teraz także nie umiem się wygadać, nie umiem tego tak określić i wypowiedzieć, jak bym chciał... Kocham panią i błagam, bądź moją żoną...
Pocałował ją gorąco w rękę i patrzył się w nią swoimi niebieskimi, poczciwymi oczyma, z których buchało ślepe przywiązanie i miłość szczera i głęboka. Usta drżały mu nerwowo i bladość pokryła twarz.
X podniosła się z krzesła i patrząc mu prosto w oczy odpowiedziała wolno i po cichu:
– Nie kocham pana.
Zdenerwowanie gdzieś zniknęło; wiedziała, że ta chwila oczekiwana już się zaczęła, więc była gotową. Spokojne zdeterminowanie przeglądało w jej oczach chłodno patrzących. G. odsunął się gwałtownie, jakby go kto uderzył silnie w piersi, ale powrócił na miejsce i nie rozumiejąc jeszcze znaczenia słów usłyszanych mówił drżącym głosem:
– Panno X... bądź pani moją żoną... Kocham panią!...
– Nie kocham pana, nie mogę przeto za pana wyjść... nie pójdę wcale za mąż!... – odpowiedziała tym samym głosem, ale przy ostatnim wyrazie głos jej zadrgał jakimś akcentem litości dla niego.
– Jezus, Maria! – wykrzyknął G chwytając się za głowę. – Co pani powiedziała?... Co to jest?!... Pani nie pójdzie za mąż!... nie chce pani być moją żoną?!... Pani mnie nie kocha!...
Ukląkł raptownie przed nią, schwycił ją za ręce i okrywając je pocałunkami, prawie przez łzy strachu gorączkowego, zaczął ją błagać tak silnie, tak pokornie, tak mu głos drgał łkaniem miłości ogromnej, że chwilami zatrzymywał się, aby zaczerpnąć powietrza i zebrać myśli.
– Nie kocha mnie pani?... Pokocha mnie pani. Przysięgam, że ja i matka moja, i ojciec będziemy jej niewolnikami... Poczekam wreszcie... Niech pani powie, że za rok... za dwa... za pięć... będę czekać. Przysięgam pani, będziemy czekać!... Ale niech mi pani nie mówi, że nie!... Na miłość boską, niech mi pani nie mówi tego, bo się wścieknę z rozpaczy! Jak to?... nie kocha mnie pani!... ale ja panią kocham... my wszyscy panią kochamy... my nie potrafimy już żyć bez pani!... nie... Ojciec mi powiedział, że... że... a tutaj!... Jezus, Maria! ja się wścieknę!... Co pani robi ze mną!... co pani robi!...
Porwał się z ziemi i chwytając się za głowę rozczochraną krzyczał prawie z bólu. Janka miała łzy w oczach i żal się jej robiło; ta jego szczera i taka prosta rozpacz, objawiająca się tak targające, podziałała na nią dziwnie.
Była chwila, w której poczuła we własnym sercu te łzy jego i rozpacz – i jakaś sympatia litosna targała ją, że już odruchowo podać mu chciała ręce i powiedzieć, że będzie jego żoną – ale to trwało krótko.
Stała znowu ze łzami rozczulenia w oczach, ale z obojętnością w sercu i patrzyła się zimno.
5.
Twarz mężczyzny skamieniała w jakimś bolesnym osłupieniu, jak gdyby toczył głuchą walkę przeciw swym pierwotnym impulsom, nie chcąc zniszczyć mirażu. Piękna X myślała, że cierpi ze strachu, żeby strop się nie rozleciał, i skończyła się kąpać prędzej niż zwykle, żeby go nie narażać na dalsze niebezpieczeństwo. Oblewając się wodą ze zbiornika powiedziała, że martwi ją ten zły stan dachu, bo warstwa liści zgniłych od deszczu z pewnością jest przyczyną gnieżdżenia się skorpionów w łazience. Cudzoziemcowi jej szczebiot wydał się zachętą i gdy zaczęła się namydlać, uległ pokusie, żeby posunąć się dalej.
- Ja panią namydlę - szepnął.
- Dziękuję za dobre chęci - odpowiedziała - ale zupełnie wystarczają mi moje dwie ręce.
- Choćby tylko plecy - błagał intruz.
- To zbyteczne - odpowiedziała. - Kto kiedy widział, żeby ludzie mydlili sobie plecy?
Później, kiedy się wycierała, on błagał ją z oczami pełnymi łez, żeby została jego żoną. Odpowiedziała mu szczerze, że nigdy nie wyjdzie za mąż za mężczyznę, który stracił już całą godzinę i wyrzekł się obiadu tylko po to, żeby zobaczyć kąpiącą się kobietę. W końcu, kiedy włożyła suknię, mężczyzna stwierdził naocznie, że istotnie, jak wszyscy podejrzewali, nie nosi nic pod spodem. To było więcej, niż mógł znieść - czuł się napiętnowany na zawsze rozpalonym żelazem tej tajemnicy. Wyjął jeszcze dwie dachówki, żeby dostać się do wnętrza łazienki.
- To bardzo wysoko - uprzedziła go przestraszona - zabije się pan.
Przegniły strop rozleciał się z groźnym trzaskiem i mężczyzna ledwie zdążył krzyknąć z przerażenia, zanim rozbił sobie czaszkę i umarł bez jęku na cementowej podłodze.
6.
[…] — Czy zechciałby pan mnie poślubić?
Przez chwilę X milczał. Twarz miał nieprzeniknioną. Potem roześmiał się trochę dziwnie. — Proszę, proszę! Wiedziałem, że szczęście uśmiechnie się do mnie. Wszystkie znaki na ziemi i niebie dziś na to wskazywały.
— Niech pan poczeka. —Y podniosła lekko rękę w górę. — Mówię zupełnie poważnie, ale nie przychodzi mi to łatwo. Dzięki memu wychowaniu wiem doskonale, że jest to jedna z tych rzeczy, których „dama robić nie powinna”.
— Ale dlaczego… dlaczego pani…?
— Z dwóch powodów — Y ciągle jeszcze oddychała z trudem, lecz patrzyła X prosto w oczy, podczas gdy zmarli Zetowie gwałtownie przewracali się w mogiłach. Żywi nic nie robili, gdyż nie wiedzieli, że Y w tej właśnie chwili proponuje małżeństwo temu osławionemu X. — Powód pierwszy to, to, że ja… — chciała powiedzieć „kocham cię”, lecz nie mogła. Uciekła się do wymuszonej żartobliwości — … że ja szaleję za panem. Zaś drugi jest tutaj. — Podała mu list doktora T.
X otworzył list z wyrazem twarzy człowieka zadowolonego, że może zrobić coć bezpiecznego i rozsądnego. Lecz w miarę czytania twarz mu się zmieniła. Zrozumiał, może nawet więcej niż ona by chciała.
— Jest pani pewna, że nic nie można na to poradzić?
Y dobrze wiedziała, o co mu chodzi.
— Tak. Zna pan przecież reputację doktora T w sprawach chorób serca. Nie pożyję długo. Może parę miesięcy albo parę tygodni. Ale chcę je przeżyć. Nie mogę wrócić do D, wie pan, jak wyglądało tam moje życie. A poza tym — wreszcie udało się jej to powiedzieć — kocham pana i chcę resztę mego życia spędzić z panem. To wszystko.
[…]Po raz pierwszy zwrócił się do niej po imieniu. Najsłodsza pieszczota, jakiej mogła zaznać: usłyszeć swoje imię wypowiadane jego ustami.
— Jeśli mamy się pobrać — oznajmił X, zwracając się do niej nagle rzeczowym i opanowanym głosem — musimy porozumieć się w kilku sprawach.
— To oczywiste — zgodziła się Y.
— Są sprawy i rzeczy, które chcę utrzymać w tajemnicy — rzekł spokojnie X. — Nie wolno ci o nie pytać.
— Nie będę.
— Nigdy nie wolno ci przeglądać mojej poczty.
— Nigdy.
— I nigdy nie będziemy przed sobą niczego udawać.
— Nie będziemy. Nie będziesz nawet udawał, że mnie lubisz. Jeśli się ze mną ożenisz, wiem, że zrobisz to z litości.
— I nigdy nie będziemy się okłamywać. Żadnych kłamstw — małych, czy dużych.
— Zwłaszcza małych — zgodziła się Y.
— I będziesz musiała zamieszkać ze mną na wyspie. Ja nie chcę mieszkać gdzie indziej.
— Między innymi dlatego chcę wyjść za ciebie.
X przyjrzał się jej uważniej. — Wiesz, myślę, że tak jest naprawdę. No cóż, to pobierzmy się.
— Dziękuję — odparła Y w nagłym zawstydzeniu. Byłaby chyba mniej zakłopotana, gdyby odmówił.
7.
Nazajutrz, po rozdaniu dyplomów, X, który przyjechał po Nelę, dogonił Y, gdy przechodziła przez ogród. Tu właśnie przy tej samej ławce, przystanęli. Była to rozmowa krótka i raczej lakoniczna. - Pamięta pani, co powiedziałem przed rokiem? - Y.
Oczywiście, że Małgosia lub Nela potrafiłyby w takim wypadku odpowiedzieć jakoś zgrabnie, dowcipnie. Ale naturalnie, że Y, po swojemu... więc wyjąkała nieśmiało, że owszem, coś sobie przypomina, ale...
X jednak zignorował to jąkanie: - Y, kochanie - to przecież nie ma sensu żebyś już teraz nie była prawdziwą narzeczoną. A jeśli już czyjąś masz być, to najlepiej moją!
Na to Y kiwnęła głową, że tak, chyba X ma rację. I zaraz uprzytomniła sobie, że to wielka szkoda, iż w programie szkolnym J, nie było wykładów o zachowaniu się podczas oświadczyn. Ale cóż było robić. Teraz już było za późno na teorię, bo oto objęło ją mocne ramię, a na ustach poczuła pieczęć pierwszego pocałunku
8.
Zobaczyłem, że E. się waha, szukając sposobu na rozpoczęcie swej zaplanowanej mowy. Zapewne spodziewała się po królowej żywszej reakcji, łącznie z żądaniami wyjaśnień. Zabrakło jej tego wstępu i teraz nie miała innego wyjścia, niż odpowiedzieć takim samym tonem uprzejmego ubolewania.
– Przekonałam się, że zaręczyny te nie spełniły mych oczekiwań, które są zarazem oczekiwaniami rodu mojej matki. Powiedziano mi, że przybędę tu, by obiecać rękę królowi. Jednakże okazuje się, że mam ją przyrzec młodzikowi, który jest ledwie księciem, nawet nie następcą tronu, jak nazywacie tego, który uczy się obowiązków Korony. To mnie nie zadowala.[…]
– Nasza „legenda” powiada, że Lodogień, czarny smok Run Boga, śpi głęboko w sercu lodowca na wyspie A. To magiczny sen, podtrzymujący ognie jego życia, dopóki nie zbudzi go jakaś wielka potrzeba ludu R. B. Wówczas zerwie on okowy lodu i przybędzie nam na pomoc. – Urwała i powoli omiotła wzrokiem salę, po czym dodała zimnym i pozbawionym emocji głosem: – Z całą pewnością powinien był tak uczynić, kiedy nadleciały wasze smoki. Z całą pewnością wybiła wtedy dla nas godzina wielkiej potrzeby. A jednak nasz bohater nas zawiódł i nie powstał. I dlatego, jak każdy bohater, który porzuca swój obowiązek, zasługuje na śmierć. – Odwróciła się z powrotem do X. – Przynieś mi głowę L. Wtedy poznam, że w przeciwieństwie do niego, jesteś godny miana bohatera. I poślubię cię i będę twoją żoną pod każdym względem, nawet jeśli nigdy nie zostaniesz królem.
9.
– Panno X! – zaczął Y – niech pani echu powie te imię, które dla pani najmilsze jest na świecie! Proszę, proszę, na wszystko proszę zawołać tego, kto dla pani miły!...
Pod spadającymi na jej czoło listkami topoli stała prosta i tak wzruszona, że na chwilę oddech zatrzymał się jej w piersi. Aż nad coraz więcej ciemniejącą rzeką w coraz ciemniejszym powietrzu zabrzmiało imię:
– Y!
Bór przeciągle, głośno, śpiewnie trzy razy odpowiedział:
– Y! Y! Y!
X na rozśpiewany bór patrzała, lecz czuła, że kibić jej otacza ramię drżące, niecierpliwe, a przecież jeszcze nieśmiałe. Zalękniona także, rumieńcem w zmroku płonąca, z uśmiechem zmieszania próbowała jeszcze z echem rozmawiać:
– Y! – zawołała jeszcze.
Ale echo nie odpowiedziało, tak wołanie było ciche i tak prędko na jej ustach stłumił je pocałunek. Powoli uwalniając się z jego objęcia twarzą w twarz przed nim stanęła, obie dłonie położyła mu na ramionach i dobrowolnie, z dreszczem szczęścia, z rozkoszą ufności bez granic, głowę na jego pierś pochyliła.
– Królowo moja! najdroższa! jedyna! czy moja ty? czy moja? moja?
– Na zawsze! – odpowiedziała.
10.
"Ja pannę X - szepnął - kocham dawno
I chciałem właśnie prosić o jej rękę".
Mówiąc to minę miał bardzo zabawną:
Znać na nim było, jaką przeszedł mękę.
Pani z litością odrzekła: "Ach! szkoda!
Lecz moja X jest jeszcze za młoda".
11.
- Rzecz w tym - odezwała się wreszcie X, delikatnie skłaniając Y do zajęcia miejsca na ich ulubionej ławce pod platanem - że teraz sytuacja musi się zmienić. Zgodzisz się chyba ze mną, że traktowanie dorosłej w końcu kobiety, którą niewątpliwie jestem, jak bezwolnej owieczki, którą już od dawna nie jestem (a nawet wątpię, czy kiedykolwiek byłam), zakrawa na ponurą farsę i że w żadnym przypadku nie można pozwolić, by podobne brutalizmy miały jeszcze miejsce w moim życiu. - Zgadzam się. - Wiedziałam, że się zgodzisz! - ucieszyło X. - Nie sądziłam tylko, że tak szybko. - Hm? - zdziwił się Y, obejmując ją w talii. - Wręcz natychmiast! - dorzuciła X tonem pochwały. - No, dobrze więc, to już idź. Im prędzej, tym lepiej. Rozumiesz, najlepiej działać przez zaskoczenie. W ten sposób zwiększają się szansę na to, że dziadek wyrazi zgodę. - Na co wyrazi? - dopytywał się zaciekawiony Y. - Na nasz ślub. - To my już planujemy coś w tym rodzaju? Od razu wyczuł, że pytanie to było niefortunne. X bowiem zamarła z wyrazem potępienia na swojej uroczej, kociej twarzyczce. - Jak to? - spytała po dłuższej chwili, a oczy jej błysnęły jak dwa stalowe ostrza. - Czy nie dość jeszcze tych krzywd i kombinacji? Czy ja w ogóle mogłabym planować cokolwiek innego niż godziwy, legalny, sakramentalny związek? - kontynuowała ze szlachetnym ogniem. - Czy sądzisz, że wbiłabym nóż kolejnego rozczarowania w serca moich bliskich? Twoi, notabene, też nie byliby zachwyceni kolejną awanturką w wykonaniu kolejnego syna. - Oj, nie - przyznał Y. - No, więc widzisz. Na chwilę zapadła cisza. W tle szumiały pióropusze fontanny. Wymalowany tramwaj przejechał dostojnie przed gmachem Opery, a z bocznego jej skrzydła dobiegły wprawki mezzosopranu. - O, jak bardzo się zmieniły polskie obyczaje weselne! - zauważyła X, wzdychając z ubolewaniem. - Chłopcy nie padają już do nóg ojcom swych oblubienic. Doprawdy, niewiele brakuje, by sytuacja wróciła do stanu z ponurych lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Nie uwierzysz, ale wtedy obywano się bez oświadczyn, a także - bez rodziców. Młoda para, w gumiakach i waciakach...
12.
- Co to ja chciałem powiedzieć – mówi, odchrząknąwszy parę razy. – Jak sądzisz? Czy ja wywrę dobre wrażenie, na twoich rodzicach?
- Kiki! Chyba ci jest wszystko jedno, co myślą o tobie moi rodzice.
Zaprzecza ruchem głowy.
- Widzisz Kaczątko, zrozum wreszcie, że myśl o ewentualnych kłopotach jakie mnie czekają w przyszłości, budzi mój lęk…
Wytrzeszczam oczy i zagryzam wargi. Muszę sprawdzić czy zabolą. No, tak, ugryzłam się porządnie, więc nie śnię. To wszystko dzieje się na jawie.
Siedzimy w wagonie restauracyjnym, ja słucham wyznań K.
K. częstuje mnie teraz koniakiem. Nie patrzymy na siebie, ręka mi drży i nie może utrzymać kieliszka.
- Jestem taka podniecona – mówię.
K. natychmiast odzyskuje równowagę.
- Dlaczego jesteś podniecona?
Nie ma już między nami zasłony dymnej. Patrzę mu prosto w twarz. Oboje wybuchamy śmiechem.
- Ja cię zawsze kochałam – mówię głośno, tak głośno, że aż kilka osób odwraca głowy w naszą stronę.
- Zawsze od samego początku. A ty ?
K. jest obrzydliwie trzeźwy i opanowany.
- O nie, ja cię nie kochałem „zawsze”, ale za to kocham cię „teraz”.
Chwytam go za ręce, przewracając kieliszek z koniakiem. Po białym obrusie płyną dwa brunatne strumienie… Kelner z groźną twarzą rozkłada na stole czystą serwetkę, ja chcę mu pomóc, upuszczam przy tym torebkę, wtedy K. włazi pod stół, lecz puderniczka zamienia się w żywą istotę i toczy się po podłodze i …
Tak odbyły się nasze zaręczyny.
13.
- Mamo, powtarzam, że nie będę zmuszać hrabiego do małżeństwa. Jeśli ty lub pan L. zaciągniecie mnie do ołtarza, odmówię udziału w ceremonii. Wyjdziecie na głupców przed znajomymi i rodziną, bo nie odezwę się ani słowem.
Lord X spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Dlaczego? Jestem dla pani tak odpychający?
To z kolei zdumiało panią Loontwill do tego stopnia, że odzyskała głos.
- Czy mam rozumieć, że chce ją pan za żonę?
Lord X popatrzył na nią, jakby postradała rozum.
- Ma się rozumieć.
- Zaraz, zaraz - wtrącił pan L. - Chce ją pan za żonę, mimo że jest... hm... - Zawahał się.
- Stara - podsunęła uczynnie F. - I brzydka - dodała E.
- I smagła - dorzuciła F.
- A do tego uparta jak osioł - uzupełnił z niedowierzaniem pan domu.
Panna Y podzielała ich zdanie.
- Właśnie o tym mówię! Na pewno nie chce. A ja nie zamierzam go zmuszać, chociaż jest dżentelmenem i czuje, że nie ma innego wyjścia. Idzie pełnia, ot co, można stracić głowę. - Zmarszczyła brwi. - I nie tylko.
Lord X rozejrzał się po domownikach. Nic dziwnego, że ma o sobie tak niskie mniemanie, skoro dorastała w takim domu.
Popatrzył na F.
- A cóż począłbym z niemądrą pannicą, która ledwo odrosła od ziemi?
Przeniósł wzrok na E.
- Jeden gardzi tym, co drugiego raduje. Uroda pani siostry nie budzi moich zastrzeżeń. - Nie wspomniał o jej figurze, zapachu, jedwabistych włosach ani żadnej z miliona rzeczy, które tak go w niej pociągały. - Ostatecznie to ja musiałbym z nią mieszkać, nikt inny.
[…] była wyzwaniem, żarem, iskrą; niewielu mężczyzn mogło powiedzieć to samo o swoich żonach. On, lord X, takiej właśnie iskry potrzebował.
- Usposobienie panny Y w dużej mierze stanowi o jej uroku - zwrócił się do pana domu. - Naprawdę widzi mnie pan u boku nieśmiałego dziewczęcia, które rozstawiałbym po kątach i zmuszał do posłuchu?
Mówił to wszystko nie przez wzgląd na rodzinę, tylko na Y. Rzecz jasna, niech L. nie myślą sobie, że go do czegoś zmuszają! Jego, alfę? On wpadł na ten pomysł z małżeństwem, do licha! Nieważne, ze dopiero teraz.
Pan L nic na to nie odpowiedział. Zwłaszcza że istotnie przyjął takie założenie. Bo któż nie chciałby pokornej żony?
Ale nie doceniał hrabiego.
- O nie, nie ja. Potrzebuję kogoś silnego, kto będzie mnie wspierał. I kto ma dość hartu ducha, aby mi się sprzeciwić, jeśli uzna, że nie mam racji.
- Tak jak w tej chwili - wtrąciła Y. - Nikogo pan nie przekona, milordzie. A już mnie na pewno.
14.
X
Winszuj, waszmość, mi sukcesu!
Dzisiaj moje zrękowiny,
Już finalnie, bez regresu
Słowom dostał Iksy.
Y
Ja wiem, jak to przyszło drogo,
Wszak ci moją to robotą.
X
O! waściną! – Patrzcie no go!
Mnie się, waszeć, pytaj o to.
Tak mi się tam w dobrą chwilę
Nawięła snadnie, mile,
Żem posunął w koperczaki.
Ona dalej w ceregiele –
Ni siak, ni tak, tędy, siędy,
A ja sobie coraz bliżej,
Śród chychotek, śród gawędy,
Bliżej... bliżej... Cmok! – nareszcie...
A! zrobiłem wstyd niewieście.
Jak alkiermes wskroś spłonęła –
Mnie konfuzja ogarnęła,
Tak że wziąwszy za pas nogi
Chciałem drapnąć za trzy progi.
Wtedy ona, mocium panie,
Zawołała: "Stój, X –
Niech się twoja wola stanie,
Ja przyjmuję ją w pokorze,
Masz ten pierścień – szczęść nam Boże".
15.
Przystępujemy do aktu zaręczyn...
Małoletnia kuzynka trzyma porcelanowy talerz, na którym leżą dwa pierścionki. Oczy wyłażą jej z głowy z ciekawości i cała ceremonia sprawia jej tak widoczną rozkosz, że aż podskakuje razem z talerzem i pierścionkami. S wstaje, wszyscy wstają, słychać łoskot odsuwanych krzeseł.
Nastaje cisza. Słyszę, jak jedna z matron robi szeptem uwagę, że spodziewała się, iż mój pierścionek będzie "porządniejszy"... Mimo tej uwagi nastrój jest tak uroczysty, że muchy padają ze ścian...
S zabiera głos:
- Moje dzieci, przyjmijcie błogosławieństwo rodziców.
X klęka, klękam i ja...
Jaką ten Ś musi mieć w tej chwili minę! jaką on musi mieć minę!
Ale nie śmiem na niego spojrzeć. Patrzę na muślinową suknię X, która na spłowiałym czerwonym dywanie tworzy bardzo ładną plamę. Ręce S i pani S opierają się na naszych głowach, po czym mój przyszły teść mówi:
- Moja córko! Ty miałaś najlepszy przykład w domu, czym powinna być żona dla męża, więc nie potrzebuję cię uczyć obowiązków, które zresztą mąż ci wskaże, spodziewam się!... Ale do ciebie zwracam się, panie Y...
Tu następuje mówka, w czasie której liczę do stu, a doliczywszy do stu, zaczynam znów od jednego. S obywatel, S urzędnik, S ojciec, S Rzymianin - ma sposobność do okazania całej wielkości swej duszy... Słowa: dziecko, rodzice, obowiązki, przyszłość, błogosławieństwo, ciernie, czyste sumienie - brzmią mi koło uszu jak stado os, obsiadają mi głowę, tną mnie w wyżej wzmiankowane uszy, w kark i czub...
Muszę mieć krawat trochę ciasno zawiązany, bo mi się robi duszno.
Słyszę płacz pani S, który mnie rozczula, bo to w gruncie rzeczy poczciwa kobieta, słyszę brzęk pierścionków trzymanych na talerzu przez podskakującą kuzynkę. Chryste Panie, jaką ten Ś musi mieć minę!
Wreszcie wstajemy. Kuzynka podsuwa mi talerz pod same oczy.
Zamieniamy z X pierścionki...
Uf! jestem zaręczony!
16.
- Dziewczyno! malino! bywajże mi zdrowa! Ogniste wici na górach płoną, na wojnę muszę. Jak z wojny powrócę, to ci przyślę swaty. Ojcum się kłaniał i prosił - będziesz moją!
W okienku czy śmiech, czy płacz się dał słyszeć, może razem oboje?
- O miły mój, miły, sokole jedyny, wróć mi cały z wojny! W oknie siedzieć będę, w niebo patrzeć i płakać, póki z wojny nie wrócisz, póki swaty nie przyjadą. - Na koń! - krzyczał X do czeladzi - na koń! Bądź zdrów, gospodarzu, dziękujemy za gościnę, nie czas odpoczywać, gdy ogniste wici płoną. Zdrowi bywajcie wszyscy!
Zatętniało, zaszumiało, ruszyli czwałem, a przed chatką stał Y stary i patrzał na łuny, stała Iksa z rękami załamanymi i płakała coraz to fartuszkiem ocierając łzy. A zza łez widać było uśmieszek i serce biło, biło - biło.
- Powróci! Powróci! Swaty przyjadą. Moim być musi.
17.
X – (z wyrzutem) Nareszcie jesteś. Szukałem cię po całym domu!
Y - Cóż to, wuj z bronią? Broń prawdziwa? Wuj prawdziwy?
X - To ciebie nie dotyczy. Gdzie się podziewałaś?
Y - Byłam na spacerze. Czy nie wolno? Zet - Nie wolno? To święta sprawa!
X - Wuju, uspokój się. Do szeregu! (do Ali) No i co?
Y - Nic. Piękna noc.
X - Ja nie pytam o pogodę. Czy się zgadzasz?
Y - Wolałabym się jeszcze zastanowić.
X - Odpowiedz natychmiast. Miałaś dosyć czasu.
Pauza.
Y - Tak. Zet - Brawo!
X - Bogu niech będą dzięki. Przystąpmy więc do dzieła! (bierze X za rękę i prowadzi ja do sofy, na której siedzi E) Babciu, błogosławieństwo!
E - (przestraszona, wskazuje na sofę) Zostawcie mnie w spokoju, ja wam nie przeszkadzam!
X - Babciu, wszystko się zmieniło! Biorę ślub z Y, niech babcia nas pobłogosławi na dalszą drogę życia.
Zet - (do pozostałych) Wstawać, wstawać, nie widzicie, że chwila jest uroczysta?
V - Boże wielki! To X się żeni? S - Po co te ceregiele?
E - Zabierzcie go ode mnie, on znowu mnie będzie dręczył!
X - (groźnie) Błogosławieństwo, babciu!
S - To jakieś niesmaczne żarty, dajmy temu spokój.
Zet - (tryumfalnie) Żarty się skończyły, żartujecie już od pięćdziesięciu lat. S, pozapinaj się natychmiast! To są zaręczyny twojego syna, skończyło się porozpinanie. G, błogosław.
E - V, co mam robić?
V - Niech mama błogosławi, kiedy o to proszą.
E - A czy oni nie mogą bez tego? Czuję się jakoś staro...
Zet - Zaręczyny jak za starych, dobrych czasów. Albo błogosławisz, albo strzelam. Liczę do trzech. Raz...
18.
Gdy M otworzył mu drzwi, kazał zameldować się pannie X. Była sama i przyjęła go natychmiast, zarumieniona i zmieszana.
— Tak dawno nie był pan u nas — rzekła. — Czy pan był chory?...
— Gorzej, pani — odpowiedział nie siadając. — Ciężko obraziłem panią bez powodu...
— Pan mnie?...
— Tak, pani, obraziłem panią podejrzeniami. Byłem — mówił stłumionym głosem — byłem na koncercie u państwa R. Wyszedłem nawet nie pożegnawszy się z panią... Już nie chcę mówić dalej... Czuję tylko, że ma pani prawo nie przyjmować mnie jako człowieka, który nie ocenił pani…śmiał posądzać..Panna X głęboko spojrzała mu w oczy i wyciągając rękę rzekła:
— Przebaczam... niech pan siada.
— Niech pani nie spieszy się z przebaczeniem, bo ono może podnieść moje nadzieje...
Zamyśliła się.
— Mój Boże, i cóż na to poradzę?... niechże już pan ma nadzieję, jeżeli tak o nią chodzi...
— I to pani mówi, panno X?...
— Tak widać było przeznaczone — odpowiedziała z uśmiechem.
Namiętnie ucałował jej rękę, której mu nie broniła, potem odszedł do okna i coś zdjął z szyi.
— Niech pani przyjmie to ode mnie — rzekł i podał jej złoty medalion z łańcuszkiem.
Panna X ciekawie zaczęła się przyglądać.
19.
- Zbytnio pan się spieszy, mój panie! - zawołała. - Zapominasz, że nie dałam ci jeszcze odpowiedzi. Pozwól, bym to uczyniła bez zwłoki. Przyjmij podziękowanie za zaszczyt, jakim są dla mnie twoje oświadczyny. Wielki to dla mnie honor, ale nie mogę ich przyjąć.
- Nie od dzisiaj żyję - odparł spokojnie pan X machnąwszy lekceważąco ręką - i wiem, iż zwyczajem młodych dam jest odrzucanie pierwszych oświadczyn człowieka, którego się sekretnie pragnie poślubić. Wiem również, iż odmowę taką powtarza się niekiedy dwa i trzy razy. Dlatego wcale nie onieśmiela mnie twa odmowna odpowiedź i trwam w nadziei, iż wreszcie poprowadzę cię do ołtarza.
- Doprawdy, panie X, twoja nadzieja po mojej odpowiedzi wydaje się dosyć niezwykła. Zapewniam cię, że nie należę do owych młodych dam, o ile takie żyją na naszym świecie, na tyle odważnych, by uzależnić całe swe szczęście od ryzyka powtórnych oświadczyn. Odmowa moja jest zupełnie poważna. Nie mógłbyś pan uczynić mnie szczęśliwą, a ja z pewnością jestem ostatnią na świecie osobą, która mogłaby uszczęśliwić pana. Jestem przekonana, że gdyby znała mnie pańska protektorka, lady
Y, uważałaby, iż jestem pod każdym względem nieodpowiednia na pańską żonę.
- Gdybym miał pewność, iż lady Y będzie tego zdania… - zastanawiał się pan X z głęboką powagą. - Ale nie… nie… nie mogę sobie wyobrazić, by moja patronka dezaprobowała ten wybór. Zapewniam cię, pani, że kiedy będę miał zaszczyt zobaczyć ją po powrocie, opiszę twą skromność, zapobiegliwość i inne cnoty w samych superlatywach.
20.
Nie jesteś żadną ruiną, nie jesteś drzewem strzaskanym przez piorun, jesteś młody i mocny.
Rośliny będą rosły dokoła ciebie, czy będziesz je o to prosił, czy nie, gdyż cieszyć się będą twoim dobroczynnym cieniem. A rosnąc, będą się chylić ku tobie i oplatać dokoła ciebie, ponieważ twoja siła da im takie bezpieczne oparcie.
Uśmiechnął się znowu, widocznie pocieszały go moje słowa.
- Ty masz na myśli przyjaciół, X? - zapytał.
- Tak, przyjaciół - odpowiedziałam wahając się trochę, miałam bowiem na myśli więcej niż przyjaciół, ale nie wiedziałam, jakiego innego mam użyć słowa. On mi dopomógł.
- Ach, X! Ale ja pragnę żony!
- Doprawdy, mój panie?
- Tak, czy to dla ciebie nowina?
- Naturalnie, nic pan o tym nie wspomniał.
- Czy to niepożądana nowina?
- To zależy od okoliczności, od tego, kogo pan wybierze.
- Ty wybierz za mnie, X. Zgodzę się na twoją decyzję.
- Niechże więc pan tę wybierze, która pana kocha najlepiej.
- To już wolę wybrać tę, którą ja najlepiej kocham. Czy chcesz być moją żoną, X?
- Tak, mój panie.
- Żoną biednego ślepca, którego będziesz musiała prowadzić za rękę?
- Tak, chcę!
- Żoną kaleki o dwadzieścia lat starszego od ciebie, któremu będziesz musiała usługiwać?
- Tak, chcę.
- Czy to prawda, X ?
- Najprawdziwsza prawda.
- O moje kochanie! Niechaj cię Bóg błogosławi i niech ci wynagrodzi!
- Panie Y, jeżeli kiedykolwiek w życiu spełniłam dobry uczynek, miałam myśl dobrą, zmówiłam szczerą i niewinną modlitwę, powzięłam poczciwy zamiar, mam za to teraz nagrodę. Być twoją żoną to dla mnie największe szczęście w życiu.
21.
– Myślę, że jeżeli naprawdę będziemy mieli dziecko, to powinniśmy się pobrać – rzekła C.
Siedzieliśmy przy stoliku w kącie piwiarni. Na dworze ściemniało się. Było jeszcze dość wcześnie, ale dzień był pochmurny i zmierzch zapadał szybko.
– Pobierzmy się zaraz – powiedziałem.
– Nie – odrzekła C. – Teraz to zbyt krępujące. Za bardzo już widać. W takim stanie nie wystąpię przed nikim, żeby wziąć ślub.
– Żałuję, żeśmy się wcześniej nie pobrali.
– Pewnie tak byłoby i lepiej. Ale kiedy mieliśmy to zrobić, kochanie?
– Sam nie wiem.
– Ja wiem tylko jedno: że nie będę brała ślubu jako dostojna matrona.
– Wcale nie wyglądasz na matronę.
– O tak, kochanie, wyglądam. Fryzjerka pytała mnie, czy to nasze pierwsze dziecko. Skłamałam, że nie, i powiedziałam, że mamy już dwóch chłopców i dwie dziewczynki.
– Kiedy weźmiemy ślub?
– Każdej chwili, jak tylko znów będę szczupła. Urządzimy wspaniałe wesele i każdy będzie myślał, jaka to przystojna młoda para.
– A nie martwisz się?
– Kochanie, czymże ja mam się martwić? Raz jeden było mi przykro, kiedy czułam się jak dziwka tam w Mediolanie, ale to trwało tylko siedem minut, a zresztą to wszystko wina urządzenia pokoju. Czy nie jestem dla ciebie dobrą żoną?
– Cudowną.
– Więc nie bądź zanadto drobiazgowy. Wyjdę za ciebie, jak tylko znów będę szczupła.
– Dobrze.
22.
- Nie rozumiem, jak mogłeś pokochać taką gąskę jak ja - uśmiechnęła się Iksa.
- Chciałem zabić w sobie to uczucie - odparł Iks szczerze - bo właściwie nie miałem już zupełnie nadziei, odkąd G zbliżył się do ciebie. Jednakże te wszystkie moje wysiłki nie odniosły żadnego skutku. Nie potrafię ci opisać, co znaczyły dla mnie te ostatnie dwa lata i jak cierpiałem, gdy w R opowiadano o twych bliskich zaręczynach z R. Wierzyłem w to - do pewnego błogosławionego dnia. Otóż, gdy wreszcie minął kryzys mojej choroby, otrzymałem list od I. G., a właściwie od I. B., w którym pisała mi, że między tobą a R. do niczego nie doszło, i radziła mi, abym „spróbował raz jeszcze”. Po tym liście bardzo szybko zacząłem wracać do zdrowia, co wywołało nawet szczere zdziwienie mego doktora.
Iksa uczuła nagle przenikający ją dreszcz.
- Nigdy nie zapomnę tej strasznej nocy, gdyś ty właśnie przechodził ów kryzys. Dopiero wtedy uprzytomniłam sobie, że cię kocham, ale byłam pewna, że świadomość moja przyszła za późno.
- Tymczasem przyszła w samą porę, kochanie. Teraz wszystko już będzie dobrze, prawda? Niech ten dzień pozostanie naszą najuroczystszą rocznicą - dziś zostaliśmy obdarzeni najwyższym pięknem życia.
- A więc dzień dzisiejszy jest dniem narodzin naszego szczęścia - powiedziała Ania miękko. - Zawsze kochałam ten stary ogródek H. G., ale teraz będzie mi on jeszcze droższy.
- Niestety, Ikso, będziesz musiała na mnie jeszcze długo czekać – rzekł Iks. ze smutkiem. - Dopiero za trzy lata skończę medycynę, a wątpię, czy i potem będę mógł cię obsypać klejnotami i czy będziemy mogli zamieszkać w marmurowym pałacu.
Iksa zaśmiała się serdecznie.
- Nie pragnę brylantów ani marmurowych pałaców, pragnę mieć ciebie i tylko ciebie. Widzisz, jestem pod tym względem tak samo bezwstydna jak I. Ściany marmurowego pałacu zasłoniłyby mi widok na bezmiar przestrzeni moich marzeń. Czekać także się zgadzam. Czas oczekiwania mijać nam będzie szybko przy pracy i wspólnych marzeniach o przyszłości. O, te marzenia będą teraz słodkie!…
Iks przytulił ją do siebie i złożył na jej ustach pierwszy gorący pocałunek. Potem wolnym krokiem wrócili do domu niby para królewska, ukoronowana w krainie miłości.
===========
Dodane 28 grudnia 2012:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu