Przedstawiam Wam konkurs nr 123 przygotowany przez
McAgnes:
"OBRAZ WYRAŻONY SŁOWEM, czyli ZDJĘCIA I FOTOGRAFIE w LITERATURZE" - KONKURS nr 123
Słowo pisane jest dla nas, użytkowników BiblioNETki, wyjątkowo ważne. Pochłaniamy książki litera po literze, słowo po słowie, zdanie po zdaniu. Ale gdy trafimy na fotografię w tekście, wpatrujemy się w nią uważnie... bo obraz czasem wart jest więcej niż tysiąc słów. Toteż opisanie fotografii w mniej niż tysiącu słów to sztuka.
Przedstawiam trzydzieści fragmentów, w których mowa jest o fotografiach. Uczta dla wyobraźni! Do zdobycia
sześćdziesiąt punktów, po jednym za autora i za tytuł. Ilość strzałów bez ograniczeń. Odpowiedzi proszę przesyłać na adres:
[...] do
28.05.2011 do godziny 23:59.
Proszę wyraźnie zaznaczyć w pierwszym mailu, że się nie chce podpowiedzi dotyczących znajomości dusiołków i ich rodziców, jeśli się nie chce. Zakładam bowiem, że wszyscy chcą.
I bez czołgów proszę, bo czołg mało fotogeniczny jest i źle wychodzi na zdjęciach. Zresztą, wszystkie fotki są tak urokliwe, że z pewnością wcześniej czy później odkryją przed Wami swe oblicza, czego Wam życzy Naczelny Fotograf.
1.
Gdy się miało szczęście, które się nie trafia:
czyjeś ciało i ziemię całą,
a zostanie tylko fotografia,
to - to jest bardzo mało...
2.
– R., chodź no, znalazłem ją!
– Kogo?
– Twoją spadkodawczynię!
Zaintrygował mnie, muszę przyznać, więc przestałam się zastanawiać nad możliwością używania chwytów dżudo z makarowem w garści i potuptałam do salonu. Ojciec siedział na kanapie z opasłym albumem na kolanach.
– Wygląda na to, że to ona. – Pokazał mi starą sepiową fotografię. Na kremowym papierze pod zdjęciem ktoś napisał kaligraficznie piórem
Kasieńka maj 1932. Kasieńka miała na oko trzy latka, błyszczące ciemne oczka i włoski uczesane na boczek. W sukieneczce z bufkami typu bobo i bucikach na guziczki stała na niskiej ławeczce, ściskając w garści mały koszyczek.
– Nie wygląda tu na kogoś, kto może kogokolwiek uspadkowić – mruknęłam. – Myślisz, że to ona?
Ojciec przewrócił stronicę starego albumu.
– Jest jeszcze tutaj.
Kolejna fotografia podpisana została
Kasia czerwiec 1937, parafia św. Łukasza, a dziecko na niej było odziane w białą sukienkę komunijną, dzierżyło wielką świecę i z przejęcia trzymało się równie sztywno jak ona. Więcej zdjęć nie znaleźliśmy, zupełnie jakby Kasia Szyft rozpłynęła się w powietrzu. W dwa lata po zrobieniu tego zdjęcia, jak wiadomo, wybuchła wojna, więc być może tę część rodziny Szyftów, do której należała Kasieńka, los rzucił gdzieś dalej od reszty. Usiłowaliśmy odnaleźć ją na zbiorowych fotografiach z wesel i pogrzebów lub amatorskich zdjęciach powojennych, lecz były to wysiłki bezowocne. Nawet użycie lupy nic w tej kwestii nie zmieniło. Jakby Katarzyna Szyft zniknęła z rodzinnej geografii w roku 1937 na prawie siedemdziesiąt lat po to, by objawić się znienacka jako bezosobowa notka od jakiegoś paragrafa.
3.
Na ekranie pojawiła się fotografia Księżyca. W samym centrum satelity znajdował się jaskrawo biały pierścień krateru, z którego rozchodził się uderzający, promienisty wzór. Wyglądało to tak, jak gdyby ktoś rozsypał worek mąki na tarczy Księżyca; mąki, która rozsypała się we wszystkich kierunkach.
- To jest Tycho - rozpoczął Michaels, pokazując na centralnie położony krater. - Na tej pionowo wykonanej fotografii Tycho jest znacznie lepiej widoczny niż z Ziemi. Oglądany z naszej planety znajduje się bliżej krawędzi Księżyca. Gdy spogląda się na niego w dół z wysokości tysiąca mil, można zauważyć, jak dominuje nad całą półkulą.
Michaels pozwolił Floydowi nasycić oczy tym niecodziennym widokiem znajomego przecież obiektu i mówił dalej :
- Przez ostatni rok prowadziliśmy badania magnetyczne tego regionu przy pomocy niskopułapowego satelity. Badania zakończyły się w zeszłym miesiącu, a ich rezultatem jest ta oto mapa, od której zaczęły się wszystkie kłopoty.
Na ekranie pojawił się kolejny obraz. Przypominał mapę konturową, chociaż ukazywał pole natężenia magnetycznego, a nie wysokość nad poziomem morza. Na większej części mapy linie były mniej więcej równoległe w stosunku do siebie. Odległość między nimi była również z grubsza jednakowa. Jednak w jednym z rogów linie nagle zaczęły się nakładać, formując koncentryczne kręgi - jak rysunek słojów wokół sęka na desce.
Nawet dla niewprawnego oka musiało być oczywiste, że w tym regionie stało się coś szczególnego z księżycowym polem magnetycznym. Wzdłuż dolnej krawędzi mapy biegł duży napis: ANATOMIA MAGNETYCZNA TYCHO - JEDEN (AMT-1). W górnym prawym rogu znajdowała się pieczęć: TAJNE.
4.
Na stoliku najbliższym schodom spoczywał tylko jeden przedmiot: czarno-biała fotografia w drewnianej ramce, pochylona pod takim kątem, by odbijać księżycowy blask prosto w oczy wchodzącego po schodach.
Z. aż pochylił się nad blatem, bacząc jednak, by niczego nie dotknąć. Fotografia przedstawiała jego samego i jakiegoś mężczyznę w czarnym garniturze, spacerujących kamiennym nabrzeżem. W tle znajdowały się kilkupiętrowe budynki, zabytkowe kamienice. Sam A. był na fotogra¬fii w grubym, białym swetrze, popołudniowe słońce roz¬bijało się na brzegach materiału w wełnistą aureolę, A. wyglądał jakby go wyretuszowano na to nabrzeże prosto z pocztówkowego nieba lśniących aniołów i puchowych chmur.
Ledwo spojrzał, przypomniał sobie.
Paryż, listopad przed odpaleniem „Wólszczana", Durenne nad Sekwaną, pierwsza lekcja.
— Wyobraź sobie miejsce, budowlę.
Francuz mówił przez nos i z lekkim akcentem. Lewą ręką bez przerwy sięgał do kieszeni marynarki, wyjmując i wkładając do niej chusteczkę. Z. nie był pewien, czy to tik nerwowy, czy kolejna mnemotechnika Durenne'a. A może katar.
5.
- Najważniejsza dla nas jest następująca rzecz: czy wie pani, jak on wygląda?
- Oczywiście - stwierdziłam. - Ale traci pan czas. Zginął w Wenezueli w osiemdziesiątym drugim.
- Nie. Sprawił, że uznaliśmy go za martwego. Rok później otworzyliśmy grób. Był pusty. Udawał zmarłego tak świetnie, że oszukał lekarzy. Ale trumna zawierała tylko kamienie. Posiada dość zaskakujące umiejętności. Dlatego nie powinniśmy wymawiać jego nazwiska. Nazywam to Regułą Numer Jeden.
- Nie wymawiać jego nazwiska? Dlaczego?
- Ponieważ jest w stanie je usłyszeć, nawet wyszeptane, w promieniu ponad tysiąca jardów. Korzysta z tego, żeby wyczuć naszą obecność.
- Dlaczego sądzi pan, że to on ukradł
Chuzzlewita.
Tamworth sięgnął do teczki i wyjął z niej akta. Na wierzchu widniał napis: „Ściśle tajne - wyłącznie do wiadomości OS-5”. Zewnętrzna kieszonka przeznaczona na zdjęcie była pusta.
- Nie mamy jego zdjęcia - oznajmił, gdy otwierałam akta. - Jego obraz nie utrwala się na kliszy fotograficznej ani filmowej, a nigdy nie przebywał w areszcie dostatecznie długo, by sporządzić jego portret. Pamięta pani kamery w Gad’s Hill?
- Tak.
- Nie sfilmowały nikogo. Przejrzałem taśmy bardzo dokładnie. Obraz z kamer zmienia się co pięć sekund. Niemożliwe, by ktokolwiek przemknął się między nimi niezauważony. Rozumie pani?
6.
Madame H. leżała na swoim szerokim łóżku, jedynym sprzęcie, który pozostał jej wierny. Policzki jej płonęły gorączką, kaszel rozdzierał pierś.
Na mój widok od razu westchnęła płaczliwie:
— A Z., kumie, Z.?...
— Zachorował: Od dnia, kiedy się rozchorowałaś, i on choruje. Trzyma twoją fotografię i patrzy na nią wzdychając.
— Mów... Mów jeszcze... — szepnęła biedna syrena, przymykając oczy ze szczęścia.
— Przysyła mnie, abym zapytał, czy niczego ci nie trzeba... Przyjdzie sam dzisiejszego wieczoru, chociaż ledwo powłóczy nogami... Nie może znieść rozłąki z tobą.
— Mów... Mów... Mów jeszcze...
— Dostał depeszę z Aten — ślubna suknia gotowa, wianek i pantofelki też. Wysłano je statkiem, lada dzień nadejdą... Białe woskowe świece z różowymi wstęgami też...
— Mów... Mów... Mów dalej...
Ale szybko zmorzył ją sen, oddech stał się chrapliwy, zaczęła majaczyć. Pokój wypełniała woń wody kolońskiej, amoniaku i potu, przez otwarte okienko dolatywał z podwórka ostry zapach odchodów z kurnika i króliczych klatek.
7.
Nazwana była po prostu: „Księga życia kapitana J.”, a na karcie tytułowej widniały nazwiska O. F. i J. B. jako autorów. Rycina na pierwszej stronie wyobrażała kapitana stojącego przy drzwiach wiodących do latarni i spoglądającego na zatokę. Była to fotografia, którą O. uchwycił pewnego dnia podczas pracy nad powieścią. Kapitan wiedział o tym, nie spodziewał się jednak, że fotografia znajdzie się w książce.
- Tylko pomyśleć o tym - powiedział - stary marynarz dokładnie opisany w prawdziwej książce. Największy to dziś dzień w moim życiu. Czuję się tak strasznie dumny! Wcale spać nie będę tej nocy. Do wschodu słońca przeczytam moją książkę.
8.
Ubrawszy się, trzej podróżnicy zeszli do izby jadalnej. Widząc Marysię, zajętą podlewaniem kwiatków w doniczkach, S. wydobył z portfelu swoją podobiznę i złożył na niej zamaszysty podpis. Następnie wręczył fotografię dziewczynce i rzekł:
— Weź to na pamiątkę i nie gniewaj się na mnie, że nie opowiedziałem ci bajki na dobranoc. Uczynię to, gdy będę wracał z podróży.
— Och, jakie to śliczne — zawołała wnuczka B.. — Oprawię to w ramki i powieszę sobie nad łóżeczkiem
W czasie śniadania, gdy S. sięgnął po słoik z dżemem, rozległ się ostrzegawczy okrzyk doktora:
— Ostrożnie! Co to jest?
— Dżem z pomidorów — wyjaśnił B., zdziwiony zachowaniem się lekarza. — Sam go zrobiłem z pomidorów wyhodowanych w ogródku. Jest bardzo smaczny.
Doktor wziął słoik do ręki i pokazał S.:
— Co tu jest napisane? S. przeczytał głośno:
— Dżem z muchomorów.
9.
– Podejdź bliżej, mam tu coś, co może cię zainteresować.
I z wewnętrznej kieszeni szaty wyciągnął bardzo zniszczoną magiczną fotografię.
– Pierwsi członkowie Z. F. – mruknął M. – Znalazłem to zeszłej nocy, kiedy szukałem zapasowej peleryny-niewidki, bo ten Podmore nie ma zwyczaju oddawać pożyczonych rzeczy… Pomyślałem, że niektórzy chętnie by na to rzucili okiem.
H. wziął od niego fotografię. Zobaczył grupkę ludzi; niektórzy machali do niego rękami, inni unosili okulary, by mu się przyjrzeć.
10.
— Tak — powiedziałem — zrobimy zdjęcie, ustawcie się razem.
Koledzy stłoczyli się przede mną i nawet A1. przyszedł. Najgorsze było to, że w instrukcji napisano, że trzeba odejść cztery kroki, a ja mam jeszcze małe nogi. Więc za mnie odliczył kroki M., bo on ma bardzo długie nogi z wystającymi, brudnymi kolanami, a potem ustawił się z grupą. Patrzyłem przez małe okienko, czy wszyscy tam są: nie było głowy E., bo on jest za duży, i połowa A1. wystawała z prawej strony. Szkoda, że ta duża bułka zasłaniała twarz A2., ale on nie chciał przestać jeść.
Wszyscy się uśmiechnęli i pstryk! — zrobiłem zdjęcie. Będzie fantastyczne!
11.
Kirył zadzwonił na bazę transportową, zamówił "latający kalosz", a ja wziąłem plan, żeby zobaczyć, co oni tam narysowali. Zupełnie nieźle narysowali, w normie. Na podstawie fotografii z lotu ptaka, w dużym powiększeniu. Widać nawet bieżnik na oponie, która leży pod bramą garażu. Ech, ile by każdy stalker dał za taki plan... a zresztą, na jaką cholerę zda się plan po nocy, kiedy pokazujesz gwiazdom zadek i własnych rąk nie możesz zobaczyć.
12.
Musiałem spojrzeć. Była to fotografia skromnego pomnika przed budynkiem rady miejskiej w jakimś małym miasteczku. Pomnik miał wmurowaną tablicę z nazwiskami mieszkańców miasteczka, którzy polegli w różnych wojnach, sądziłem więc, że fotografię zrobiono dla tej tablicy. Można było odczytać na niej nazwiska i spodziewałem się, że znajdę wśród nich nazwisko H., ale nie znalazłem.
- To było jedno z jego hobby - powiedziała panna Faust.
- Co takiego?
- Fotografowanie różnych sposobów ustawiania kul armatnich w piramidę. Widocznie tutaj są ułożone w jakiś niezwykły sposób.
- Rozumiem.
- On sam był niezwykłym człowiekiem.
- Zgadzam się z panią.
- Może za milion lat wszyscy ludzie będą tak inteligentni i będą patrzeć na świat w ten sposób co on. Ale od przeciętnych współczesnych ludzi różnił się tak, jakby był przybyszem z Marsa.
- A może on rzeczywiście był Marsjaninem?
- Byłoby to najprostsze wyjaśnienie dziwnego zachowania się trojga jego dzieci.
13.
Gablotka ta była prawie pusta. Na ciemnym aksamitnym tle tkwiły rozkrzyżowane na szpilkach dwa ogromne nocne motyle, żółtawe, o grubych włochatych odwłokach, przeciętych poprzecznymi brązowymi paskami w poprzek, a wzdłuż - długą, błękitną linią. Pośrodku tułowia miały znamiona w kształcie maleńkich trupich głów. Obie były absolutnie podobne do ćmy, którą J. w tej chwili trzymał w palcach. Ponad ćmami biegł napis:
ACHERONTIAE - ZMORY
ATROPOS L. (ZMORA TRUPIA GŁÓWKA)
(Złowione w Londynie 1-7 czerwca 1959)
Lecz obaj stojący przed gablotką mężczyźni nie przyglądali się ogromnym ćmom. Nieruchomymi, zdumionymi oczyma wpatrywali się w trzeci obiekt, umieszczony dokładnie pośrodku pomiędzy dwoma owadami.
Była to głowa kobieca, wycięta z niewielkiej fotografii i umieszczona na szpilce.
14.
- To się nazywa gazeta. Przynajmniej tak tu pisze. A przecież tu są zdjęcia kobiet! Mogą je zobaczyć godne szacunku, zamężne niewiasty albo małe dzieci!
William Stickers ze sporym wysiłkiem trzymał gazetę otwartą na stronie ze zdjęciem grupy dziewcząt na pływalni miejskiej. Zdjęcie zresztą było podłej jakości, co J. stwierdził na własne oczy, zaglądając mu przez ramię.
- O co chodzi? - zdumiał się szczerze. - Przecież mają kostiumy kąpielowe?!
- Kostiumy kąpielowe? - teraz zdziwił się Alderman. - Przecież widać im całe nogi!
- I co w tym złego? - parsknęła starsza jejmość w owocowym kapeluszu. - Zdrowe ciała gimnastykujące się na bożym słońcu. I w dodatku w bardzo praktycznych ubiorach.
- Praktycznych, szanowna pani? Wolę nie myśleć do czego!
- Dama w kapeluszu to pani Sylvia Liberty - szepnął pan Vicenti, pochylając się ku J. - Zmarła w tysiąc dziewięćset czternastym jako niestrudzona sufrażystka.
- Statystka?
- Sufrażystka! Czego was teraz w szkołach uczą?! Sufrażystki walczyły o prawo kobiet do głosowania. Miały zwyczaj przykuwać się do balustrad i obrzucać policjantów jajami. No i naturalnie rzucać się pod konia księcia Walii podczas wyścigów.
- I co, ten koń ją załatwił?
- Niezupełnie. Pani Liberty pomyliły się instrukcje i rzuciła się pod księcia Walii.
15.
Prawie nie mam jej fotografii z dzieciństwa. Nie wiem, jak wyglądała babcia Wanda, dziadek Leonard, wuj Maciej, ciocia Ewa, ciocia Sasza, Milewski, Apollo z szelkami, nie wiem nawet, jak wyglądał Lisów. Podczas ofensywy Rosjanie - Radziety lub Sowieci, mówi babcia, Rosjanie to byli przed rewolucją, a potem była radziecka tłuszcza - rozpalili w kominku zdjęciami, które leżały w wielkiej drewnianej skrzyni stojącej w sieni.
Spłonęła fotografia Romusi nad kopą jaj, którą musiała codziennie, jajko za jajkiem, wypijać, co i tak nie pomogło na jej galopujące suchoty, spłonęła fotografia dziadka Brokla w białym prążkowanym garniturze, wspartego o lśniącą karoserię pierwszego automobilu na Ukrainie, spłonęły fotografie ojca w nieodmiennym kapeluszu na nieodmiennie łysej głowie, spłonęły fotografie mamy w luźnych sukienkach, spłonęły pocztówki z dalekich miast o szumnych nazwach i sepiowe reprodukcje rzeźb i obrazów z przestronnych sal odległych muzeów.
Nie ma twarzy. Nie ma dłoni. Nie ma futryn, stołów, grafik, stosów czasopism i książek o złoconych brzegach.
Tych parę, dosłownie parę sepiowych migawek… przynajmniej tyle.
16.
Mężczyzna wyjął z koperty duże czarno-białe zdjęcie i położył na stole przede mną. Wydało mi się, że do pokoju wkradło się trochę realności.
- To jest zdjęcie owiec, którego użyłeś w swoim folderze.
Jak na powiększenie zrobione z drukowanego zdjęcia, a nie z negatywu, odbitka była zadziwiająco czytelna. Prawdopodobnie wykonana jakąś specjalną techniką.
- Wiem tylko, że to zdjęcie dostało się w twoje ręce jakąś prywatną drogą i wykorzystałeś je potem w tym biuletynie. Zgadza się?
- Tak.
- Zgodnie z naszymi informacjami zdjęcie zostało zrobione w ciągu ostatnich sześciu miesięcy przez zupełnego amatora zwykłym tanim aparatem. Nie ty je zrobiłeś. Ty masz Nikona SLR i robisz lepsze zdjęcia. No i od pięciu lat nie byłeś na Hokkaido. Prawda?
- Zgadza się - powiedziałem.
- Hmm - powiedział mężczyzna i przez chwilę się nie odzywał. Milczał, jakby starając się wyważyć znaczenie ciszy. - Tak czy nie, potrzebne nam są trzy informacje. Gdzie i od kogo dostałeś to zdjęcie, a także dlaczego zamieściłeś takie nędzne zdjęcie w folderze?
- Nie mogę powiedzieć - odpowiedziałem tak stanowczo, że aż sam się zdziwiłem. - Dziennikarz ma prawo nie wyjawiać źródła swoich informacji.
17.
Kartkował album, w którym znajdowało się ponad sto osiemdziesiąt zdjęć - sześć rolek - z katastrofy na moście. M., mając świeżo w pamięci opowieść Vangera, czuł wręcz rozdrażnienie, patrząc na natarczywie ostre, czarno - białe obrazy. Fotograf był dobrym rzemieślnikiem i świetnie udało mu się oddać powypadkowy chaos. Spora część dokumentacji dotyczyła działań wokół przewróconej cysterny. Mikael bez trudu rozpoznał usmarowanego olejem, gestykulującego czterdziestopięcioletniego Henrika Vangera.
- A to mój brat Harald.
Starzec wskazał mężczyznę w marynarce, który pochylony do przodu pokazywał coś we wraku samochodu.
- Zdecydowanie nieprzyjemny typ, ale można go raczej skreślić z listy podejrzanych. Poza krótkim wypadem do domu, żeby zmienić buty, cały czas był na moście.
Henrik przerzucał kolejne stronice. Zdjęcia odzwierciedlały zmieniające się obiekty zainteresowania fotografa. Cysterna w centrum uwagi. Gapie nad wodą w centrum uwagi. Wrak samochodu w centrum uwagi. Zdjęcia przeglądowe. Zbliżenia wykonane teleobiektywem.
- A tu jest to interesujące zdjęcie - oznajmił Vanger. - Na ile udało nam się ustalić, zrobiono je między 14.40 a 14.45, to znaczy ponad czterdzieści pięć minut po tym, jak Harriet spotkała pastora. Spójrz na nasz dom, środkowe okno na piętrze. To jest pokój Harriet. Na poprzednim zdjęciu okno jest zamknięte. A tutaj otwarte.
- Ktoś był w jej pokoju.
- Pytałem wszystkich, ale nikt się nie przyznał do otwarcia okna.
18.
Podczas wizyt osób ojcu nieznanych pierwsze skrzypce grały niezamierzona nieprzystępność i srogość.[...] Swych gości nękał też bezlitośnie konsekwentnym egzekwowaniem pochopnie złożonych deklaracji. Ekipie filmowej, która obiecała rozłożyć sprzęt w dwadzieścia minut, gotów był zagrozić wyrzuceniem z domu, gdy termin, odmierzany z zegarkiem w dłoni, nie został dotrzymany; podobny los mógł spotkać struchlałego fotografa, który deklarował, że portretowe zdjęcie będzie gotowe w pół godziny.
19.
"Donoszę, panie naczelniku,
że przed godziną moja żona
się zapytała: - Co to jest
takiego grupa Laokoona?
Czułem, że tu jest coś z otchłani,
a właśnie był na obiad śledź;
śledź mi jak dyszel stanął w krtani:
- Musisz z nią coś wspólnego mieć!
Z tą grupą! - rzekłem jak we mgle
od strachu. - Znamy doskonale
parlamentarne grupy, ale
tej »Grupy Laokoona« nie!
Na własną rękę więc w powiecie
zrobiłem z Waciem mały huk -
i co powiecie, co powiecie?
wyśnił się student Bresz, mój wróg!
U jednej z wdów mrowisko śliczne
nakryłem: Bresz i inne bubki,
a w książce niby historycznej
fotografijkę całej grupki,
którą załączam - podpis Ś. B.
jest na odwrocie - jasne: Bresz!
Proszę się przyjrzeć: świętą rzeźbę
udają, lecz się, bratku, strzeż!
Bresza pod kluczyk i po krzyku -
radziłbym, panie naczelniku..."
20.
Statek tkwił ze cztery stopnie od pionu, gdy przyszedł koniec. Kąt ten można było ustalić dokładnie, gdyż właśnie wtedy otworzyła się migawka aparatu fotograficznego porucznika Nichollsa. Zrobione zostało niezapomniane zdjęcie - zwykły obraz tonącego statku, który na tle błękitnego nieba stoi pionowo dziobem do góry. Obraz bez wielu szczegółów, z wyjątkiem dwóch kanciastych brył, w niezwykły sposób zawieszonych w powietrzu. Były to pięćdziesięciotonowe czołgi, oderwane z umocnień na przednim pokładzie, uchwycone podczas lotu, zanim uderzyły o nadbudówki mostku pogrążające się już w wodzie. Na tylnym planie widoczna była rufa „Belle Isle": śruba wysoko nad wodą i czerwony kur unoszący się nad spokojnym morzem.
Dosłownie w sekundę po tym, jak pstryknęła migawka, gwałtowny podmuch wyrwał aparat z rąk Nichollsa i rozbił go o nadbudówkę, lecz film nie został uszkodzony.
21.
Po tygodniu poszliśmy na chwilę do sąsiadów przedstawić im Piotrka. Dostał od nich czerwony balonik.
W domu bardzo zadowolony bawił się balonem, a my robiliśmy mu zdjęcia. Parę dni potem oglądaliśmy gotowe odbitki.
— No, nareszcie Piotrek się śmieje! — cieszyliśmy się.
Kilka miesięcy później chciałam zrobić duże powiększenia do rodzinnego albumu. Przeglądałam serię zdjęć z balonikiem, ale nie znalazłam uśmiechu. Może się zgubiły? Przejrzałam negatyw klatka po klatce. I nic. Z twarzy Piotrka zniknęło tylko napięcie.
Wtedy myśleliśmy, że to już uśmiech.
Uśmiech, który widzą, jest nagrodą za trud.
Ciekawe, czy za parę miesięcy im też zgubią się zdjęcia z pierwszym uśmiechem?
* *
Niedawno znajomi pokazywali mi zdjęcia dziewczynki, którą odwiedzają w domu dziecka.
Załatwianie formalności przedłuża się i wciąż nie mogą zabrać jej do siebie.
— Zobacz, ona się wreszcie uśmiecha!
Znam ten uśmiech, to ledwo dostrzegalne rozluźnienie mięśni w kącikach ust.
— Tak, widzę. Nareszcie!
Ale nie opowiadam o zdjęciach z balonikiem. Są umęczeni codziennymi wyprawami do domu dziecka.
22.
Wszystkie fotografie przedstawiały cmentarz. Na cmentarzu widać było trzech różnych osobników, zastygłych w rozmaitych fazach działania. Można było z łatwością ułożyć kolejność zdjęć. Na pierwszych osobnicy tkwili w grobach, zagłębieni prawie po kolana i wyrzucali łopatami piasek, na następnych z łopatami w garści i ogłupiałym wyrazem twarzy gapili się w obiektyw, na ostatnim wyskakiwali z grobów i zaczynali uciekać. Urozmaicenie wprowadzał fakt, że dwóch osobników występowało na zdjęciach razem, a trzeci oddzielnie i ten trzeci pojawiał się od fazy porzucania łopaty i wyskakiwania. W fazie pierwszej był jakoś pominięty.
J. i P., zdolni wreszcie do posługiwania się normalną, ludzką mową, pełni szalonych emocji, dzielili się uwagami.
- Popatrz, łysy! Skąd?! Przecież go tam nie było!
- Łysy, patrz, wyskakuje - i ucieka! Skąd się tam wziął?!
- Przylizany kopie głębiej... Patrz, Rudy Sprężynowiec ledwo zaczął!
- Dzieci, na litość boską, co wy macie z tym wspólnego?! - krzyknęła z przerażeniem pani Krystyna.
23.
Pierwsze ich pytanie było:
- Jak Mercedario? Doszliście do szczytu?!... - i z namiociku wysuwa się para rąk, by serdecznie uścisnąć nasze rękawice. [...]
Dwójce Kok - Wampir nie udało się wejść na szczyt, wrócili razem ze Stefanami. Ci ostatni dołożyli parę głazów do "znaku zwycięzcy" w parę godzin po nas. Dokonali drugiego wejścia na szczyt. Mało tego: Osiecki w czasie burzy na grani Mercedario wykonał szereg zdjęć filmowych. Obiecuje sobie dużo po tych nadzwyczajnych efektach, jeżeli tylko wskutek wyjątkowego wprost naelektryzowania wówczas powietrza nie nastąpiły iskrzenia wewnątrz aparatu, gdy przewijała się taśma celuloidowa. Później okazało się, że te obawy były płonne, a zdjęcia udały się doskonale, mimo że były wykonane w bardzo ciężkich warunkach.
24.
Od lat niewiele piszę o Mazurach, bo serce się kraje. Tylu przyjaciół nie żyje, tylu wyjechało, tylu do cna zmieszczaniało, a ja sama jakoś się połamałam. [...]
...Otóż to! Te filmy o szczególnej czułości przydałyby się były na tych legendarnych Mazurach, w tych legendarnych latach sześćdziesiątych! Przydałyby się, bo włóczyliśmy się nocami i świtami po burych łąkach, czarnych borach i chmurnych jeziorach. Moi koledzy jednak mieli te monotonne radzieckie zenity i te wschodnioniemieckie filmy Agfa 6 na 9. Mam zresztą sentyment do tych filmów, a jeden z nich jakimś przypadkiem miałam przy sobie dopiero co w Miami, w roku 1993 powiedzmy, i wyprztykałam go, weszłam do budki florydzkiego fotografa, a on spojrzał, westchnął po polsku i roześmiał się od ucha do ucha: O, moje kochane NRD!... Ale wywołać tego już, niestety, nie umiał.
25.
Na fotografii tłumu
moja głowa siódma z kraja,
a może czwarta na lewo
albo dwudziesta od dołu;
moja głowa nie wiem która,
już nie jedna, nie jedyna,
już podobna do podobnych,
ni to kobieca, ni męska;
znaki, które mi daje,
to znaki szczególne żadne;
może widzi ją Duch Czasu,
ale się jej nie przygląda;
moja głowa statystyczna,
co spożywa stal i kable
najspokojniej, najglobalniej;
bez wstydu, że jakakolwiek,
bez rozpaczy, że wymienna;
jakbym wcale jej nie miała
po swojemu i z osobna;
jakby cmentarz odkopano
pełen bezimiennych czaszek
o niezłej zachowalności
pomimo umieralności;
jakby ona już tam była,
moja głowa wszelka, cudza;
gdzieś, jeżeli cos wspomina,
to chyba przyszłość głęboką.
26.
- Siadaj tu - powiedziała mama i pociągnęła córkę na tapczan, w cień rododendrona. Sięgnęła na półkę i wyjęła spomiędzy książek grube albumy z fotografiami.
I. znała je dobrze; wszystkie zresztą siostry B. uwielbiały te pożółkłe tomiska, pełne starych fotografii jakichś zapomnianych ciotek i kuzynek. Były tu też i dwa nowsze albumy, zawierające szczegółową ilustrowaną historię ich czterech - G., I., N. i P. Teraz jednak mama otworzyła album ze swego dzieciństwa i młodości.
- Gdzieś tu powinno być takie zdjęcie - powiedziała, przeglądając sztywne karty. - Czekaj. Pięćdziesiąty pierwszy rok. O, już je mam!
Nieduża fotografia amatorska ukazywała przeraźliwie chudą dziewczynę o cienkich jasnych warkoczykach sięgających ramion i cienkich długich nogach wystających spod pogniecionej spódnicy. Dziewczyna "kuliła ramiona w sposób zdradzający wielką nieśmiałość; uśmiechała się bojaźliwie, a jej okrągłe małe oczy wyrażały przestrach i smutek. Nieszczęsna ta istota stała niezgrabnie pod murkiem, podczas gdy na dalszym planie widać było roześmiane, zagadane lub biegające beztrosko koleżanki.
- To ja - oświadczyła mama, z politowaniem patrząc na swój wizerunek sprzed dwudziestu ośmiu lat. - Miałam wtedy tyle lat, co ty teraz. Trudno sobie wyobrazić brzydsze stworzenie.
- Faktycznie - ucieszyła się I.
- A to zdjęcie zrobiono w siedem lat później. Proszę porównać. Na tej błyszczącej dużej fotografii widniała mama, podobna już do siebie, ale młodsza i ładniejsza. Miała puszystą fryzurę, szpilki na pięknych nogach, śmiały makijaż i sukienkę w kształcie bombki. Śmiała się od ucha do ucha, ukazując wszystkie wspaniałe zęby, a przez jej pierś biegła na ukos szarfa z napisem "Miss Juvenaliów 1958".
27.
Sesja fotograficzna trwała dwie godziny, a Belg wykazał talenty, o których nawet się nie śniło twórcy portretów wystawionych w oknie studia. Wyciągnął najpierw z kieszeni pęk kluczy i otworzył nimi zamek dużej skrzyni ustawionej w kącie. Wyjął z niej kilka bardzo kosztownych kamer fotograficznych, błysków i reflektorów oraz pełny zestaw szminek do charakteryzacji, farb do włosów, peruk, peruczek i najrozmaitszych okularów.
Po dobrej godzinie makijażu i ustawiania obiektywów i świateł Belg nagle wpadł na pomysł, który wyeliminował konieczność znalezienia kogoś podobnego do S.. Przyglądał się właśnie uważnie twarzy swojego modela, którą przy użyciu teatralnych szminek usiłował ucharakteryzować tak, by dodać jej dwadzieścia lat życia i doświadczenia. Poszperał w skrzyni i wyciągnął z niej perukę.
- Co pan na to? - zawołał.
Peruka była stalowosiwa, ostrzyżona na jeża.
- Jak pan myśli, czy pańskie własne włosy, obcięte i ufarbowane, nie wyglądałyby właśnie tak?
S. przyjrzał się peruce uważnie.
- Najlepiej będzie, jak ją nałożę, a pan zrobi mi w niej zdjęcie - zaproponował.
Rezultat był doskonały. Belg zrobił sześć różnych zdjęć i zniknął w ciemni na dobre pół godziny. Kiedy się wyłonił z plikiem gotowych odbitek, obydwaj pochylili się i uważnie zaczęli studiować rezultat wysiłków fotografa. Zobaczyli twarz starego, zmęczonego człowieka o szarej cerze i oczach podbitych, jak po latach cierpień i nędzy. Mimo że mężczyzna nie miał ani wąsów, ani brody, robił wrażenie starszego, steranego człowieka, co najmniej pięćdziesięciopięcioletniego i na dodatek nie cieszącego się zbyt dobrym zdrowiem.
- Myślę, że się nada - powiedział Belg z satysfakcją.
28.
Przy sąsiednim stoliku siedziało parę osób. Nie słyszał o czym mówili, ale gdy muzyka trochę przycichła, doleciało do niego kilka słów, które nagle ułożyły się w czytelne, choć urywane zdania: ...więc ta dziewczyna chciała, żeby sprawdzili, czy nie zaszła jakaś pomyłka. Była przekonana, że to nieporozumienie... ale spławili ją... Jak się nazywała?... Czekaj, jakoś tak na -owicz czy -aniewicz... e, nie, chyba jakoś inaczej... zresztą nie wiem. - I co się z nią stało? - Jak to co? Po dwóch czy trzech dniach po tym fatalnym egzaminie odebrała sobie życie. - To było u nas? - No tak, u was, na prawie.
Siedział jak skamieniały.[...]
Teraz wiedział już dobrze, co musiała czuć dziewczyna w sukience z indyjskiej bawełny. Ale przecież do diabła, nie był żadnym Tycem!
Ach, wreszcie zapomnieć o tej przeklętej sprawie! Tak, to było najrozsądniejsze. I pewnie by o niej zapomniał, gdyby pewnego dnia, szukając jakichś papierów, nie zaszedł przypadkiem do wydziałowego archiwum. Kobietę, która wprowadziła go do długiego, oświetlonego jarzeniówkami korytarza, znał od dawna, więc mógł bez przeszkód zajrzeć do kartotek. Nie miał żadnego planu. W jakiejś chwili pomyślał tylko, że, ot tak, dla świętego spokoju, zajrzy przy okazji do teczek z egzaminów wstępnych. Może sobie przypomni twarz tamtej dziewczyny. Nie wiedział zresztą, co zrobi, jeśli trafi na ślad.
Dopiero po przejrzeniu paru skoroszytów poczuł, że wciąga go ta detektywistyczna robota, trochę poważna, trochę niepoważna. Bo przecież szukał, ale nie wiedział właściwie kogo. Patrzył na fotografie, ale co można zobaczyć na fotografiach przypiętych do podania? Samego siebie trudno rozpoznać na takiej fotografii, cóż zaś mówić o kimś, kogo widziało się parę chwil. Coś mu zamajaczyło w pamięci, przysuwał zdjęcia do światła, dotykał palcami czyichś twarzy, ale - nie, nie mógł sobie niczego przypomnieć... Mglisty obraz rozsypywał się jak cząstki puzzli. Bosa stopa w sandałku, rzemyk na łydce, popielate włosy rozczesane na środku głowy, kosmyk zakładany palcem za ucho, kolor cery, skroń...
29.
Wyciągnęła jakąś fotografię spod poduszki i podała ją K.
- Niech pan obejrzy to zdjęcie - powiedziała błagalnym głosem. Aby lepiej przyjrzeć się fotografii, K. wszedł do kuchni, ale również tam trudno było cokolwiek na zdjęciu dojrzeć, gdyż fotografia była ze starości spłowiała, w kilku miejscach połamana, pognieciona i poplamiona.
- Zdjęcie nie jest w zbyt dobrym stanie - rzekł K.
- Niestety, niestety - potwierdziła oberżystka - kiedy nosi się je przy sobie latami, to musi się stać takie. Ale jeżeli pan dokładnie się przyjrzy, to wszystko rozpozna, z całą pewnością, zresztą mogę panu dopomóc. Niech pan powie, co pan tam widzi, bardzo bym rada usłyszeć coś o tej fotografii. A więc co?
- Jakiegoś młodego człowieka - odparł K.
- Słusznie - rzekła oberżystka. - A co on robi?
- Leży, zdaje się, na desce, przeciąga się i ziewa. Oberżystka zaśmiała się.
- Ależ wcale nie - powiedziała.
- Ale tu przecież jest deska, a tutaj on leży - upierał się K. przy swoim zdaniu.
- Niech pan jednak dokładniej się przyjrzy - powtórzyła oberżystka ze zniecierpliwieniem. - Czy naprawdę leży?
- Nie - powiedział teraz K. - nie leży, ale unosi się w powietrzu.
Teraz rozpoznaję, to wcale nie deska, to prawdopodobnie sznurek, zaś młody człowiek przez ten sznurek skacze.
- No więc - ucieszyła się oberżystka - on skacze, tak ćwiczą urzędowi posłańcy. Wiedziałam, że w końcu pan to rozpozna. A czy widzi pan również jego twarz?
- Bardzo mało - rzekł K. - Widzę, że strasznie się natężył, otworzył usta i przymrużył oczy, a włosy ma rozwiane.
- Świetnie - pochwaliła K. oberżystka. - Więc ktoś, kto nigdy tego człowieka nie widział osobiście, nie może nic więcej rozpoznać. Ale to był śliczny chłopak; widziałam go tylko raz przelotnie, lecz nigdy go nie zapomnę.
30.
Fotografia to zadziwiający make-up, tym perfidniejszy, że uatrakcyjnienie rzeczywistości zawiera się w samym fakcie jej odbicia, bez względu na to, co jest przedmiotem reprodukcji. Widziałem wczoraj okładkę jednego z warszawskich magazynów z kolorowym zdjęciem z balu sylwestrowego u Dziennikarzy. W tłumie były dwie wspaniałe kobiety, których zupełnie nie zauważyłem na balu. A ja mam oko.
Na przykład Bogna. Jest śliczna i gdybym oglądał ją na filmie, czułbym nieutulony żal, że jestem pozbawiony pięknych dziewcząt. Co innego zaś, gdy jest tuż obok. Dziś rano obudziło mnie pukanie. Otworzyłem, wpakowała się Bogna. Zaczęła z miejsca, szybko i bezładnie, że się stęskniła, że ma dwie wolne godziny, bo jest fizyka, a ona chodzi na drugą grupę, i że dlatego tak wcześnie wstała i przyleciała tutaj, żeby choć na chwilę. Wróciłem do łóżka - fatalnie zmęczony prawie całonocnym pisaniem o "Tygodniku" - i nawet nie wiem, kiedy Bogna, zimna i świeża, była tuż obok. Trochę potem uniosła powieki, w jej oczach nie było już tkliwej intensywności, lecz śmiech.
"Pomyśl - szepnęła - one tam na fizyce... Jak się męczą..."
Pomyślałem i poczułem się młody, śmiałem się i było mi dobrze, acz zwyczajnie. To samo na filmie, wraz z załączonym dialogiem, wyglądałoby uwodzicielsko fotogenicznie.
===========
Dodane 13 czerwca 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu