Dodany: 13.11.2006 00:19|Autor: Otoo
Pięćdziesiąt lat nierządu
"Pięćdziesiąt lat nierządu" - tak brzmi tytuł rozprawy historycznej autorstwa don José Avellanosa, byłego posła nadzwyczajnego na dworach europejskich i jednego z najznamienitszych obywateli Republiki Costaguana. W przedmowie do "Nostromo" Joseph Conrad nazywa żartobliwie emerytowanego dyplomatę "swoim czcigodnym przyjacielem" oraz "największym autorytetem w zaznajamianiu się z historią Costaguany"*. O sobie Conrad w podobnym tonie dodaje, że jest jedynym człowiekiem, który posiadł treść tego nigdy nieopublikowanego dzieła.
Na czym polega żart? Oczywiście ani czcigodny don José, ani jego dzieło nigdy nie istniały, tak jak sama Republika wraz z jej najbogatszą prowincją Sulaco, tudzież inne szczegóły geograficzne są całkowicie fikcyjne. Powołała je do życia wyłącznie twórcza wyobraźnia pisarza. "Pięćdziesiąt lat nierządu" nie zdobyło rozgłosu wśród bohaterów powieści Conrada, mnie jednak tytuł ten zainteresował i zapadł w pamięć. Po pierwsze wskutek skojarzenia z tytułem książki G. Márqueza "Sto lat samotności". Oba utwory, pomimo umieszczenia akcji poza światem istniejącym naprawdę, nawiązują do dziejów Ameryki Łacińskiej. Być może więc "Nostromo" stanowił inspirację dla współczesnego pisarza, urodzonego przecież właśnie na kontynencie południowoamerykańskim.
"Pięćdziesiąt lat nierządu" to również tytuł będący właściwym podsumowaniem costaguańskiej historii. Historii państewka niestabilnego, przeżartego korupcją, republiki rządzonej przez okrutnych i chciwych tyranów, których władza opiera się na poparciu wojska oraz haraczach zdzieranych z miejscowych kapitalistów. Większość społeczeństwa żyje w ubóstwie lub skrajnej nędzy. Lud, zmęczony i głodny, zwodzony wciąż przez polityków, czuje się oszukany, jest zły i niespokojny, gotowy odpowiedzieć entuzjazmem na rewolucyjne hasła. Na beczkę prochu pada iskra. Kolejna rewolucja nie przynosi odczuwalnej przez wszystkich poprawy, w powietrzu wisi następna...
Wczorajsi bohaterowie walk o wolność, wyniesieni do władzy, opływają w dostatek, odwracają się od ludu, są zdrajcami. Słychać pierwsze strzały, wojsko i gwardia narodowa przywracają porządek na ulicach. Więzienia, których bramy niedawno stały szeroko otwarte, zapełniają się w szalonym tempie. Tortury i wyroki śmierci. Rozstrzeliwania. Tymczasem rzeka pieniędzy znów zaczyna płynąć do pałaców dygnitarzy. Kto w obliczu konfiskaty majątku albo nawet aresztowania odmówi podzielenia się z wszechmocnymi przywódcami ludu, tego samego zresztą, który znów zaczyna szemrać przeciwko staremu okrucieństwu nowej władzy?
Tak z grubsza przedstawia się historia Costaguany, nic zatem dziwnego, że czcigodny don José Avellano rozmyślnie nie opublikował nigdy swej rozprawy. Zapomniana przez światowe mocarstwa, chwiejna republika wydaje się koszmarnym snem, z którego jej mieszkańcy nie mogą się obudzić. Czy można cokolwiek zmienić? Najbogatsi i najbardziej szanowani obywatele zachodniej prowincji Sulaco, leżącej na uboczu i oddzielonej od reszty kraju pasmem niebotycznych gór, próbują odwrócić fatum ciążące nad republiką. Spokój i praworządność oraz reformy, taki cel stawia sobie partia najbogatszych, blancos. Ostoją ich marzeń i działań jest Anglik Karol Gould, właściciel odziedziczonej kopalni srebra w Sulaco.
Zawiązuje się więc akcja i na pierwszy rzut oka może to wyglądać interesująco. Nie do końca jednak; "Nostromo" to ponoć najtrudniejsza w czytaniu powieść Conrada. Rzeczywiście, ilość przestawień chronologicznych usuwa w cień nawet nielubianego z tego być może względu "Lorda Jima". Ale, choć poszczególne retrospekcje i wyprzedzenia w czasie nie układają się w tak prosty, a zarazem czarodziejski sposób, jak w "Zwycięstwie" czy "Korsarzu", jest "Nostromo" książką jak najbardziej do przebrnięcia, trudno też nie podziwiać maestrii kompozycyjnej Conrada. Zaiste, był nasz rodak stylistą genialnym, pisarzem potrafiącym wiązać najbardziej oderwane wątki niewidzialną nicią fascynującej narracji.
Kłopot w tym, że część pierwsza, pt. "Srebro w kopalni", wydaje się zbyt uboga w charakterystykę postaci. Skoki w czasie i zmiany punktu narracji zdają się niczemu nie służyć. Nawet niepowtarzalny, plastyczny styl Conrada nie pozwala czytelnikowi zagłębić się w lekturę, albowiem sceny są urywane i za krótkie, a bohaterowie zbyt szybko znikają z pola widzenia, aby się do nich przyzwyczaić i zainteresować ich losami. Egzemplarz książki kupionej w antykwariacie kartki rozcięte miał jedynie na początku - widomy znak, że poprzedniego właściciela "Nostromo" prawdopodobnie znużył.
Cóż, ja wytrwałem i zostałem nagrodzony sowicie. Akcja nabiera w końcu tempa, bohaterowie zaś - głębi psychologicznej, barwności i wigoru. Żyć będą we mnie co najmniej przez czas jakiś, na pewno. Doktor Monygham - zgryźliwy nadwrażliwiec o prawym charakterze, skrywający bolesną tajemnicę i oddany gorąco pani Gould. Marcin Decoud - cynik, modniś, bywalec paryskich salonów i bulwarów, którego miłość do gorącej patriotki Antoniny odmienia stopniowo oraz wikła w sprawy pogardzanej dotąd ojczyzny. Giorgio Viola - weteran walk o zjednoczenie Włoch, wierzący w dawne humanitarne rewolucje; jego żona Teresa i dwie córki, których jedna ma zostać wedle życzenia matki żoną dozorcy robotników, nieustraszonego i nieskazitelnego Gian' Battisty Fidanza, którego wszyscy w Sulaco znają pod pseudonimem - Nostromo.
Postać tytułowa pojawia się w początkowych partiach powieści tylko raz, pozostawiając po sobie wrażenie hulaki i utracjusza. Ze swoich obowiązków wywiązuje się jednak Nostromo znakomicie, o czym raz po raz wspomina ktoś, kto zetknął się z Gian' Battistą. Odkąd Nostromo staje się jedną z głównych postaci, utwór Conrada zyskuje pod każdym względem. Chwilami książka zaczyna przypominać barwną powieść łotrzykowską, ale Conrad dokonuje również pogłębienia psychologii tej oraz innych postaci, i można odnieść wrażenie, że blask rozchodzący się od Nostromo wpływa ożywczo na całość utworu; i tak pozostanie aż do ostatnich kart powieści.
Tak, Nostromo zyskał sobie szacunek wszystkich, biednych i bogatych, oraz opinię człowieka, na którym można zawsze polegać. Kiedy więc prowincję i cały kraj zaczyna ogarniać rewolucyjny chaos, przedstawiciele partii blancos widzą tylko jednego człowieka, któremu można zaufać, powierzając skarb ogromnej wartości, jedną osobę zdolną odważyć się, pośród wojennej zawieruchy, na skrajnie karkołomne zadanie.
Jak się okaże, nie jest to ostatnie z arcytrudnych zadań, z jakimi przyjdzie się włoskiemu emigrantowi zmierzyć. Los Nostromo splata się ściśle z losami Costaguany i Sulaco. Z przyszłością kraju i prowincji zapoznaje się czytelnik już na kilkadziesiąt stron przed zakończeniem powieści i jedyną niewiadomą wydaje się sposób, w jaki rewolucja dojdzie do znanego finału. Conrad nie popełnia jednak błędu, dokonując poprzez chronologiczne przestawienia wcześniejszego rozwiązania akcji. Napięcie wprawdzie opada, lecz zakończenie okazuje się zaskakująco otwarte: przyszłość Costaguany, Sulaco i kopalni Gouldów pozostaje wciąż niepewna i niedająca się przewidzieć.
Sytuacja polityczna ulega chwilowej normalizacji, ale dla Nostromo rozpoczyna się trudny i niezwykle dramatyczny etap życia. Można się zastanawiać, czy jego postać i dalsze losy pasują do reszty utworu, będącego czymś w rodzaju political fiction. Moim zdaniem zdecydowanie tak, a bez Nostromo powieść straciłaby nie tylko tytuł, ale również znaczną część swojego uroku. Nostromo to jedna z najciekawszych kreacji psychologicznych, z jakimi spotkałem się w literaturze. Kolejny raz przekonał mnie Conrad, że największe dramaty w skali społecznej są niczym więcej, jak tylko wspólnym odbiciem dramatów poszczególnych ludzi. Największe tragedie rozgrywają się zawsze w człowieku.
Jaki natomiast sens i przesłanie polityczne zawiera "Nostromo"? Conrad na szczęście nie raczy nas gotowymi przepisami na idealny ustrój społeczny czy zapobieganie krwawym rozruchom. Jedno tylko nie ulega wątpliwości: autor musiał wierzyć w cywilizację opartą na praworządności i pokojowym sposobie rozwiązywania konfliktów. Kogo interesuje gra skojarzeń, może się również zastanowić nad faktem, że prowincja Sulaco, ten jedyny cywilizowany obszar Republiki Costaguana, znajduje się w zachodniej części kraju. Stosunek Sulaco do metropolii przypomina relację między Imperium Rosyjskim a znajdującą się w czasach powstawania "Nostromo" pod zaborami Polską. Czyżby wysokie góry oddzielające Sulaco od reszty kraju miały u Conrada symbolizować niezdolność porozumienia się między Wschodem a Zachodem?
Jedna jeszcze ogólna refleksja nasuwa mi się po przeczytaniu książki. "Pięćdziesiąt lat nierządu" - rozprawa historyczna czcigodnego don José Avellanosa treścią mocno przypomina obecną sytuację polityczną wielu niestabilnych i biednych państw w Afryce, Azji i Ameryce Łacińskiej. Od czasu napisania przez Josepha Conrada powieści "Nostromo" minęło niemal równo sto lat. W nędzy i cierpieniu człowiek zawsze pozostaje najbardziej samotny, jedynie radością i nadzieją można się łatwo podzielić. Czy istnieje dzisiaj nadzieja na godność i szczęście dla milionów ludzi mieszkających we współczesnych odpowiednikach Costaguany? Czy może czekać będzie te miejsca i tych ludzi kolejne pięćdziesiąt lat nierządu, sto lat samotności?
---
* Joseph Conrad, "Nostromo. Opowieść z wybrzeża", przełożyła Jadwiga Korniłowiczowa, wyd. PIW, Warszawa 1959; s. 10.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.