Dodany: 06.09.2007 23:47|Autor: Anna 46
Był dom... a ja w nim nie bywałam.
Wspomnienia Anny Szatkowskiej, córki Zofii de domo Kossak, primo voto Szczuckiej, secundo voto Szatkowskiej.
Kossaków to ja kocham od dawna; „krakowskich Kossaków”: czarującego Wojtusia-bawidamka-malarza, kochane przez wszystkich Mamidło, Madzię -wariatkę i cudną Lilkę-poetkę.
„Odnogę górecką” jakoś tak po macoszemu traktowałam; a co tam, przyznam się: w ogóle nie traktowałam! Kiedyś mnie „zasadzono” do Kossak-Szczuckiej (nie powiem do czego) i stwierdziłam, że to nudne jest i tak mi zostało…
Zaczynam lekturę i robi się jasno i radośnie: jest mama kąpiąca psa (kto kiedyś kąpał psa, albo widział taką operację – wie, co to znaczy), niespodziewani goście, psotne dzieci, psy, kot, myszy, kanarki i złote rybki. I Kacperek – górecki skrzat.
Ktoś wspominał o Górkach... ktoś kogo lubię… myślę... myślę intensywnie i lecę do Wańkowicza – tak - zgadza się!
„Wieczorem byliśmy u pani Zofii Kossak-Szatkowskiej w Górkach, widzieliśmy, jak przygotowuje „Krzyżowców”, podczas kiedy bliźnięta[1]-maleńtasy łażą po jej biurku”.[2]
Rodzinny dom pełen ciepła, miłości opisany zwyczajnie i prosto, z sentymentem, tkliwie wręcz.
Potem wybuch wojny, ucieczka przed Niemcami i jeszcze jedna ucieczka – przed Sowietami (17 września 1939). Okupacja niemiecka, pozory normalności, szkoła, wspaniała Mama działająca w konspiracji.
Powstanie Warszawskie. Sama nie wiem, czy bardziej mnie „łupnął” opis palenia biblioteki, czy Via Dolorosa przez kanały. Pani Szatkowska, wtedy Ania, opisuje Powstanie językiem zwyczajnym jak chleb i woda, których tak wtedy brakowało. Niesamowite wrażenie…
Pozwolę sobie zacytować fragmencik wspomnień pani Zofii Kucówny „Zatrzymać czas” :
„Ponieważ wojna jest czymś, co wyklucza całkowicie ze wszystkich słowników jedno znaczenie – człowiek. Wykreśla go grubą krechą, jakby takiego pojęcia w ogóle nie było. Czyni z niego maszynę wykonującą rozkazy, organizm poddany presji, rodzącej najgorsze instynkty”.[3]
Z powstańczej relacji Anny Szatkowskiej wyłania się obraz, w którym znaczenie i waga słowa „człowiek” są spotęgowane. Koszmar walki z okupantem nie tylko nie zabija człowieczeństwa, ale wyzwala i umacnia najwspanialsze cechy w tych dzieciakach, które powinny uczyć się, studiować, chodzić na spacery, flirtować, umawiać na randki – słowem - cieszyć cudem młodości.
Radzą sobie, jak umieją; pomagają, wspomagają, ratują wzajemnie życie, cierpią, kucharzą pod gradem bomb i odłamków… te niegdyś czyściutkie panienki w poniemieckich, grubych, cuchnących kurtkach, bez wody i mydła, ale z pogodnym uśmiechem na ustach przy zmianach opatrunków – nawet kiedy bandaże były już papierowe, bo normalnych zabrakło.
Są rozmaite książki (dobre, wartościowe książki); takie o których chce się mówić zaraz-natychmiast, dzielić wrażeniami po przeczytaniu i takie, które muszą poczekać, żeby je przeżyć, przetrawić w ciszy, samotności, milczeniu i dopiero po czasie się otworzyć, żeby coś napisać.
Ta książka jest taka właśnie. Dla mnie.
A dla Was?
[1] bliźnięta to nie mogły być żadną miarą, bo Witold urodził się w 1926 roku a Anna w 1928;
[2] Melchior Wańkowicz „Ziele na kraterze”, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1982 (str. 128)
[3] Zofia Kucówna „Zatrzymać czas”, Krajowa Agencja Wydawnicza, Białystok 1991 (str. 365)