Przedstawiam
KONKURS nr 41 pt.
"ALKOHOL w LITERATURZE", który przygotowała
Librarianka:
Witam konkursowiczów i zapraszam do mojego pierwszego konkursu. Nie ukrywam, że mam lekką tremę dlatego postanowiłam wychylić mały kieliszek koniaku dla kurażu, niestety raczej takiego młodszego, no powiedzmy trzygwiazdkowego.
Proszę mnie nie zrozumieć źle, nie namawiam nikogo do picia alkoholu, jeśli już to do delektowania się lekturą dobrej książki, bo jak mówi poetka:
Od whisky iloraz niski.
Od żytniówki dzieci półgłówki.
Od koniaku finał na haku.
Od likieru równyś zeru.
Od burbona straszna śledziona.
Od martini potencja mini.
Od sznapsa wezmą cię za psa.
Od rumu pomruki tłumu.
UWAGA! Termin konkursu został przedłużony do soboty 28 kwietnia 2007 do północy.
Odpowiedzi, podpisane nickiem używanym w BiblioNETce, proszę wysyłać na adres:
[KONKURS ZAKOŃCZONY]
Można zdobyć 50 punktów, po jednym za tytuł utworu i nazwisko autora, przepraszam 52 punkty włączając fragmencik umieszczony powyżej.
Wśród fragmentów przeważają łatwe, które na pewno nie sprawią Wam zbytniego kłopotu. Od razu uprzedzam, że nie wszystkie utwory, z których korzystałam, mam ocenione.
Podpowiedzi lekko zawinięte i obowiązkowo dowcipne, mile widziane.
ZAPRASZAM do ZABAWY!
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum!
FRAGMENTY KONKURSOWE:
1.
„Butelkę dżinu wyrwano jej natychmiast, w drzwiach jeszcze, co dziwniejsze przy akompaniamencie dzikich okrzyków: „Wermut! Wermut!”, po czym więcej już jej nie zobaczyła swymi oślepłymi, łzawiącymi od mrozu oczami. Ci barbarzyńcy żłopali dżin szklankami, i to czysty, bez toniku. „Przecież wszystkich zemdli” – wymamrotała C. do M., która w ogóle jej nie słuchała. Z mieszaninią wstrętu i mściwej satysfakcji C. partrzyła, jak ci tubylcy, obywatele pierwszego w świecie socjalistycznego państwa, w jednej chwili pochłonęli ilość alkoholu, która rodzinie prostych angielskich ludzi pracy starczyłaby na miesiąc cowieczornych drinków przed kolacją, po małej szklaneczce, nie więcej napitku niż na palec.
- Przestańcie, skurczybyki, chlać wódkę bez zakąski! – krzyczała pani domu z drugiego końca mieszkania. – Zaraz będzie mięso, idioci. Tylko patrzeć Kosti, on przyniesie. Zaszyta w swoim kącie, C. rozróżniła tylko cztery słowa: „wódka”, „zakąska”, „mięso” i jeszcze jedno, które – jak sądziła – oznaczało „kości” w mięsie. Kto by mógł przypuszczać, że chodziło o imię jej przyszłego męża?”
2.
„Zapukano do drzwi. Weszła panna M. Trzymała w ręku maleńki szklany dzbanuszek, w którym kołatało się na dnie nieco płynu.
- Przyniosłam państwu rum.
- Dziękujemy – rzekłem patrząc ze wzruszeniem na szklany naparstek. – Doprawdy, bardzo to miło z pani strony, ale jakoś sami poradzimy sobie.
- Mój Boże! – zawołała z przerażeniem, ujrzawszy baterię flaszek na stole. – Czy państwo piją tak dużo?
-Tylko jako lekarstwo – odparłem łagodnie, unikając spojrzenia w stronę P. – Przepisane przez doktora. Proszę sobie wyobrazić, droga pani, że cierpię na kurczenie się wątroby. Czy nie zechce pani wypić z nami kieliszeczka?
Otworzyłem flaszkę z portwajnem.
- Za pomyślność pani! Ażeby willa zaroiła się niedługo od gości!
- Dziękuję bardzo! – Panna M. Westchnęła, zrobiła mały dyg łyknęła jak ptaszek. – Przyjemnych wakacji! – Potem uśmiechnęła sie do mnie przebiegle. – Mocny trunek. Ale dobry.”
3.
„Piję za życie niedobre moje,
Za ten rozbity dom,
Za samotność naszą we dwoje
I za pomyślność twą –
Piję za kłamstwa zdradliwych warg,
Za oczu martwy chłód,
Za to, że świat to okrutny targ,
Za to, że nas nie zbawił Bóg.”
4.
„L. wychylił swój kieliszek. Przez chwilę obaj milczeli.
- Jedno tylko muszę ci powiedzieć. Znasz W. – spytał O.
- Nie nie znam. Dlaczego mnie o to pytasz
- Podaj no drugą butelkę – zwrócił się do Tatara, który dolewal wina i dreptał koło nich właśnie wtedy, gdy był najmniej potrzebny. (...)
L. wsparł mocno plecy o krzesło, twarz mu pobladła.
- Radziłbym ci jednak załatwić twoją sprawę jak najprędzej – mówił dalej O. dolewając mu wina.
- Nie dziękuję, więcej pić nie mogę – rzekł L. Odsuwając kieliszek. – Jeszcze się upiję
(...)
Gdy nadszedł Tatar z rachunkiem na dwadzieścia sześć rubli z kopiejkami nie licząc napiwku, L. Którego kiedy indziej, jako mieszkańca wsi, przeraziłaby przypadająca na niego kwota czternastu rubli, teraz nie zwrócił na to uwagi, zapłacił i udał się do domu, aby się przebrać....”
5.
„- To dwa razy warzywka i dwie wódki.
Kelenerka nachyla się nad stolikiem i partrzy ze zdumieniem na A.
- Ja bardzo przepraszam, ale czy pan ma w swoim żołądku tolerancję na wódkę z piwem
A. o mały włos nie krztusi się własnym oddechem. Kelnerka pogodnie kontynuuje
- Bardzo wątpię proszę pana, może tak zrobimy dla pana seks na plaży, dla pani margerita, a my nie oszukujemy na alkoholu, mamy swoją miarkę, bo ostatnio była kontrola. (...) Pan chwyta szklaneczkę, która pamięta jeszcze głęboki socjalizm i wypija swoją wódkę. Patrzę bezczelnie na A. i podnoszę swoją do ust. Brrr...
- Niech się pani tak nie otrząsa. – Miły pan patrzy mi głęboko w oczy. – Wódkę to trzeba umieć pić, o tak!
- Bierze swoją wódkę, wciąga powietrze, wypuszcza i wypija do dna. – Na wdechu...
- Ale pan właśnie wypił na wydechu – mówię.
- A może i na wydechu. Nie pamiętam już, tłumaczyć dobrze nie potrafię, bo ja to mam opanowane, no i cieszę się, że mogę z państwem pogadać...”
6.
„- Może byśmy się czegoś napili?
- To może zaszkodzić. Wyczytałam u Blacka, że należy unikać alkoholu. Nie powinieneś pić.
- Molo! – zawołał.
- Tak Bwana.
- Przynieś whisky-soda.
- Nie powinieneś pić – powtórzyła. – To jest właśnie kapitulacja. Zaszkodzi ci to , wiem, że ci zaszkodzi.
- Nie - upierał się. – Pomoże mi.
A więc już jest po wszystkim – pomyślał. – A więc nie będzie można już niczego dokończyć. Więc to tak się kończy przy sprzeczce o kieliszek whisky.”
7.
„Obudziłem się koło czwartej
i doszedłem do wniosku,
że życie jest diabła warte,
a trzeba żyć, po prostu.
Dla świętego spokoju wszelako,
że – niby – „w sercu rana”,
wypiłem szklankę koniaku
i chodzę zalany od rana.”
8.
„Pamiętam za to doskonale, jak pierwszy raz piłem wódkę, choć to nie było żadnym początkiem. Czuję nawet jej smak: gorzkawa wiśniówka , a do niej bułki z wędliną i ogórkiem. Pamiętam też mieszkanie , w którym się to odbywało : dwa pokoje z kuchnią na trzecim piętrze, gdzieś koło rogu Pięknej i Poznańskiej. Na schodach bardzo pachniało kotami. Byłem wtedy w szóstej klasie gimnazjalnej starego typu. Zaprosili mnie koledzy z klasowej elity, co zdarzyło mi się po raz pierwszy . Bardzo byłem dumny, ale gdy zobaczyłem wódkę , przeląkłem się mocno. Nigdy w życiu nie piłem: czy dam radę, czy się nie zakrztuszę? Jednak obawy okazały się być przesadne. Z udaną śmiałością przełknąłem pierwszy kieliszek, następnie, następne dwa już bez udawania. Pochłonąłem podane mi zakąski i wpadłem w znakomity humor.”
9.
„Och, może jutro będę pił tylko piwo. Na odzwyczajenie się piwo jest najlepsze, piwo i trochę toniku, a potem następnego dnia tylko piwo... myślę, że nikt nie powie słowa, jeżeli będę pił tylko piwo. Podobno piwo meksykańskie ma dużo witamin... Bo naprawdę myślę, że to jest uroczysta okazja, to ponowne spotkanie naszej trójki, a może potem, kiedy uspokoję się nerwowo, rzucę nawet piwo. A wtedy, kto wie – może zabiorę się znów do pracy i skończę książkę!
Ale drzwi były drzwiami i, jak się zdarza, były zamknięte; a teraz lekko uchylone. Przez szparę zobaczył na ganku butelkę whisky, odrobine mniejszą i zawierającą mniej nadziei niż irlandzka Burke’a, stojącą tam samotnie. I. nie oponowała przeciwko jednemu kieliszkowi; był dla niej niesprawiedliwy. Ale czy to powód, żeby być niesprawiedliwym również w stosunku do butelki? Nie ma na świecie rzeczy bardziej przerażającej niż pusta butelka. Chyba, że pusty kieliszek. Ale mógł poczekać; tak, czasem wiedział kiedy zostawić butelkę w spokoju.
Wysoko nad nim kilka białych chmurek ścigało na wietrze blady, prawie pełny księżyc. Pij całe rano, mówiły do niego chmury, pij cały dzień, To jest życie.”
10.
„On jeden się liczy. Następne – coraz dłuższe, coraz mniej skuteczne – niosą w sobie już tylko mdławą ociężałość, przesyt, który wszystko psuje. Może jeszcze ostatni, gdy się okazuje, że całkiem cię opuściła twa pozorna siła.
Ale ten pierwszy łyk! Łyk? Do przełyku jeszcze długa droga. Najpierw na wargach musujące złoto, chłodna świeżość podsycona pianką, a potem to szczęście z akcentem goryczy, które z wolna rozlewa się po podniebieniu. Jakże długi wydaje się ten pierwszy łyk! Przełykasz go natychmiast z instynktownym, zdałoby się, pożądaniem. Ale tak naprawdę wszystko było przewidziane ilość: – nie za dużo ani nie za mało, dokładnie tyle, ile trzeba na początek; natychmiastowa błogość, podkreślona westchnieniem, mlaśnięciem języka albo też równie wymownym milczeniem. I złudne uczucie, że rozkosz ta będzie trwała w nieskończoność… Ale ty już wiesz – za tobą wszystko, co najlepsze. Odstawiasz szklankę na tekturowy kwadracik, potem troszeczkę ją odsuwasz. Smakujesz kolor – zmrożone słońce, sztuczny miód.”
11.
„Tatuś odsunął pudełeczka, a za nimi były trzy butelki, jedna z „Nuncjuszem”, jedna z likierem ziołowym, a trzecia z wiśniowym. Tatuś postawił butelki na stole i powiedział:
- Pijaństwo jest grzechem, proszę ja kogo, ale kiedy się degustuje, to to nie może zaszkodzić.
I rzeźnikowa zwróciła mu aparat, i przyniosła kieliszki.
- Ale pani nie, pani już nigdy nie! – zgorszył się tatuś, lecz znów oczarowany był włosami rzeźnikowej.(...)
- Pani postawi to tutaj – wskazał stryj P. – ja będę nalewać na skosztowanie, stary H., kiedy woziłem mu pieczywo, to także mi stawiał kielicha.
I nalał do kieliszków „Nuncjusza”, po czym wypili z tatusiem łyk i uznali, że trunek ten wzmacnia żołądek i jest skuteczny na wszelkie kłopoty z wątrobą i trawieniem.
- Mówi pan, że będzie co sobota przychodził i mnie leczył – spytała rzeźnikowa drżącym głosem.
- Co sobota, ja jestem tym barankiem, który przyniesie pani żywot nowy – odparł tatuś. – Leczenie jest całkiem proste, wystarczy, że będę tylko czesał panią grzebieniem. (...)
- Ja jednak myślę – powiedziała czule – że dla pana lepsze będzie to z tej butelki z młodzieńcem na etykietce, ten likier ziołowy, ten „Nuncjusz”, również jeśli chodzi o smak, jest zdradliwy jak habit mnicha, franciszkanina, niby to jest leczniczy, lecz jak wszystkie lekarstwa, wystarczy wziąć odrobinkę więcej i już po panu, proszę mi wierzyć, ja to wiem, ale likier ziołowy? Ma pięknie jaśniutenki zielonkawo-żółciutki kolor, jakby pan pił tęczę sfer, a jego smak jest korzenny, ma górny ton przypominający najlepsze deserowe wina, a ton dolny jest jak wzwar ze spódnicy pasterki, która na pastwisku siadywała na przemian na macierzance, mięcie pieprzowej i biedrzeńcu.”
12.
„A potem weszłam i postawiłam na stole dzban piwa, doktor wyciągnął po dzban obydwie ręce, wziął go i długo pił, podał mi dzban i napiłam się chciwie także, piwo ściekało mi z kącików ust i spływało za dekolt, doktor nie mógł doczekać się, kiedy skończę, i teraz on z kolei pił długo, a gdy odstwił dzban, to uśmiechnął się do mnie. Bobik zaś wyciągnął się na dywanie i westchnął. A potem jedliśmy z rondla pieczeń wieprzową i piliśmy piwo i milczeliśmy, a od tego piwa doktor jakby odmłodniał, a ja czułam, jak mi piwo idzie do głowy i gdy dopiliśmy ten dzban, wyszłam po następne trzy litry piwa, a gdy wróciłam, okna już były zamknięte i Bobik spał, a potem znowu piliśmy piwo i jedliśmy pieczeń wieprzową, nabijaliśmy kawałki mięsa na nóż i jedliśmy, i piliśmy łapczywie, i doktor rozesłał łóżko, i kiedy dzban dopiliśmy, pachnieliśmy piwem i doktor zgasił opuszczaną lampę...”
13.
„Gigantyczny czarny Neptun wyrzucał z gardzieli szeroki różowy strumień . Nad basenem unosiła się odurzająca woń szampana. Panowała tu niewymuszona wesołość. Damy wśród śmiechów oddawały torebki do potrzymania swoim kawalerom albo Murzynom biegającym z prześcieradłami kąpielowymi w dłoniach i z krzykiem skakały strzałką do basenu. Pieniste słupy szampana strzelały ku górze. Kryształowe dno basenu podświetlone od dołu jarzyło się przebijającym przez warstwy wina światłem i widać było w tym winie srebrzyste ciała pływających. Kobiety wyskakiwały z basenu pijaniutkie. Pod kolumnami dzwoniły śmiechy, huczały jak jazz.”
14.
„X przeszukała drugą półkę w spiżarni, lecz nie znalazła tam butelki z sokiem. Szukając dokładniej, dostrzegła ją wreszcie na najwyższej półce. Postawiwszy butelkę wraz ze szklanką na tacce, podała ją na stół. (...) Y. nalała sobie pełną szklankę soku, przyjrzała się z zachwytem jego pięknej, czerwonej barwie i powoli zaczęła sączyć.
- Jakiż to pyszny sok malinowy, X – rzekła. – Nigdy nie przypuszczałam, że sok owocowy może być taki doskonały.
- Cieszy mnie bardzo, że ci smakuje. Pij, ile zechcesz. (...)
Kiedy X powróciła z kuchni, Y zapijała drugą szklankę soku, a zapraszana serdecznie przez X, nie wzbraniała się wypić i trzeciej. Sok był w istocie przepyszny.
- Najlepszy jaki kiedykolwiek piłam – twierdziła Y –
O wiele lepszy od płynu roboty pani L., która przecież tak bardzo chwali swoje wyroby. Tamten jest zupełnie inny. (...)
Y wstała z miejsca trochę chwiejnym krokiem, po czym usiadła znowu, przykładając ręce do głowy.
- Jestem ....strasznie chora – rzekła płaczliwym głosem. – Ja.. ja.. muszę iść do domu.
(...) Mąci mi się w głowie – rzekła Y.
W istocie poruszała się bardzo chwiejnie. X ze łzami rozczarowania w oczach podała Y kapelusz i odprowadziła ją aż do sztachet ogrodu państwa Y.”
15.
„W kurhauzie do głównej sali przylegał mniejszy pokój, który o tak wczesnej, przedobiedniej godzinie był całkowicie pusty. Łosoś z rusztu okazał się rzeczywiście doskonały, niestety nie było naszej polskiej wódki, ale tatuś zdecydował, że napijemy się takiej, w której pływają złote cętki. Nazywała się chyba „Danziger Goldwasser”. Po paru kieliszkach król węży zgubił koronę. (...)
- Słuchaj synku... A jeśli w Berlinie znowu się zakochasz? Jeśli znowu będziesz chciała wyjść za mąż?
Grzmotnęłam się kułakiem w pierś: – Tatusiu! Coś powiedział? Ja? Zakochać? Przysięgam ci, do końca mego życia nigdy więcej to się nie powtórzy. Pamiętaj! Słowa „mężczyzna” i „miłość” ostatecznie zostały z mego życia wykreślone. (...)
- Więc wykreśliłaś miłość? Wykreśliłaś mężczyzn? Dobrze zrobiłaś! No, to wypijmy jeszcze po kieliszku tego złotego goldwassera. Hm... co to ja chciałem powiedzieć – Lyknęliśmy oboje, rozgrzało mnie złociście i rzewnie, a on, uśmiechnięty, biorąc na widelec kawałek łososia, powiedział:
- Tych pułapek, co to już wiesz, jest okropnie dużo. Powiedziałbym, że za dużo jak na jedną ładną dziewczynę.(...)
Kelner nalał nam znowu do pustych kieliszków, tatuś zapłacił i na stojąco wypiliśmy jeszcze „strzemiennego”.
Wesoło wracaliśmy do domu.”
16.
„Po kilku tańcach postanowiliśmy wypić naszą wódkę.
- Warto zaprosić kilku chłopaków, bo sami przecież nie wypijemy litra. Ja do swojej doli dodam Olka – powiedział Mały.
- A ja Sztajera. A ty, Leszek, kogo chcesz zaprosić
- Mnie się ten cholernie podoba – odpowiedział Leszek, wskazując na kolegę z Podrapcia. Był to chłop ważący sto pięćdziesiąt kilogramów, wysoki i silnie zbudowany, Roman, zwany Zdziebełkiem.
- Roman – krzyknąłem. – Chodź do nas, kolega zaprasza cię na wódkę! Zapoznajcie się – dodałem, gdy Roman podszedł. Zawołałem też Sztajera, a Mały Olka.
Stanęliśmy w rogu sali. Sztajer przyniósł szklankę, którą bez pytania o pozwolenie pożyczył z bufetu. Na zakąskę mieliśmy paczkę miętowych dropsów. Szklaneczka wódki pod jednego dropsa.”
17.
„Jakie wino otworzyłby Pan Chopinowi na przykład?
- Jemu burgunda. Dobrego. Nuits-Saint-Georges, to by pasowało akurat, nazwa w sam raz. Burgund to bardzo muzyczne wino. Już w XIX wieku mówiono, że burgund jest muzyczny. E.T.A. Hoffmann je pił i partyturę swego bohatera, kapelmistrza Kreislera, zraszał właśnie burgundem.
Co by dostał Diderot?
- Coś z Nowego Swiata, który wówczas zasiedlano, caberneta z Kalifornii na przykład, żeby go sprowokować. Niestety wolał rosyjską wódkę, jak się zdaje.
A kto by dostał Sofie?
- Polski Poeta.
Z kim by Pan najbardziej chciał się napić wina i porozmawiać?
- Bardziej z Gombrowiczem niż z Mannem. Z La Rochefoucauld, a nie z Pascalem. Z Chopinem, bo on łączył wzniosłość z ironią, a to połączenie bardzo lubię. Z jakimś libertynem bym się napił ale nie systemowym. Bardziej z Diderotem albo jeszcze lepiej z Vivantem Denonem niż z Laclosem, który napisał arcydzieło i wymyślił system numerowania ulic paryskich i jakiś rodzaj bomby, bardziej skutecznej. Z Dostojewskim bym się nie napił. Ale pewno żaden z nich ze mną nie chciałby się napić. A tak naprawdę to napiłbym się z kobietą.”
18.
„To jest ten dzień i ta godzina, którą mój dziadziuś nazywa Milutką Minutką Niedzielnej Wiśnióweczki. Pięknie wygląda dziadziusiowa nalewka przelana z gąsiorka do pękatej karafki. Na białej serwecie, którą Pani Wielka Czyściocha nakryła stół, panoszy się szarlotka. Wspaniała, wonna, lekko przysypana cukrem pudrem. Na stolik ustawiony pod lipą padają łatki słońca, w nacięciach kryształowej karafki i kieliszków, napełnionych wiśniówką, smuży się ich piękny odblask. (...) Może jeszcze odrobineczkę, Panie Plebanie?
Ksiądz proboszcz podstawił kieliszek.
-Wyborna Wyborna – chwalił. – Udała ci się Joachimie. (...)
Dziadziuś sięgnął po karafkę. Pan Pleban zasłonił dłonią swój kieliszek.
-Dzięki Joachimie, dwa w zupełności wystarczą.
- No... – mruknął dziadziuś zachęcająco... – Połóweczkę, ego te absolvo...
Ksiądz pogroził dziadziusiowi palcem, ale tej ręki, którą przedtem trzymał na kieliszku. Rozłożył dłonie i z upodobaniem patrzył, jak dziadziuś napełnia go wiśniówką.”
19.
„A jakież tu zdrowie ma być, mój miły bracie, jaki rozum, jakie baczenie? Ano się we łbie miesza zawżdy, jako w browarze. Ano jeden zgore od gorącości, drugi zgnije od drożdży, dolewając zawżdy tej skórzanej beczki, w której ustawicznie kiśnie a drożdże się marne w żołądku ustawają. Bo patrz, po chwili, alić mu leją syropy w gardło, alić mu trą brzuch, jako szkapie na rupie, alić na łbie rogi, guzy, jako u kozła, alić się twarz świeci, jako karmazyn, a nos jako perełkami osadził, aliści chłopu chrapi w gardle, jako naręcznej szkapie, kiedy się ku górze zaciągnie, aliści w mieszku niemasz nic, na ścienie niemasz nic, na grzbiecie niewiele, co się wszytko przelało. Przydzie potrzeba jaka: dopiro się wiercić; ano więc trudno, kiedy się niemasz do czego rzucić. Bo zać tam będzie jakie ochędóstwo u takiego pana?
Kofel brudny, garnek o jednym uchu, w oknie wiechcie, stół czamletowy, bo wszędy wzory po nim, kędy się piwo lało, kachel gliną zalepiony, na ławie by mógł rzepy nasiać, pościel brudna, izba zimna, a nie umieciona, jastrząb ściany popryskał, owa aż się więc nie chce z onych rozkoszy od takiego pana. A on chodzi, jako by go teraz zdun z gliny ulepił, a nie wie, co ma rzec z sobą, chyba potrawy toć już tam rozliczne będą.”
20.
„Definicje wolności są różne. Jedna z nich głosi, że wolność jest to możliwość picia nieograniczonej ilości wódki. Zołnierze przypuścili w Rżewie atak do gmachu monopolu spirytusowego. Następnie spirytus płynął rynsztokami i mieszkańcy miasta, nie mogąc znieść widoku takiego marnotrastwa, kładli się nad rynsztokami i pili. Sierioża wziął udział w pijackiej bójce i pracowicie zarżnął nie koguta ale swego kamrata, wskutek czego inni gonili za nim, żeby zrobić z nim to samo. Wpadł na nasz strych, szukając kryjówki. I zdaje się, że moi rodzice gdzieś go schowali, co było taktowne.”
21.
„Muszę już kończyć, bo mi się na dzisiaj plan wyczerpał. Zapiszę tylko na zakończenie nowość z tym tranem. Doktor poradził Mamie, abym przedtem i potem płukała gardło wódką, która znieczula nerwy smakowe i zabija smak tranu. Więc mama kupiła najlepszej żytniówki (z Dzikowa, ażeby przynajmniej firma była przyzwoita) i zastosowała środek. Bardzo pali, ale rzeczywiście wcale smaku tranu nie czułam. Trochę mi się potem w głowie kręci, więc Mama kazała mi zagryzać chlebem z solą. Zytniówkę schowałyśmy głęboko w szafie między bielizną, żeby Rózia nie znalazła, bo ona, chociaż zytka, lubi pociągnąć.”
22.
„- To jest moment psychologiczny – powiedziała Sabina. – One teraz są wzruszone i coś nam dadzą, jak poprosimy. Powiedz im, Ireno, że jesteśmy głodne.
Ale Irena przekładając godną postawę nad chęć zaspokojenia głodu odmówiła.
- Nie będę żebrać u Niemców nawet dla ciebie. – Mówiąc to odsunęła się od Sabiny w kierunku jezdni.
- Ich bin krank... Ich bin krank... – zaczęła wobec tej odmowy jękliwym głosem Sabina, będąc pewna, że „krank” znaczy „hungrig” – głodny.
Jedna z Niemek spojrzała na nią współczująco, kiwnęła głową i weszła do domku. Za chwilę wróciła z karafką jakiegoś przezroczystego płynu i małą filiżanką od kawy.
- Cholera! Ja ją proszę o jedzenie, a ona daje mi jakieś lekarstwo – mówiła najspokojniej Sabina, uśmiechając się zachęcająco do Niemki. Ta naturalnie nic nie zrozumiała, a my musiałyśmy się odwrócić, ażeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Jak Boga kocham! Spirytus! – wykrzyknęła za nami Sabina.
Obejrzałyśmy się. Z rozkoszą mrugała powiekami. Nie oddała filiżanki, lecz podstawiła ją proszącym ruchem i zaczęła znów jękliwie powtarzać:
- Bitte! Meine Schweter! Bitte! Meine Schwester! – i pokazywała na Irenę.
Niemka nalała.
- Pij!- rozkazała Sabina. – Pij! To spirytus!
Gdy Irena przełknęła krztusząc się swoją porcję, zabrała z jej rąk filiżankę i znów podsunęła ją Niemce jęcząc:
- Bitte! Meine Tochter! Bitte!
Niemka nalała po raz trzeci Asia wypiła. Więc Niemka nie czekając na nowe jęki Sabiny nalała czwartą porcję dla mnie. Sabina stała z półotwartymi ustami, uszczęśliwiona, że obeszło się bez jej interwencji, ponieważ w bardzo skromnym zasobie słów niemieckich pozostało jej dla mnie tylko „Mutter”, którego bała się zastosować, bo to ona była o jakieś dziesięć lat starsza ode mnie.”
23.
„Studeman nalał w aluminiowe kubki czystej whisky, „dry”.
- No to cyk. Napijmy się. Skol!
Wypiliśmy. Raz. Drugi. Skręcili po bankrucie. Zapalili. Malutka kajutka z miejsca stała się czarna od ciężkich kłębów dymu marynarskiego kanastru – machory. (...)
Studeman nalał. Wypiliśmy. W ciemnościach opalone twarze wyglądały jak dwie czarne plamy, rozbłysłe pasmami zębów i siwizną kucharza. Studeman zaczął znów. Tym razem o kobietach. (...)
Naleli. Wypili. (...) Znów naleli. Wypili i tym razem bosman zaatakował. (...)
Studemannowi plątał się już język. Ja też zaczynałem być mętny, mimo, że zostawiałem połowę zawartości kubka za każdym razem lub wylewałem sobie resztę na spodnie. Tylko bosman wyglądał jakby pił ovomaltinę.”
24.
„W.I. pokazał mi miejsce swojej pracy: wielka hala zapełniona pod sufit beczkami. Beczki leżą na stojakach, ogromne, ciężkie, uśpione.
W beczkach dojrzewa koniak.
Nie każdy wie, jak powstaje koniak. Zeby zrobić koniak, potrzeba aż czterech rzeczy: wina, słońca, dębiny i czasu. A poza tym , jak w każdej sztuce, trzeba mieć smak. Reszta wygląda następująco:
Jesienią, po winobraniu, robi się winogronowy spirytus. Ten spirytus wlewa się do beczek. Beczki muszą być dębowe. Cały sekret koniaku ukryty jest w słojach dębowego drzewa. Dąb rośnie i gromadzi w sobie słońce. Słońce osiada w słojach dębiny, jak bursztyn osiada na dnie mórz. Jest to długi proces, który trwa dziesiątki lat. Z młodego dębczaka nie byłoby dobrego koniaku. Dąb rośnie, jego pień zaczyna się srebrzyć. Dąb pęcznieje, jego drzewo nabiera mocy, barwy i zapachu. Nie każdy dąb da dobry koniak. Najlepszy koniak dają samotne dęby, które rosły w zacisznym miejscu, na suchym gruncie. Takie dęby są wygrzane w słońcu. W takim dębie jest tyle słońca, co miodu w plastrze. (...) Dąb, który za młodu był ranny odłamkiem, też nie da dobrego koniaku. W ranionym pniu soki źle krążą i dębina nie ma już tego smaku.
Potem bednarze robią beczki. Taki bednarz też musi wiedzieć, co robi. Jak źle przykroi drewno, dębina nie da aromatu. Odda kolor, aromatu nie popuści. Dąb to jest leniwe drzewo, a przy koniaku dąb musi pracować. Taki bednarz powinnien mieć czucie jak lutnik. Dobra beczka może wytrzymać sto lat. (...)
Do beczek wlewa się winogronowy spirytus. Pięćset, tysiąc litrów, to zależy. Beczkę kładzie się na stojak i tak się ją zostawia. Nic więcej nie trzeba robić, trzeba czekać. Na wszystko przyjdzie czas. Ten spirytus wchodzi teraz w dębinę i wtedy drzewo oddaje wszystko co ma. Oddaje słońce, oddaje zapach, oddaje kolor. (...)
Pierwszy koniak dostaje się po trzech latach. Trzy lata, trzy gwiazdki. (...) Najlepsze są koniaki firmowe, bez gwiazdek. To są koniaki, które dojrzewały dziesięć, dwadzieścia, do stu lat. (...) Czy koniak jest młody, czy stary, to się poznaje po smaku. Młody koniak jest ostry, szybki, jakby impulsywny. Smak będzie cierpki, chropowaty. A znowu stary wchodzi łagodnie, miękko. Dopiero potem zaczyna promieniować. W starym koniaku jest dużo ciepła, dużo słońca. On pójdzie do głowy spokojnie, bez pośpiechu. A swoje i tak zrobi.”
25.
„Czerwone wino; podają je mrożone w wielkich karafkach. Kiedy wytrąbi się całą karafkę, bierze się drugą z sąsiedniego stołu. Wojna? Tu wiedzą o niej jedynie z opowiadań przyjezdnych. Słońce, wspaniałe i soczyste; jedwabiste wieczory i noce, jak sierść czarnego kota. Od samego rana woda, rozleniwienie przeciąganych pływaniem członków. Bezgranicznie dobrze. Dogoniłem dawną Francję. I teraz wypiję ją wolno, wolniutko, jak kieliszek dobrego wina.”
================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu