Przedstawiam
KONKURS nr 39 pt.
„PRZEZ SPORT DO… BIBLIOTEKI”, który przygotowała
Syrenka:
Uwaga! Do biegu! Gotowi! START!!!!
I poszliiiiii...! Proszę Państwa, co za emocje! Od pierwszych chwil wyścigu zacięta rywalizacja pomiędzy Anną46 a Czajką, ale i Janmamut nie daje za wygraną!!! Proszę państwa, a któż to nadbiega z lewej strony – coś niesamowitego – oto JoyD, Librarianka, Nutinka i Joka Bees a tuż za nimi biegnie, choć toczy byłoby właściwszym określeniem, Miś Kosmatek...
Proszę Państwa! Emocje sięgają zenitu! Nadbiegają kolejni zawodnicy, a wśród nich Sherlock, Anitra, Imarba, Vemona, i któż to? Sam Paweł Wolniewicz! Za nim zmęczona po ostatnim konkursie Emkawu, ale i tak biegnie na sto procent swoich możliwości!
Na czoło wysuwają się kolejni zawodnicy, już nie mogę dostrzec ich numerów startowych! Co za emocje! Co za emocje! Ale to jest właśnie piękno sportu, proszę Państwa, tutaj nigdy nie można przesądzać nic na początku! Tutaj wygrać może każdy! Choć i tak wszyscy wiedzą, że Kryształową Kule zdobędzie Adam Małysz. ;)
Vivat sport! Vivat szlachetna rywalizacja!
Oto i koniec – po dziesięciu dniach zaciętej walki,
25 marca 2007, o północy, ostatni zawodnicy przekraczają linię mety. A my w napięciu czekamy na tradycyjną wymianę koszulek... :P
Kto żyw niech stawia się na linii startowej! Na konkurs serdecznie
zaprasza
Syrenka!
Odpowiedzi proszę przesyłać na adres: [...]
każdą podpisaną nickiem używanym w BiblioNETce.
Konkurs jest bardzo prosty, więc podpowiedzi typu „przeczytałaś/przeczytałeś” będą karane najpierw żółtą, a potem czerwoną kartką... Inne, znacznie subtelniejsze,
są - wiadomo – dopuszczalne.
Punktów do zdobycia: 41 – po punkcie za autora i tytuł i jeden punkt za dodatkowe pytanie we fragmencie 19.
START!
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum!
FRAGMENTY KONKURSOWE
1.
Pierwszego gola strzeliła „Gagliarda” i podniósł się taki ryk, że dzwonnica zadrżała w posadach. X mieniąc się na twarzy obrócił się ku Y i zacisnął pięści, gotów rzucić się na niego. Y w odpowiedzi stanął w pozycji bojowej. Byli o włos od starcia, ale Y kącikiem oka dostrzegł, że wszyscy dokoła znieruchomieli w napięciu i wszystkie
oczy skierowane są na niego i na X.
- Jeżeli my dwaj zaczniemy się naparzać, rozgorzeje tu zaraz krwawa bitwa – mruknął przez zaciśnięte zęby.
- Dobra. Zrobię to dla dobra ludu – odpowiedział X opanowując się z wysiłkiem.
- A ja dla dobra chrześcijaństwa – Y na to.
I nic się nie stało. Ale kiedy po chwili pierwsza połowa meczu dobiegła końca, X przywołał do siebie drużynę „Dynamos”.
- Faszyści! - powiedział z pogardą.
Potem uchwycił za kark C., który był napastnikiem środkowym.
- Ty brudny zdrajco, zapomniałeś? Jakeśmy byli w górach, trzy razy ratowałem twoją skórę. Ale dziś jeżeli w ciągu pięciu minut nie strzelisz gola, ja sam cię wykończę!
Kiedy rozpoczęła się druga połowa i C. dorwał się do piłki, pokazał, co potrafi. Pracował głową, nogami, kolanami, siedzeniem; w pewnej chwili ugryzł nawet piłkę, wypluł płuco i odbił sobie śledzionę, ale w czwartej minucie wpakował piłkę w bramkę. Potem opadł bez sił na ziemię i nie ruszył się więcej. Y umknął ze wstydu na drugą stronę boiska. Bramkarz „Gagliardy” dostał ze strachu gorączki.
Czerwoni skupili się pod własną bramką i nie sposób było przełamać ich obrony. Trzydzieści sekund przed końcem sędzia odgwizdał faul. Piłka poleciała. Na taki strzał nawet sam Zamora nic by nie poradził. Gol.
Mecz był skończony; jedyne, co pozostało do zrobienia ludziom X, to pozbierać graczy i odtaszczyć ich do siedziby klubu. Sędzia był apolityczny: niechże sobie radzi, jak umie.
2.
Trener Bryant wymyślił coś, taką niespodziankę, ale to pilnie strzeżona tajemnica, nawet między sobą w drużynie nie wolno nam o tym gadać. Otóż od jakiegoś czasu uczyli mnie łapać piłkę.
Codziennie po treningach zostawaliśmy na boisku, ja, rozgrywający i dwóch drabów trenera. Tak długo kazali mi biegać i łapać, biegać i łapać, aż padałem na pysk a język zwisał mi do pępka, ale w końcu się naumiałem i trener Bryant powiedział, że to będzie nasza tajna broń, coś jak bomba adamowa. Powiedział, że rywale szybko się pokapują, że nikt mi nie rzuca podań, więc nie będą na mnie zwracać uwagi...
- A wtedy złapiesz piłkę i pognasz do bramki. Chłop wielki jak dąb, prawie dwa metry wzrostu, sto dziesięć kilo żywej wagi, a setkę robi w dziewięć i pół sekundy! Szczęka im opadnie!
3.
- Ruszyły – powiedział głośnik i natychmiast wybuchł rejwach dookoła.
- Który to stracił?! Co zostało?!
- Lipecki, Krzemień! No, to już z głowy...
- Świnia! - wrzasnęła Maria. - Patrz, co robi...!
- Bolek się pcha! Bolek się pcha!
- Do tyłu ten gówniarz jedzie...!
- Co to odpada? Mów pan, co odpada...?!
- Nie wiem, piątka, Iwno, co to tam, Sitwa...
- Czego on tak wyrwał?! Wyniesie go...!
- Prowadzi Trojanka – mówił głośnik. - Na drugim miejscu Teorban, trzecia Nasturcja, czwarta Balbina...
- Dawaj, Balbina!!! - darł się Miecio.
4.
Od razu sobie uświadomiłam, że A. ma rację i że gdyby B. rzeczywiście na mnie zależało, piłka nożna nie byłaby ważniejsza ode mnie. C. okazała więcej empatii.
-Mężczyźni tylko dlatego mają takiego świra na punkcie piłki nożnej, że sami są kompletnie gnuśni – wypaliła. - Wydaje im się, że kibicując jakiejś drużynie i robiąc wokół tego tyle hałasu, to oni wygrywają mecz i zasługują na oklaski i zaszczyty.
- Tak. To co, przychodzisz do A.?
- Eee, nie...
- Dlaczego?
Oglądam mecz z D.
5.
W Ameryce Łacińskiej, mówił, granica między futbolem a polityką jest niezmiernie wąska. Długa jest lista rządów, które upadły lub zostały obalone przez wojsko, ponieważ drużyna narodowa poniosła klęskę. Zawodnicy drużyny, która przegrała, są nazywani później w prasie zdrajcami ojczyzny. Kiedy Brazylia zdobyła w Meksyku mistrzostwo świata, mój kolega – Brazylijczyk, emigrant polityczny, był zrozpaczony: „Prawica wojskowa – powiedział ma zapewnione co najmniej pięć lat spokojnych rządów”.
6.
Kapitan drużyny J. Spojrzał na zegar, widoczny z wieży Zamku, i stwierdził, że czas jest najwyższy, i zbiegł z trawiastego zbocza na wytarte boisko. Paru zawodników już siedziało na murawie, zażerając się chipsami i żłopiąc colę. X, ubrany jedynie w czerwone jedwabne gacie, kontrastujące z czekoladowym kolorem jego pulchnych łydek, żwawo pochłaniał loda Magnum. Na płaskim, czarnym nosie miał śmietankową plamę.
Nadejście kapitana z nową, czystą i gatunkową piłką powitano gorącym aplauzem. Padły też, niestety, nieuniknione pytania o Y, którego oryginalny przemarsz nie umknął uwagi zawodników. Trzeba się było tłumaczyć, dlaczego dziwoląg ten nie raczył dołączyć do nich, tylko poleciał dalej.
7.
X nigdy nie zdejmował łańcuszka z szyi, nawet podczas gimnastyki; bo ledwie rozpoczął suchą zaprawę i pływanie na wędce w zimowej krytej pływalni w Niederstadt, pojawił się również w sali gimnastycznej i nigdy już nie okazywał zaświadczeń domowego lekarza. Medalik chował się w wycięciu koszulki gimnastycznej, albo też srebrna Madonna spoczywała na białym materiale tuż pod czerwonym pasem na piersi. X nie pocił się na poręczach. I nie opuszczał nawet ćwiczeń na koniu, które wykonywało tylko trzech czy czterech najlepszych z pierwszej grupy; zgięty i grubokościsty, szybował od odskoczni ponad długim skórzanym wałkiem i z łańcuszkiem oraz przekrzywioną Madonną lądował na macie, wzbijając tuman kurzu.(...)
Nasz nauczyciel wychowania fizycznego, profesor Mallenbrandt, znany w środowisku gimnastyków z tego, że napisał podręcznik gry w palanta, zabronił X noszenia śrubociągu na sznurowadle podczas ćwiczeń. Amuletu na szyi X Mallenbrandt nigdy nie kwestionował, gdyż poza wychowaniem fizycznym i geografią uczył jeszcze religii i aż do drugiego roku wojny zdołał utrzymać przy drążku i na poręczach niedobitki Związku Gimnastycznego Robotników Katolickich.
8.
Łebski kibic wie dzisiaj, że kupić można każdego piłkarza i każdego sędziego, że robi się to bardzo często na całym świecie, że wszystkie ligi mają gros „ustawionych” meczów, zaś wyjątki to (prócz meczów towarzyskich) mecz finałowy mistrzostw świata czy mistrzostw kontynentu, choć i tu już bywały podejrzenia i „numery” bulwersujące bardzo. Pieniądz rządzi nie tylko światem, ale i sportem. Legendarne splecione „kółka olimpijskie” (herb olimpiad) jawią się dziś zerami na kontach „robiących w sporcie” magików.
9.
-Proponowałam mu, żeby poszedł na kurs judo – powiedziała matka X.
- Co takiego?
- To japońskie walki. Noszą krótkie białe koszulki, kłaniają się sobie, potem albo pakują kciuk do oka przeciwnika, albo przerzucają go sobie przez łopatkę.
- Na co to?
- To bardzo pożyteczne. W razie napadu żuli, w mgnieniu oka wszyscy porozkładani na chodniku, a napadnięty tylko zaciera ręce i idzie dalej.
- Może byśmy się też zapisały? - zaproponowałam z entuzjazmem.
- Już też o tym myślałam – westchnęła matka X – ale X nie zgodzi się.
10.
Mylił się. Pierwsza para – P. z A. - od razu weszła w ostrą walkę. Błyskawiczne ciosy, błyskawiczne uniki, nie rozbiegali się, wciąż nacierając na siebie, ślady ich stóp wykreśliły na piasku nierówne koło czy elipsę, jakby magnetyczny krąg trzymał ich w swojej orbicie.
Pierwszy A. umyka ze splotu ciosów i wychyla się o parę kroków dalej, z otwartymi ustami, jakby wychynął z zimnej wody. Ale P. natychmiast wciąga go w wir. A. walczy tylko prawą pięścią. Lewa służy mu do obrony, nie ma odwagi użyć jej do ciosu. Spętało go natrętne przypomnienie, gdy hellanodik ukarał go za to, że uderzył lewą dłonią nie zdążywszy zamknąć go w pięść. P., wolny w swych ruchach, bije go lewą, ukosem. Z nosa A. cieknie krew, pod nowymi uderzeniami rozmazuje się dookoła ust i płonie w środku twarzy jak kwiat czerwony.
11.
Śledziłem każde jej poruszenie, pewny, że ta dziewczyna nie może być szachistką. Byłem w błędzie, bo podeszła do sekretarza klubu i wpisała się na listę. Otrzymała numer wskazujący, z kim ma rozegrać pierwszą partię. Ci, którzy nie mieli jeszcze wyznaczonego przeciwnika, czekali, czy zajmie miejsce przy ich stoliku. (...)
To była najlepsza partia tego wieczoru, a jej sposób rozgrywania gambitu warszawskiego sprawił, że ponad pół godziny myślałem nad odpowiedzią. O mało co nie przegrałem na samym początku, bo nie mogłem skoncentrować się na jej taktyce obrony. Amanda parokrotnie zachichotała, sądząc, że już wygrywa, ale okazało się, że nie znała partii, w której Karpow rozgrywał obronę sycylijską, zwyciężając na straconej, zdawałoby się, pozycji.
-Mat! - udało mi się wreszcie powiedzieć. (...)
Nie potrafiłem opanować drżenia, ustawiając od nowa figury na szachownicy. Skoncentrowałem się; miałem nadzieję, że nie zauważyła, iż w ciągu całego wieczoru wypiłem tylko kieliszek wina. Byłem zdecydowany prędko skończyć tę partię. Posunąłem się pionem królowej o jedno pole. Amanda odpowiedziała pionem królewskim. Dokładnie wiedziałem, jaki ma być mój następny ruch, i dlatego partia trwała zaledwie jedenaście minut.
Jeszcze nigdy w życiu nikt nie zadał mi tak druzgocącej klęski. Amanda o niebo przewyższała mnie klasą. Przewidywała każdy mój ruch i miała na podorędziu gambity, z jakimi nie tylko nigdy się nie zetknąłem, ale o jakich nawet nie czytałem.
Dała mi mata i uczyniła to z tym samym enigmatycznym uśmiechem, który wcześniej gościł na jej twarzy.
12.
Kosztowności nasze składają się przede wszystkim ze starego towarzysza wypraw, gumowego składaka „Piast”. Wierne to bydlę, a przestronne, a pomieściwe. Nosi łatwo 300 kg, choć samo waży 30 kg. Składak nasz jest czerwony, pokład ma ze srebrzystego, aluminiowego materiału; na rufie – wymalowany znak klubowy i trzy beleczki: godność wygi otrzymana od Polskiego Związku Kajakowego.
Na dziobie umieszczona jest nazwa - ******.
13.
W oceanicznym ryku nabitej głowami hali
Boston Garden, w ekstazie od górnych galerii po parter,
wbiegają truchtem, luźni, zblazowani, cali
w niby-leniwej glorii, pięć piętrowych panter:
długoręki Kevin McHale, sześć stóp i dziesięć cali
ofensywnego geniuszu; chmurny i uparty
wielkolud Robert Parish; piegowaty Denis
Johnson, mistrz błyskotliwych podań; jego partner
Danny Ainge, cwany gówniarz z wyglądu, bezcenny
artysta strzałów z dystansu; aż wreszcie wstępuje na parkiet
Larry Bird (z trybun: „LA-REE!!!”), kluchowaty, senny
blondas, w którym nikt by się nie domyślił żywej,
jedynej, wszystko dotąd zaćmiewającej legendy.
Fale wrzawy wzbierają, aż burzliwe grzywy
walą się, nagła cisza święci ewidentny
fakt: w dziejach koszykówki nie było drużyny
tak zgranej, niezrównanej. Gwizdek, pierwszy wyskok
do piłki. Parish; Johnson; McHale czterema dużymi
krokami dopada kosza, dwa punkty, ryk: znów im wyszło.
„Socjotechnika: bez meczów, lig, tabel zbyt by się dłużyły
tygodnie”, mruczę zawistnie. (Bird rzuca się w kłębowisko
ciał, zwód, łuk strzału: znowu!). Nie: tylko trochę mniej niedoskonali
niż każdy, są doskonale kochani, nienawidzeni, są wyspą
wyrosłą nad obojętność. Na mgnienie. Tak, ale na mgnienie ocali
ich to, że wystają o głowę ponad tę resztę, to wszytko.
14.
Nie mam nic przeciwko piłce nożnej. Ne stadiony nie chodzę z tego samego powodu, z jakiego nie odważyłbym się spać nocą na mediolańskim Dworcu Centralnym (albo przechadzać się w Nowym Jorku po Central Parku, kiedy wybije szósta po południu), ale jeśli jest okazja, z przyjemnością i zainteresowaniem popatrzę na dobry mecz w telewizji, gdyż znam i doceniam wszystkie walory tej szlachetnej gry.
Nie czuję niechęci do piłki nożnej. Czuję niechęć do ludzi zakochanych w piłce.
15.
Tata poszedł do garażu i wyprowadził z niego – nie zgadniecie co! - rower! Rower czerwony i srebrny, błyszczący, z reflektorem i dzwonkiem! Pycha! Zacząłem biegać w kółko, a potem pocałowałem mamę, pocałowałem tatę i pocałowałem rower.
- Musisz przyrzec, że będziesz ostrożny – powiedział tata – i że nie będziesz robił sztuk!
Przyrzekłem, więc mama mnie pocałowała, powiedziała, że jestem jej duży chłopczyk, że zrobi czekoladowy krem na deser, i poszła do domu. Moja mama i mój tata są najlepsi na świecie!
Tata został ze mną w ogrodzie.
- Czy wiesz – powiedział – że byłem kiedyś mistrzem kolarskim i że gdybym nie poznał twojej mamy, może poszedłbym na zawodowca?
Tego nie wiedziałem. Wiedziałem, że tata był mistrzem w futbolu, w rugby, w pływaniu i w boksie, ale o jeździe na rowerze – to było coś nowego.
16.
Po obiedzie uczniowie udali się do sali gimnastycznej na lekcję wychowania fizycznego.
- Uwaga! - krzyknął nauczyciel gimnastyki – biegamy dookoła sali. Po każdym okrążeniu zatrzymujemy się i sprawdzamy puls. Jeśli ktoś nie wyczuje pulsu, zgłasza się do mnie. No, jazda! Coś się chyba uda wycisnąć z tych ciałek, co, panowie?
Chłopcy pojękując i wzdychając ruszyli truchtem dookoła ogromnej sali. Nauczyciel oparł się w kącie o ścianę i uważnie ich obserwował.
17.
X z I. był najniższym graczem środka pola, jaki się dostał do podstawowego składu którejkolwiek z drużyn pierwszej ligi futbolu amerykańskiego. Sam się przyznawał, że kiedyś w ferworze walki nie tylko powalił przeciwnika, ale i ugryzł. W D. oprócz piłkarzy szkolił kulomiotów i ciężarowców. W oczach rodziny B. był jednak człowiekiem nie dość skomplikowanym, aby dało się go traktować serio; B. widzieli w nim tylko śmiesznego krępego siłacza, który wciąż biega truchcikiem po ulicach miasteczka, tak krótko
ostrzyżony, że wygląda, jakby był łysy...
- ...i jeszcze wkłada na czerep tę paskudną opaskę – dodawał L.E. -
Cóż za obrzydliwy kolor!
X żył tak długo, że my, dzieci, w końcu tylko jego zapamiętaliśmy z czworga dziadków.
- Co to za hałas? - z niepokojem pytał F. w środku nocy, kiedy X już z nami zamieszkał.
Odkąd X się do nas wprowadził, nie tylko F., ale cała rodzina często słuchała tych dźwięków: trzeszczenia podłogi, gdy starzec robił na niej (czyli na naszym suficie) pompki, i jego własnych stęknięć, kiedy ćwiczył siady z leżenia.
18.
Żeglarstwem interesuję się od dziecka. Bierze się to stąd, że gdy miałem dwa lata, zabrała mnie powódź w kołysce. Cierpiałem głód, lecz żaby dzieliły się ze mną każdą padliną, a gdy wróciłem do domu, wymyśliłem naukę o pływaniu w cebrze. Stąd pochodzi cybernetyka.
Jako masztu używałem tyczki, a jako żagla prześcieradła. Następnie przesiadłem się z cebra na szafę, którą przerobiłem na szalupę. Pływam zwykle z miechem kowalskim, który przeciwdziała ciszy morskiej. Na wodzie żywię się zwykle tym co ukradnę w przybrzeżnych
miasteczkach nocą. Żab nie jem ze względu na sentyment, jaki do nich żywię. Od czasu do czasu dostaję jakiś wyrok i muszę wtedy porzucić żeglugę. Wróciwszy z kryminału na pokład, odcumowuję i wypływam w siną dal.
19.
UWAGA!!
SĘZACYJNY MECZ
NA BOISKU KS „ X "
Y — kontra —X
w niedzielę o godzinie 5 po południu
Bilety w cenach przystempnych w kasie
▪
Pytanie dodatkowe za 1 punkt: Co kryje się pod nazwą X? ;D
20.
(...)nigdy nie widziałam tak wesołych staruszków a po niektórych można było od razu poznać że kiedyś niewątpliwie zdobywali takie czy inne nagrody w zawodach o mistrzostwo republiki było to widać po ich twarzach i po ich ekwipunku narciarskim niemal wszyscy mieli
biegówki austriackich i włoskich marek... A potem nastąpiła chwila gdy organizatorzy według listy przydzielali zawodnikom numery i z chwilą kiedy każdy z zawodników dzięki pomocy małżonki i przyjaciół miał już numer na plecach z chwilą kiedy ostatni numer został
przywiązany tasiemką z tą chwilą ustały rozmowy i skończyły się żarty i zdawało się że ci co będą się ścigali od tej chwili już się nie znają nawet patrzą na siebie wilkiem A potem ze stoperami w palcach wypuszczano jednego zawodnika za drugim według numerów startowych na trasę biegu po zboczach Szerycha i mój mąż wziął mnie za rękę i zbiegliśmy boczną ścieżką aż tam gdzie trasa skręcała i zawracała do miejsca w którym najpierw był start a potem meta... I trasa usiana była widzami a przede wszystkim krewnymi zawodników którzy teraz jeden za drugim starali się jechać jak najszybciej widziałam po ich twarzach że traktują ten wyścig ze śmiertelną powagą i gdy któryś z zawodników upadł to wstawał ciężko i bardzo zawstydzony ci zawodnicy którzy z pewnością z zawodu są inżynierami i doktorami i działaczami klubów narciarskich i z pewnością w tych swoich miastach z których zjechali się na te zawody z pewnością są uważani za fachowców od zawodów narciarskich z pewnością wszyscy gdy w telewizji są transmisje z tych wielkich pucharów świata to z pewnością wszyscy je oglądają i komentują ze znawstwem...
================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu