Dodany: 07.01.2009 00:32|Autor: Lalkarz
Pochłanianie "Eragona"...
Seria o Jeźdźcu Eragonie, wydawana w Polsce przez wydawnictwo MAG, prawdopodobnie nie powtórzy czytelniczej gorączki, jaką wywołał „Harry Potter”, ale możliwe, że już wpisała się w czytelniczy kanon obok takich książek, jak „Kroniki Narnii” czy „Władca Pierścieni”. Chodzą słuchy, że pierwsza część zajmie zacne miejsce na liście lektur w polskich szkołach podstawowych.
Czy zatem mierzyć wartość „Eragona” i kolejnych tomów „Dziedzictwa” liczbą sprzedanych egzemplarzy lub wielkością napisu BESTSELLER na okładce książki? A może odurzyć się „achami” i „ochami”, których pełne są liczne recenzje towarzyszące premierom kolejnych części? Dlatego na lekturę „Eragona” skusiłem się długo po polskiej premierze, w momencie, gdy głośno otrąbiona TRYLOGIA czeka na czwarty tom. Sytuacje, kiedy to autorowi brakuje odwagi czy pomysłu na dobrą puentę, więc cichaczem płodzi kolejne siedemset stron, ale bez obietnicy, że to już naprawdę koniec, nieco mnie mierżą.
Uzbrojony w szyderczy uśmieszek i cyniczny dystans do księgarskich superSELLERÓW właśnie pochłonąłem drugi tom „Dziedzictwa”, w księgarni internetowej zamawiam tom trzeci, a na półce czeka jedynka w oryginale. Jeszcze nie kupuję gadżetów z bohaterami, ale lada moment.
Świadomie piszę POCHŁONĄŁEM, bo sytuacja, kiedy rzucam wszystkie obowiązki, zaniedbuję dziecko, ryzykuję kłótnię z żoną, niedosypiam i prawie mam odleżyny, zdarzają mi się rzadko. Z „Eragonem” mi się zdarzyło.
Teraz przejdźmy do konkretów, a generalnie do książek. Jak już wspomniałem, „Dziedzictwo” to literacki cykl fantasy, całkiem świeży jak na tego typu literaturę, zwłaszcza amerykańską. Debiuty zza oceanu dochodzą do nas często z dużym opóźnieniem, a tu proszę.
Autorem serii jest Christopher Paolini, młody Amerykanin, który z dnia na dzień stał się wzorcem dla rzeszy nastoletnich literatów, ponieważ szkice do „Eragona” (tytuł pierwszego tomu) rozpoczął mając lat piętnaście. Książka ukazała się, gdy był już pełnoletni, w 2003 roku, ale, tak czy inaczej, chylę czoła przed młodym twórcą.
W chwili obecnej czytelnicy mogą cieszyć się trzema tomami: „Eragonem”, „Najstarszym” oraz świeżutkim „Brisingrem”. Razem z głównym bohaterem ratujemy od zagłady świat smoków, elfów, krasnoludów i ludzi jednocześnie.
Eragon podobnie jak jego twórca jest młody, ciekawy świata, mówi życiu tak. Obaj mierzą się z bestią: rycerz ze złym władcą Galbatorixem, a Paolini z showbiznesem. I jeden, i drugi poświęca dużo, żeby zdobyć więcej, i obaj odnoszą sukcesy, choć nieźle dostają w kość.
Bohatera poznajemy w momencie, gdy włócząc się po mrocznych górach Kośćca, znajduje sporych rozmiarów kamień szlachetny. Próbuje go upłynnić, w końcu z czegoś trzeba utrzymać rodzinę, ale bez rezultatów. I zamiast korzyści ze znaleziska zaczyna mieć kłopoty. Kamień okazuje się smoczym jajem, z którego oczywiście wyłazi cudna gadzina, Eragon zostaje naznaczony, jego bliskich w akcie zemsty dopadają okropne stwory, władca całego Imperium Galbatorix staje się jego największym wrogiem, polują na niego rogate Urgale, Vardeni każą ratować mu świat przed zagładą, a na dokładkę tyłek ma obdarty do krwi od latania na smoku. Potem jest tylko gorzej.
Całość nie powala może oryginalnością, bo naznaczonych bohaterów w literaturze fantasy co niemiara, a większość zwrotów akcji jest do przewidzenia, ale udało się Paoliniemu stworzyć cały zastęp postaci z krwi i kości, pełnych wigoru, życia, mówiących zrozumiałym, lekkim językiem, i może głupio to zabrzmi, ale przesympatycznych. I nie mówię tu tylko o Eragonie, ale również o Smoczycy Saphirze, elfce Aryi, czarownicy Angeli i wielu, wielu innych, z którymi aż miło walczyć o pokój na świecie. Przyznaję, babeczki w książce szczególnie zapadły mi w pamięć, a zwłaszcza Saphira.
Paolini konsekwentnie prowadzi wątki akcji, ma pióro lekkie, pisze prosto i pięknie o wszystkim: o historii elfów, o bitwach pomiędzy dobrymi Vardenami i złymi Urgalami czy o pijackich imprezach krasnoludów. Jednocześnie rozbudowuje swój magiczny świat o pradawną mowę, pisma i apokryfy z historii poszczególnych ludów, elementy filozofii i religii, które jest w stanie przyswoić nawet najbardziej niewprawny czytelnik.
Wśród moich znajomych mogę jasno ustalić granice czytelnicze: są ci, którzy fantastykę czytają, i ci, którzy absolutnie nie. Przykry to fakt, ale wyjaśnianie, dlaczego tak się dzieje, pozostawmy na inną okazję. Przykry dla mnie przede wszystkim dlatego, że z pierwszymi nie bardzo mogę pozwolić sobie na jakąkolwiek konstruktywną krytykę, natomiast drudzy wrzucają fantastykę do worka z literaturą pop, czyli mało wartościową. Ja natomiast jako czytelnik nigdy nie dałem się zaszufladkować i traktuję książki w kategoriach literatury dobrej lub nie. Nieważne, z jakiego działu. Opowieść o Eragonie, jak już pewnie zgadujecie, otrzymuje najwyższe noty. Mam tylko nadzieję, że „Brisingr”, tom trzeci cyklu, do którego się właśnie przymierzam, nie okaże się literacką popeliną, bo wtedy wyjdę na głupka, zachwalając przedwcześnie.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.