Przedstawiam
KONKURS nr 19* pt.
„ŚMIECH TO ZDROWIE” przygotowany przez
Pawła Wolniewicza:
Zapraszam do konkursu pod tytułem
„Śmiech to zdrowie”. Chyba na początek kwietnia nikt nie spodziewał się innej tematyki :) Chociaż akurat tutaj ten śmiech nie zawsze wychodzi na zdrowie, a nawet nie zawsze jest wesoły.
Można dostać po jednym punkcie za autora i za tytuł. W przypadku, gdy fragment pochodzi ze zbioru opowiadań należy podać tytuł opowiadania. Razem 32 punkty do zdobycia.
Podpowiadać można, ale nie wprost. To znaczy osoby zdradzające na forum co kto czytał, a kto nie, narażają się na brak podpowiedzi mailowych z mojej strony i publiczne napiętnowanie przy wynikach. :)
Odpowiedzi przysyłajcie
do 9 kwietnia (niedziela), do godziny 24:00,
na adres: [...]
Jako temat maila najlepiej podać:
smiech to zdrowie – nick
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE
1.
Wymyśliłem sobie, że na Szumawie żyją plemiona krasnoludków, i na poparcie tego twierdzenia przytoczyłem szereg cytatów z dzieła naukowego, które porusza temat. M. dziwiła się, że nigdy o tym nie słyszała. (...)
- Nie pisze się dlatego – wyjaśniłem zamyślony – że cała ta sprawa jest w pewnym sensie delikatna i gorsząca: krasnoludki bowiem odznaczały się niezwykłymi walorami w sprawach miłosnych, co sprawiało, że istniało na nie duże zapotrzebowanie, i nasze państwo potajemnie eksportowało je za grube dewizy, zwłaszcza do Francji, gdzie starzejące się damy ze sfer kapitalistycznych wynajmowały krasnoludki jako służących, aby w rzeczywistości wykorzystywać je do całkiem innych celów.
Koledzy wstrzymywali się od śmiechu, który wywołał nie tyle mój nadzwyczajny dowcip, ile nadzwyczajny wyraz twarzy M., gotowej zawsze do czegoś (ewentualnie przeciw czemuś) się zapalić; przygryzali wargi aby nie psuć M. przyjemności poznania nowego zagadnienia, a niektórzy (pośród nich głównie Z.) sekundowali mi, by potwierdzić moją informację o krasnoludkach.
2.
Grano jakąś sztukę o nienadzwyczajnej akcji, ale były tam dowcipne piosenki i niezły jazz. Nagle, ni stąd ni zowąd, ci jazzowi muzykanci wsadzili sobie na głowy kapelusze z piórkiem, takie, jak nosi się u nas do strojów regionalnych, i zaczęli naśladować wiejską kapelę. Pokrzykiwali, pohukiwali, naśladując nasze ruchy w tańcu i to nasze charakterystyczne wyrzucanie ręki w górę... Trwało to chyba nie więcej niż pięć minut, ale publiczność pokładała się ze śmiechu. Nie wierzyłem własnym oczom. Jeszcze pięć lat temu nikt nie ważyłby się z nas naigrawał. I nikt by się z tego nie śmiał. A teraz wzbudzamy śmiech. Jak to się stało, że teraz wzbudzamy śmiech?
3.
(...) podjechała tymczasem do następnego domu, a dwaj jeźdźcy zmagali się z końmi, które zaczęły się płoszyć. Jeden jeździec pokrzykiwał na drugiego, zarzucali sobie nawzajem, że nie umieją panować nad końmi, a okrzyki „ty durniu”, „ty ośle!” w trochę komiczny sposób wplatały się w rytuał całej uroczystości.
- To było by świetnie, gdyby się spłoszyły! – rzuciła X.
Y wybuchnął na to wesołym śmiechem, ale jeźdźcom udało się po chwili konie uspokoić i znowu „chyżej” spokojnie i uroczyście rozlegało się po wsi.
4.
W końcu stanęliśmy każdy na swoim miejscu gotowi do startu w wyścigu, którego sam pomysł był już czystym nonsensem: chociaż mieliśmy biec w mundurach i ciężkich butach , mieliśmy na starcie przyklęknąć. Starszy szeregowy na dziesiątym torze (najlepszy biegacz drużyny podoficerów) ruszył pędem, i my również poderwaliśmy się z ziemi (byłem w pierwszym szeregu zawodników) i ruszyliśmy wolnym kłusem na przód; już po dwudziestu metrach z trudem tłumiliśmy śmiech, ponieważ starszy szeregowy zbliżał się już do drugiego końca boiska, podczas gdy my, zaledwie kawałek od miejsca startu, w nieprawdopodobnie rozciągniętym szyku kłusowaliśmy sapiąc i udając niesamowity wysiłek; żołnierze zgromadzeni po obu stronach boiska zaczęli nas hałaśliwie dopingować:
- Tem-po, tem-po, tem-po...
(...) Chłopaki miały masę inwencji. Janek biegnąc utykał na jedną nogę, wszyscy go gorąco dopingowali i rzeczywiście dobiegł do przejmującego pałeczkę wśród burzliwego aplauzu jako bohater, o dwa kroki wyprzedzając pozostałych. Cygan M. w czasie wyścigów upadł chyba z osiem razy na ziemię. W. biegnąc podnosił kolana wysoko, aż pod brodę (musiało go to męczyć dużo bardziej, niż gdyby wziął nawet największe tempo). Nikt nie nawalił w tej zabawie, (...) żaden z nich nie zepsuł tego znakomitego a niewymyślnego widowiska, które sprawiło, że my stojący dookoła, pokładaliśmy się wprost ze śmiechu.
5.
Drzwi prowadziły wprost do pokoju; stanąłem w progu, trochę zaskoczony: wewnątrz siedziało wokół stołu (stała na nim otwarta butelka) jeszcze pięciu facetów i popijali; zobaczywszy mnie zaczęli się śmiać z mojego stroju; stwierdzili, że w tej nocnej koszuli musiałem zmarznąć, i natychmiast nalali mi szklaneczkę; skosztowałem; był to rozcieńczony spirytus; zachęcony przez nich, wychyliłem szklaneczkę jednym haustem; rozkaszlałem się; to znowu wywołało wybuch życzliwego śmiechu; podsunęli mi krzesło; wypytywali jak się powiodło moje „przejście przez granicę”, i znowu oglądali mój komiczny strój, śmieli się nazywając mnie „uciekinierem w gaciach”.
6.
P. dłuższy czas mnie unikał, myślałam już, że wszystko zepsułam, byłam w rozpaczy, chciałam odebrać sobie życie, ale potem przyszedł do mnie, kolana mi się trzęsły, prosił o przebaczenie i podarował mi wisiorek z widokiem Kremla, swoją najdroższą pamiątkę, nigdy tego wisiorka nie zdejmuję, to jest nie tylko pamiątka P., ale coś więcej, rozpłakałam się ze szczęścia i za dwa tygodnie wzięliśmy ślub, był na nim cały nasz zespół, wesele trwało prawie dwadzieścia cztery godziny, śpiewaliśmy i tańczyliśmy, a ja powiedziałam do P.: „Gdybyśmy my dwoje mieli się kiedyś zdradzić, to zdradzilibyśmy tych wszystkich, co byli na naszym ślubie, zdradzilibyśmy też tę manifestację na Rynku Starego Miasta i Togliattiego” chce mi się teraz śmiać, kiedy pomyślę, czego to myśmy potem nie zdradzili...
7.
Wzięła ręcznik i osuszyła mi twarz. Gadatliwy facet śmiał się głośno z dowcipu, który sam opowiedział, zauważyłem jednak, że moja panienka się nie śmieje, to znaczy, że niezbyt uważnie słucha, co ten gość mówi. Wzburzyło mnie to, ponieważ widziałem w tym dowód, że mnie poznała i że sama jest wzburzona choć to ukrywa. Postanowiłem zagadnąć ją jak tylko wstanę z fotela.
8.
Podeszłam do kranu, który znajdował się w kącie sąsiedniego pokoju, nalałam wody do szklanki po musztardzie i zażyłam dwie tabletki. Dwie wystarczą, chyba mi to pomoże, oczywiście na ból duszy novalgina nie pomaga, chyba że zużyłabym całą fiolkę, ponieważ novalgina w dużej ilości jest trucizną, a fiolka H. Jest prawie pełna, może by to i wystarczyło.
Ale to była tylko myśl, zwykła myśl, tylko że ta myśl uparcie teraz powracała, musiałam zastanowić się, po co ja w ogóle żyję i jaki jest sens żyć dalej, ale właściwie to nieprawda, o niczym takim nie myślałam, w ogóle niewiele myślałam w tej chwili, tylko wyobrażałam sobie, że umrę, i zrobiło mi się naraz błogo, tak dziwnie błogo, że zachciało mi się śmiać.
9.
(...)wołał, że koło tego domku stoi piękna studnia, a ta pani, co tu mieszka ma syna trutnia; pomalowana na zielono studnia rzeczywiście stała koło domu, a zażywna czterdziestoletnia niewiasta, ubawiona mianem, jakim obdarzono jej syna, śmiała się i podała poborcy na koniu (...) papierowy banknot. Poborca wrzucił go do koszyka, który miał przytroczony do siodła, ale już oto wyskoczył drugi wywoływacz i zawołał pod adresem niewiasty, że piękna z niej pannica, ale że jeszcze piękniejsza jest śliwowica, i złożywszy dłonie na kształt tuby oraz przechyliwszy do tyłu głowę, przytknął je do ust. Wszyscy dookoła w śmiech, a niewiasta, mile zakłopotana, zniknęła w domku; śliwowicę miała tam widać już przygotowaną, ponieważ chwilę później wróciła z butelką i kieliszkiem, który napełniała i kolejno podawała jeźdźcom.
10.
H. nie miała pojęcia o tym, jaką ją widzę, była z każdą chwilą bardziej pijana i bardziej zadowolona, była szczęśliwa, że wierzę w zapewnienia o jej miłości, i nie wiedziała po prostu, w jaki sposób dać upust swojemu szczęściu; ni stąd, ni zowąd wpadło jej do głowy otworzyć radio(...)
- Tak się to tańczy? – roześmiała się. – Wiesz, że nigdy jeszcze nie tańczyłam tych tańców?
Śmiała się bardzo głośno i podeszła, żeby mnie objąć; poprosiła żebym z nią zatańczył; gniewała się, kiedy odmówiłem, mówiła, że nie umie tego tańca, ale że chce go tańczyć i że ja muszę ją tego nauczyć; że w ogóle chce, żebym nauczył ją wielu rzeczy, że przy mnie chce być młoda. Prosiła, żebym jej powiedział, że jest młoda (zrobiłem to). Uprzytomniła sobie, że ja jestem ubrany a ona naga; zaczęła się z tego śmiać; wydało się jej to fantastycznie oryginalne; zapytała, czy ten pan ma tutaj jakieś duże lustro, żeby nas mogła tak właśnie obejrzeć.
11.
Wstałem i zataczając się przeszedłem przez pokój; otworzyłem drzwi i znalazłem się w łazience; odkręciłem kran z zimną wodą i obmyłem ręce, twarz, całe ciało. Uniosłem głowę i ujrzałem w lustrze swoje odbicie: moja twarz była uśmiechnięta; na widok tej uśmiechniętej twarzy mój uśmiech przeszedł w śmiech – zacząłem się śmiać. Wytarłem się ręcznikiem i usiadłem na krawędzi wanny. Chciałem chociaż przez krótką chwilę być sam, delektować się tą niezwykłą słodyczą nagłej samotności i cieszyć się swoją radością.
Tak, byłem zadowolony, byłem chyba całkiem szczęśliwy. Czułem się zwycięzcą i wszystkie nadchodzące minuty i godziny wydawały mi się nie potrzebne, nie byłem ich ciekaw. Potem wróciłem do pokoju.
12.
Przynieśli kilka butelek taniego wina. Brała udział w pijatyce ze ślepym oddaniem, w które wkładała całą niezaspokojoną miłość córki do matki i ojca.
Piła, kiedy oni pili, śmiała się, kiedy oni się śmiali. Potem kazali jej się rozebrać. Nigdy dotąd nie robiła tego w ich obecności. Ale ponieważ, kiedy się wahała, rozebrał się najpierw sam szef bandy, zrozumiała, że rozkaz nie jest wymierzony tylko przeciw niej, i potulnie usłuchała. Ufała im, ufała nawet ich wulgarności, byli jej tarczą i osłoną, Pili, śmiali się i wydawali jej dalsze rozkazy.
13.
Twierdził, że właśnie te nowe piosenki najbardziej szarpały mu uszy. Co za nędzne naśladownictwo! I jaki fałsz.
Jeszcze dzisiaj jest mi smutno, gdy o tym pomyślę. Któż to nam groził, że spotka nas los żony Lota, jeśli będziemy tylko oglądać się wstecz? Kto snuł fantazje, że z muzyki ludowej wzejdzie nowy styl epoki Kto apelował do nas, abyśmy zbudzili do życia muzykę ludową i zmusili ją, by dotrzymywała kroku współczesnej historii?
- To była utopia – powiedział L.
- Jak to, utopia? Te piosenki są! Istnieją!
Wyśmiał mnie.
14.
Blondynka grzecznie czekała na nas za rogiem. Koledzy na jej widok wpadli w szaleńczy zachwyt, mówili, że jestem równy gość, chcieli mnie uściskać, a ja po raz pierwszy od dłuższego czasu byłem naprawdę radosny i szczęśliwy. Janek wyciągnął spod płaszcza pełną butelkę rumu ( nie mam pojęcia w jaki sposób udało mu się ją ocalić podczas bójki) i uniósł ją w górę. Byliśmy w kapitalnym humorze, tylko że nie mieliśmy dokąd iść; z jednego lokalu nas wyrzucono, do innych nie wolno nam było wejść, taksówki nie dali nam wezwać zapalczywi rywale i nawet na ulicy groziła nam karna ekspedycja, którą jeszcze mogli nam urządzić. Ruszyliśmy szybko wąską uliczką, szliśmy między domami, a potem już tylko z jednej strony był mur, a z drugiej płoty; gdzieś pod płotem majaczyła drabina, a obok niej jakaś maszyna rolnicza z blaszanym siodełkiem.
15.
A następnego dnia z jednej strony szumiała W., z drugiej stromo wznosił się las, to było romantyczne, uwielbiałam wszystko, co romantyczne, zachowywałam się trochę głupio, może nawet nie wypadało tak się zachowywać matce dwunastoletniej córki, śmiałam się, podskakiwałam, wzięłam go za rękę i zmusiłam, aby biegł kawałek ze mną, przystanęliśmy, serce mocno mi biło, staliśmy twarzą w twarz, blisko siebie, L. trochę się nachylił i leciutko mnie pocałował, natychmiast mu się wyrwałam, znowu chwyciła, go za rękę i znów biegliśmy kawałek, mam lekką wadę serca i zaczyna mi bić przy najmniejszym wysiłku, wystarczy, żebym wbiegła na jedno piętro po schodach, toteż wkrótce zwolniłam kroku, oddech powoli mi się uspokajał, i naraz cichutko zanuciłam dwa pierwsze takty mojej ulubionej piosenki: „Hej świeciło słoneczko nad naszym ogródkiem...”, a gdy wyczułam, że on mnie rozumie, zaczęłam śpiewać głośno, wcale się nie krępowałam, czuł, jak opadają ze mnie lata, kłopoty, zmartwienia, tysiące szarych łusek, a potem siedzieliśmy w małej restauracyjce pod Z., jedliśmy chleb z kiełbasą, wszystko było zupełnie proste i zwyczajne, nerwowy restaurator, zalany obrus, a jednak była to cudowna przygoda (...)
16.
- Przysunęła się jeszcze bliżej, objęła mnie ramionami i wybuchnęła płaczem.
- Co ci jest? – spytałem.
Pokręciła głową.
- Nic, nic, mój ty głuptasku – rzekła i zaczęła mnie gorączkowo całować po twarzy i po całym ciele.
- Jestem zakochana – powiedziała, a kiedy nic nie odpowiedziałem, ciągnęła dalej: - Będziesz się ze mnie śmiał, ale mnie jest wszystko jedno, jestem zakochana, jestem zakochana. – A kiedy milczałem nadal, dodała: - Jestem szczęśliwa. – Po czym uniosła się i wskazała na stół, gdzie stała nie dopita butelka wódki.
- Wiesz co, nalej mi!
- Nie chciało mi się nalewać X ani sobie, bałem się, że dalsze picie alkoholu dodało by niebezpiecznej wagi reszcie tego popołudnia (które było piękne, ale tylko pod warunkiem, że już się skończyło, że było już za mną).
================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu