Kryzys nadciąga...
Nadszedł czas domowego kryzysu. Ostatnie półtora tygodnia przyszło nam przeżyć za 2 złote 34 grosze. W związku z tym realizowałyśmy program „Wyjadamy to co mamy”. Zeschłe resztki sera żółtego, małą puszeczkę koncentratu pomidorowego, dietetyczne suchary, które przeleżały się od wakacji i tym podobne wspaniałości. Gdy w domu zostało tylko pół kilo mąki i słoiczek chrzanu, przyszedł czas na ostateczne rozwiązanie, czyli wizyty „po ludziach” w celach towarzyskich, ale także, co tu dużo ukrywać, spożywczych.
Już pierwsze spotkanie okazało się niezwykle owocne. Chrzestna mojej córy obdarowała nas nie tylko własnoręcznie robionymi potrawami (kilo makaronu, konfitury z wiśni i ćwiartka pasztetu). Udało nam się też wynieść dwie niezwykle pouczające lektury. O „Perfekcyjnej pani domu” napiszę w bliżej niesprecyzowanej przyszłości, gdy na chwilę zapomnę o moim życiowym motcie: tylko nudne kobiety mają nieskazitelnie czyste domy! Zaś druga z książek okazała się w sam raz dla mnie. „Kuchnia na ciężkie czasy. 700 przepisów i sposobów, jak niedrogo i do syta wyżywić rodzinę w okresie: Kłopotów z domowym budżetem (to o nas!), Kryzysu gospodarczego (ponoć nadciąga…), Działań wojennych i zagrożenia terrorystycznego (każdego dnia dziękuję Bogu, że nas to nie dotyczy)”.
Nakarmiwszy dziecko zdobycznymi produktami, sama zasiadłam do lektury. Pierwsze, co urzekło mnie w książce Szczygielskiego, to jego ciepły stosunek do babci Genowefy, która urodziła się w niezamożnej łódzkiej rodzinie w 1912 roku i prawie przez całe życie zmagała się z trudnościami w zaopatrzeniu. „Po mojej babci pozostało kilka drobiazgów, filiżanki, pudełko zdjęć i ogromna szuflada kuchennego kredensu po brzegi wypełniona kulinarnymi przepisami. Ich lwia część pochodzi sprzed wojny, a sporo z XIX wieku. Niektóre wycięto z dawnych pism kobiecych, których tytułów nikt już dziś nie pamięta, większość jednak jest autorstwa mojej babci, jej koleżanek i sąsiadek. Jedna z teczek babcinego archiwum nosiła tytuł »Na ciężkie czasy«. Jej zawartość trzymacie teraz w rękach”[1].
Najpierw postanowiłam przeczytać wstęp główny, czyli przystawkę, oraz wstępy do każdego rozdziału. O ileż to ciekawsze niż same przepisy, kojarzące się jednak z gotowaniem, którego tak naprawdę serdecznie nie znoszę. We wprowadzeniach ciekawe są opisy o solach mineralnych, naleśnikach, rybach, sosach czy też organizacji Wielkanocy i Wigilii. Nużące były za to wierszyki o częstochowskich rymach zamieszczone od czasu do czasu, typu: „O wybornym smaku grzyba/ nic nie trzeba mówić chyba./ Borowiki, kurki, kanie/ dobre w occie lub śmietanie./ Więc gdy tylko ledwo dnieje,/ koszyk łap i ruszaj w knieje”[2].
Przeczytawszy początki działów, zabrałam się za „Garść porad praktycznych, czyli jak żyć?”. Założyłam, że będzie to tylko przygoda intelektualna, ale okazało się, że niektóre z pomysłów babci Genowefy są dosyć praktyczne i do zastosowania w dzisiejszych czasach np. „W koszyku chlebowym należy umieścić starannie obrany ziemniak. Chleb pozostanie świeży przez dłuższy czas”[3]. Jednak inne są już zupełnie trącące myszką, zwłaszcza ten, jak wytępić gryzonie domowe za pomocą kawałków prawdziwej gąbki obsmażanej w smalcu. Nie przytoczę go w całości, by pobudzić Waszą czytelniczą ciekawość. Ale naprawdę robi wrażenie…
Na koniec zostały mi do przejrzenia same sposoby przygotowywania rozmaitych potraw. Myślałam, że będą się piętrzyć przede mną, jako przyszłą gotującą te dania, wymyślne trudności i wszystko będzie wymagało nie lada kunsztu kucharskiego, babcia Szczygielskiego była przecież etatową Panią Domu, której „ciasta rosły (…) bez drożdży, najtwardsze kawałki wołowiny rozpływały się pod jej wzrokiem, warzywa same wskakiwały do garnków, a weki trzymały się nienaruszone latami. Całe życie żywiła się tylko tym, co sama ugotowała, a odeszła w wieku 90 lat w pełni sił (…)”[4].
I tu czekała mnie miła niespodzianka. Większość przepisów jest prosta jak kawałek drutu (tak mawia moja latorośl…), nawet ja, beztalencie kulinarne, mogę ugotować coś smacznego. Na przykład z ziemniaków, jajek i mąki lub odrobiny śmietany mogę wykonać: kotlety, krokiety, bliny, ciasto, omlet, placek, kulki, kopytka, pyzy, suflet, a nawet pyry na słodko… Wszystko to jest opisane w dziale kartoflanym, reklamowanym hasłem „(…) jest tragedią dla Polaka/ każdy obiad bez ziemniaka”[5].
Książka, poza dostarczeniem wielu praktycznych porad, jak przygotować coś z prawie niczego, pobudziła mnie do refleksji nad ludźmi naprawdę głodującymi. Ja mam wielu przyjaciół i rodzinę, która zawsze poratuje mnie w biedzie, poza tym moja pensja w końcu przyjdzie, ale ci, którzy żyją w zupełnie innych warunkach? Co oni mogą zrobić? I co ja mogę dla nich zrobić? Może współpracować z Bankiem Żywności SOS (mając na myśli ubogich mieszkających w Polsce), a może wpłacać pieniądze (jak już będą…) na adopcje serca (głodujących w krajach Trzeciego Świata są przecież miliony)?
---
[1] Marcin Szczygielski, „Kuchnia na ciężkie czasy”, Instytut Wydawniczy Latarnik, 2004, s. 12.
[2] Tamże, s. 153.
[3] Tamże, s. 284.
[4] Tamże, s. 12.
[5] Tamże, s. 137.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.