"Widziałem Akropol, ponieważ nigdy tam nie byłem". To zdanie-cytat przewija się przez kolejne rozdziały powieści norweskiej pisarki i dziennikarki, Selmy Lonning Aaro.
Lewą ręką przez prawe ramię (
Aarø Selma Lønning)
jest opowieścią na wiele głosów, odsłaniającą pewien wycinek rzeczywistości widziany z perspektywy różnych osób, których losy wzajemnie się zazębiają, składając na całość układanki. Zabieg narracyjny nienowatorski, sprawdzony wielokrotnie w literaturze czy filmie, zawsze dający ciekawe efekty, pod warunkiem, że przeprowadzony z talentem, co ma miejsce w przypadku powieści Aaro. Punktem wyjścia jest wypadek, któremu ulega pewien mężczyzna w średnim wieku. Mężczyznę widzimy, jak stoi na chodniku i całuje atrakcyjną brunetkę, po czym nagle, zdawałoby się zupełnie bez powodu, wybiega na ulicę, wpadając wprost pod koła nadjeżdżającego samochodu. Atrakcyjna brunetka była jego kochanką i to ona rozpoczyna opowieść. Wkrótce do chóru dołącza się nastoletnia córka Simona, bo tak miał na imię mężczyzna, jego oszpecona żona oraz ojciec kochanki. Każde z nich skrywa własną tajemnicę, niesie własne brzemię, całkowicie, ale to absolutnie samotnie i opowiada zupełnie inną historię, choć zdawałoby się - tę samą. Jaka jest prawda?
Prawda jest taka, że Akropol istnieje. I tyle. Każdy, kto tam był, zapewne to potwierdzi. Powie też prawdopodobnie, że się rozczarował, że to kupa raczej zaniedbanych kamieni. Akropol można jedynie zobaczyć będąc uzbrojonym w wiedzę i wyobraźnię. Starożytne kolumny nabiorą powabu i dostojeństwa, gdy je oczyma wyobraźni podniesiemy z ruin, zaludnimy przestrzeń rzeszą starożytnych lub każemy skrytym pośród ruin powstańcom greckim stawiać dzielnie opór wrogiej armii. Czy taka jest właśnie prawda o Akropolu? I czy musimy tam być, żeby to zobaczyć? Czyż marzenie o Akropolu nie jest piękniejsze niż sam Akropol?
Podobnie rzecz się ma ze światem przedstawionym w książce. Prawda jest taka, że pewnego dnia Simon całuje na chodniku Helen, a potem nagle wpada pod samochód. I tyle. Cała reszta to Akropol widziany oczyma wyobraźni opowiadaczy. Każdy z nich ma własny Akropol. Dlatego są niewypowiedzianie samotni. Żyją w wyobrażonych przez siebie światach, nie mających wiele wspólnego z innymi światami. Rzeczywistość stanowi zlepek niezależnych kosmosów, które co prawda nakładają się na siebie, ale się nigdy nie spotkają. Tylko czytelnik może zabawić się w narratora wszechwiedzącego i obejrzeć powieściową rzeczywistość z lotu ptaka, szukając części wspólnych. Wniosek z tej zabawy jest jeden. Lepiej, żeby bohaterowie pozostali w swoich wymyślonych światach, nie mając pojęcia o istnieniu światów alternatywnych. Wystarczą im te kłopoty, które już mają. Po co im prawda?
"Lewą ręka przez prawe ramię" jest dobrą książką, czyta się ją szybko, z zainteresowaniem i emocjonalnym zaangażowaniem (choć nie wstrząsa, jak chciałby wydawca). Mam z tą książką jednak pewien problem. Bohaterowie budzą moją irytację, wszyscy są wewnętrznie paskudni, może najmniej ojciec kochanki opiekujący się chorą żoną. Nie potrafię ich polubić. Z lekturą tej powieści jest jak z filmami Aronofskiego - niby są dobre, ale męczą, wyczerpują psychicznie, gdy wreszcie przychodzi koniec, witam go z ulgą. Po wszystkim myślę - drugiego razu nie będzie, ale warto było.
W powieści pojawia się inne zdanie-cytat, które może posłużyć za klucz:
"Jeszcze zanim cokolwiek się zaczęło, było już za późno".
Z troski o własną kondycję psychiczną nie pójdę tym tropem.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.